Aleksandra Łysik to skrzypaczka elektryczna. Pewnie nie pojawiłby się na naszej stronie wywiad z popularną „Alexą”, gdyby nie to, że coraz częściej możemy obserwować ją na różnego rodzaju imprezach sportowych. Brzmieniami swojego instrumentu umila kibicom mecze oraz gale sportów walki, jest integralną częścią show, jakim niewątpliwie są wydarzenia sportowe. Jak sama powtarza, nie ma chyba dyscypliny sportowej, podczas której by nie występowała. Niektórzy mówią na nią „Pierwsze skrzypce polskiego sportu”, a ona sama nie nazywa się nawet skrzypaczką. Jej mama w dalszym ciągu uważa, że nie potrafi grać, a kolejne kluby nic sobie z tego nie robią i chcą mieć ją w swoich szeregach. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z Alexą!

Wywiad został opublikowany na portalu www.laczynaspasja.pl i można go przeczytać również TUTAJ.

Kariera czy przygoda?

Alexa: Na pewno nie kariera. Karierę to zrobił Michael Jordan – tak zawsze żartuję. Wielokrotnie mówiłam, że to, czym się zajmuję jest błędem Pana Boga i jego psikusem, który mi sprawił. Nigdy moim celem nie było zostanie skrzypaczką elektryczną. To było moje marzenie i to z wczesnego dzieciństwa. Jak się okazało – warto marzyć.

Jak dziewczyna może marzyć o tym, by grać na skrzypcach elektrycznych?

A: Zachwyciłam się Vanessą Mae na Festiwalu w Sopocie. To był chyba rok 1999 i strasznie spodobał mi się jej występ. Miałam wcześniej epizod w szkole muzycznej, gdy jeszcze mieszkałam w Wietnamie. Rodzice chcieli, żebym miała kontakt z rówieśnikami, a chodzenie do normalnej szkoły odpadało – raz, że byłam jeszcze za mała, a dwa, że wówczas nie umiałam ani pisać, ani czytać nawet po polsku, więc tym bardziej nie nauczyłabym się wietnamskiego. Zamiast do szkoły, zapisali mnie więc do konserwatorium muzycznego, gdzie chodziłam przez kilka miesięcy i gdzie po raz pierwszy miałam styczność z instrumentem. W końcu zapis nutowy ma charakter międzynarodowy i wszyscy w tym wieku uczą się go od zera. Po powrocie do Polski nie kontynuowałam jednak nauki. Miałam co prawda prywatnych nauczycieli, ale nie chodziłam na zajęcia regularnie. Dopiero pod koniec studiów na Wydziale Ekonomicznym znowu zaczęłam grać na poważnie.

W domu ktoś miał styczność z muzyką?

A: Nikt, naprawdę nikt nie miał kontaktu z muzyką. Moja mama jest pedagogiem, tata kapitanem.

Z muzyki miałaś piątkę w szkole?

A: Tak, ale ja na przykład w ogóle nie potrafię śpiewać. Nie nadaję się do tego kompletnie. Wyjaśniono mi jednak, że nie trzeba mieć słuchu wokalnego, żeby mieć słuch muzyczny.

Zasłyszaną w radiu piosenkę potrafiłabyś zagrać?

A: Zagrać tak, ale już zaśpiewać nie.

Potrafisz grać na innych instrumentach? Nie wiem, na pianinie lub na flecie poprzecznym?

A: Na pianinie potrafię, ale już na flecie nie. Gdyby ktoś jednak przyszedł do mnie i powiedział, że mam tydzień, aby nauczyć się na nim grać, to myślę, że dałabym radę. Nauczyłabym się tego.

Twój fenomen polega na tym, że ty grasz na skrzypcach elektrycznych? Nie na skrzypcach akustycznych?

A: Na pewno skrzypce elektryczne są bardziej widowiskowe. Są przeźroczyste, pasują do muzyki klubowej. Na akustycznych jednak też da się zagrać w klubie, nie ma z tym problemu. W Trójmieście jest taki artysta, który nazywa się Przemysław Treszczotka i on robi to fantastycznie. Mój instrument można jednak ustawić odpowiednio pod daną muzykę, niejako dopasować się po nią. Mogę się bawić jego brzmieniem. Ludzie widząc, że gram na czymś, czego oni nie znają, zaczynają się interesować. Nie tylko skrzypce elektryczne brzmią inaczej, ale też wyglądają. Działa zatem i oko, i ucho. To je wyróżnia.

Kiedy przyszedł moment, kiedy zaczęłaś występować przed publicznością szerszą niż mama, tata i wujek u cioci na imieninach?

A: Na początku moja rodzina w ogóle nie chciała mnie słuchać. Mama do tej pory mówi: – Ty masz występ? Przecież ty grać nie umiesz!

Czemu tak mówi?

A: Bo pamięta te wszystkie lata, gdy się uczyłam, próbowałam i miała już mojej muzyki dość. Często mi nie wychodziło, dużo czasu upłynęło zanim zaczęło to w miarę brzmieć. Dopiero jednak po wyprowadzeniu się z domu, gdy miałam te 25 lat, muzyką zajęłam się na poważnie. Trenowałam regularnie i solidnie przykładałam się do kolejnych zajęć. Najbardziej rozwinęłam się właśnie wtedy.

I w końcu się nauczyłaś grać.

A: I zaczęłam występować podczas różnego rodzaju imprez i coraz lepiej też mi to wychodziło. DJ grał jakąś piosenkę, ta wpadała mi w ucho i z marszu grałam pod ten podkład na skrzypcach. Zupełnie bez przygotowania, słysząc nutę pierwszy raz. Dziś w zasadzie wyłącznie improwizuję, nie patrzę w nuty. Lepiej się czuję, że gdy kieruję się intuicją, a nie wcześniej zaplanowanym schematem. Gram po prostu ze słuchu, kierując się wyobraźnią muzyczną.

Wszyscy muzycy tak robią?

A: Właśnie nie. Ja tę wyobraźnię mam, ale podobno nie wszyscy artyści „idą na żywioł”. Nie każdy stosuje ten spontan, o którym przed chwilą ci mówiłam.

Nazywasz się skrzypaczką?

A: Nie, absolutnie. Ja po prostu gram na skrzypcach.

Bo nie byłaś w szkole muzycznej?

A: Tak. Nie wypada mi się nazywać skrzypkiem, skoro nie ukończyłam Akademii Muzycznej, bo obraziłabym tym zawodowych instrumentalistów.

Czyli jesteś samoukiem.

A: Tak, dokładnie. Na początku był nauczyciel w Wietnamie i potem przez chwilę w Polsce. Później jednak już sama pracowałam nad sobą. W muzyce jest tak, że jak już masz pewne podstawy, twój warsztat już ma jakąś wartość, to przy pomocy tej właśnie wyobraźni jesteś w stanie rozwinąć się sam. Wskoczyć na kolejny poziom. Im więcej grasz, tym więcej potrafisz i technicznie jesteś lepszy. Nie podejmę się zagrania Paganiniego, bo z pewnością polegnę. Ale gdy już będzie chciał, abym wystąpiła – nie wiem – przy utworze Davida Guetty, Rihanny czy Marka Knighta i coś zaimprowizowała, to lecę z marszu. Nie miałabym z tym problemu.

Co należy zrobić, żeby ktoś w ogóle się zainteresował skrzypaczką elektryczną? By zaprosił ją na występ i dał jej szansę.

A: Mój pierwszy występ w klubie miał miejsce w Unique w Sopocie. Znałam się dobrze z managerem, Krzysztofem Kwiatkiem. Zapytałam się czy mogę przyjść i wystąpić na jednej z imprez. Dostałam odpowiedź, że tak.

Kiedy to było?

A: 2012 rok, jakoś tak. To dzięki Unique wypłynęłam na szersze wody, pokazałam się z dobrej strony, choć z samego występu nie byłam zadowolona. Do tej pory jestem im wdzięczna za to, że mogłam się pokazać i gdy dostaję propozycję, żeby właśnie w Unique wystąpić, to nigdy nie odmawiam.

Czemu nie byłaś zadowolona z siebie?

A: Akustyk mówił mi, żebym nie stała przy głośniku, bo będzie sprzężenie. Nie posłuchałam go i narobiłam dużo niepotrzebnego hałasu. Mój sprzęt tego nie wytrzymał. Miałam wtedy tanie skrzypce, dziś śmieję się, że były zabawkowe. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale uważam, że to sprzęt bardziej nawalił niż ja, ale gdybym posłuchała tamtego pana, to na pewno by się tak nie stało. Wiesz co było dobre wtedy? Że się nie poddałam. Zacisnęłam zęby i trenowałam dalej. Dostałam szansę drugi raz wystąpić, potem kolejny i kolejny i zaczęło to wyglądać coraz lepiej. Z czasem zaczęli się sami ludzie do mnie odzywać czy nie chciałabym zagrać u nich kiedyś na imprezie.

Ile kosztowały cię kolejne skrzypce? Już nie te zabawkowe.

A: Hmmm. Około 2 tysięcy złotych. Potem zainwestowałam jeszcze bardziej, bo chciałam mieć profesjonalny sprzęt. Moim marzeniem było grać na tym samym instrumencie, co Vanessa Mae. To był już wypadek rzędu kilku tysięcy euro. Opłaciło się jednak, bo te pieniądze szybko się zwróciły.

W Polsce ktoś robi takie skrzypce?

A: Tak. Jest taki chłopak, który się tym zajmuje, ale ja od niego nie zamawiałam nigdy sprzętu.

Jak twoja „kariera” wyglądała po Unique?

A: Jeden klub, drugi, trzeci – wszystko działo się w Trójmieście. Potem dostałam telefon z Trefla Sopot. To była pierwsza propozycja występu na imprezie sportowej. Zadzwonili i zapytali, czy nie chciałabym wystąpić w przerwie meczu, żeby zabawić publiczność. Chyba spodobało się, bo od tamtego właśnie momentu coraz częściej dostawałam propozycje od innych klubów. Chwilę później już występowałam na wydarzeniach sportowych. Nie tylko meczach ligowych, ale i galach sportów walki, MMA, K1, boksu i na meczach piłki ręcznej.

Grałaś podczas meczu reprezentacji Polski w koszykówce, prawda?

A: Tak, w spotkaniu z Czarnogórą. Był na nim Marcin Gortat, to była już spora impreza. Miło to wspominam.

Na czym polegała twoja popularność? Na tym, że byłaś dobra, nie chciałaś za to dużo pieniędzy czy byłaś samodzielna i nikt z zewnątrz nie musiał być zaangażowany w twój występ?
A: Nie można powiedzieć, że nie ma na rynku, nawet tym lokalnym, konkurencji dla mnie. Stawki są jakie są i my się ich trzymamy. Wydaję mi się, że moja „popularność” jak to nazwałeś, zależy od tego, co ludzie chcą oglądać. Podobno jako osoba i artystka dobrze się sprzedaję. Żeby było jasne – to nie moja opinia.

Czyli jesteś dobra.

A: Nie umiem tego stwierdzić. Na pewno nie jestem dobrą skrzypaczką, bo technicznie zdecydowanie nie dorównam muzykom z kilkunastoletnim stażem i warsztatem. Czy jednak podobają się ludziom moje występy? Pewnie tak. Bardzo lubię interakcję podczas grania. Kiedy występuję, a dzieci wokół mnie biegają, tańczą, bawią się. Albo gdy skaczą ludzie, podnosząc do góry ręce czy kciuki, zapalają zapalniczki. Cała ta otoczka powoduje niezłe show, w którym niekoniecznie zawsze sama muzyka jest najważniejsza.

Czy gdy zaczynałaś występować podczas imprez sportowych, to było bardzo popularne? Bo mam wrażenie, że dopiero w ostatnim czasie bardzo rozwinęła się ta branża.

A: Chyba masz rację – to dopiero raczkowało. Była jedna dziewczyna, która występowała na meczach NBA i ta swego rodzaju moda przyszła chyba do nas zza oceanu. Dziś oprawa artystyczna podczas wydarzeń sportowych zaczęła stanowić dodatkowy element, który powoduje, że wydarzenie to zyskuje na wartości.

Pomogłaś to spopularyzować?

A: Tu bez fałszywej skromności – na pewno tak. Nie ma już chyba dyscypliny sportowej, w której występy w przerwie się odbywają, a podczas której ja bym nie grała. Wielokrotnie też otwierałam gale FEN na żywo w telewizji Polsat czy towarzyszyłam jednemu z zawodników, Marcinowi Szrederowi, w drodze do ringu. To cały czas się rozwija, ale fakt – na pewno w tej kategorii jestem jedną z niewielu osób, które kibic sportowy kojarzy lub kiedyś miał przyjemność słuchać.

Kiedy powiedziałaś sobie po raz pierwszy, że to nie jest tylko epizod, a w tę stronę trzeba iść? Podążać tędy, bo ta branża bardzo się w naszym kraju rozwija.

A: Na pewno nie wiążę z tym całego swojego życia. Jak już powiedziałam – to psikus, że ja w ogóle gram na skrzypcach elektrycznych. Czasami sama w to nie wierzę.

Czy twoją konkurencją są cheerleaderki?

A: Nie, absolutnie! Wręcz przeciwnie – myślę, że my sobie nawzajem możemy bardzo pomóc. Ułożyć ciekawą choreografię, zgrać się i dać naprawdę fajne show. Prędzej czy później na pewno do tego dojdzie – nie mam wątpliwości.

W jaki sposób ty możesz się jeszcze rozwinąć? Co musisz zrobić, by być krok dalej?

A: Zawsze moim marzeniem było występowanie na Bliskim Wschodzie, zawsze bowiem fascynowała mnie kultura arabska. To marzenie się spełniło, bo dwukrotnie zagrałam w Katarze i z pewnością jeszcze nieraz tam zagram. W przyszłości chciałabym się jednak skupić na działalności charytatywnej i wykorzystać swoją popularność do pomocy potrzebującym. Jestem pod dużym wrażeniem holenderskiej fundacji „Musicians Without Borders”, czyli „Muzycy Bez Granic” i chciałabym stworzyć coś podobnego u nas, w Polsce.

Myślałem, zupełnie na logikę uważałem, że koszykówka będzie drogą, którą osoba taka jak ty będzie podążała. A co za tym idzie USA, NBA…

A: Wiesz co, nie wiem czy akurat koszykówka. Nie czuję potrzeby, by występować wyłącznie na meczach koszykówki. Jestem uniwersalna, przyjmuję wiele propozycji, nie boję się żadnych wyzwań. Lubię się sprawdzać. Jako skrzypaczka nie będąca zawodowym muzykiem nigdy nie brałam np. do swojej głowy opcji, żebym wystąpiła w orkiestrze. Uważałam, że na pewno nie dałabym rady. Ostatnio zadzwonił do mnie jednak organizator bardzo dużego festiwalu i zapytał czy nie chciałabym jako gwiazda wieczoru i zagrać solo z filharmonią. Na podnośnikach spod sceny miałaby wyłonić się orkiestra razem z DJ-em, a ja miałabym zagrać z nimi indywidualnie. Dla mnie byłby to szczyt wszystkich muzycznych marzeń, choć nie wiem, czy bym podołała.

No to petarda.

A: Tak, ale kilka razy mówiłam do tego pana, że ja nie jestem zawodową skrzypaczką. Mimo wszystko bardzo mu zależało, żebym to ja akurat wystąpiła w tym przedsięwzięciu.

Co to za festiwal?

A: Nie mogę powiedzieć. Tajemnica zawodowa.

Długo będziesz jeszcze grała?

A: Jak najdłużej. Obecnie zajmuję się czymś, co zawsze chciałam robić. O czym marzyłam od dzieciństwa. Z czasem na pewno moje priorytety się zmienią w co innego, a ja swoją popularność i rozpoznawalność będę chciała wykorzystać na innych płaszczyznach.

Na jakich?

A: Tak, jak wspomniałam, chciałabym pomagać innym. Jest taka fundacja „Muzycy Bez Granic” z siedzibą w Holandii. Jej wolontariusze prowadzą zajęcia muzyczne w strefach powojennych lub pokonfliktowych, w tym w Kosowie czy Rwandzie. Mało kto z nas zdaje sobie sprawę, ale wspólne muzykowanie to świetna terapia, to zajęcie, która jednoczy ludzi i pomaga zagoić wiele ran.

Powiedziałaś, że ta branża dopiero się rozwija i zastanawiam się czy nie lepiej byłoby przy tym jeszcze posiedzieć. Dopóki obserwujemy tendencję wzrostową.

A: Na pewno na razie przy tym zostanę. Uważam ponadto, że my, jako Polacy, mamy naprawdę bardzo dobrych i utalentowanych muzyków. Artyści z innych państw są popularni, przychodzą na nich ludzie i chcą ich słuchać. Ale jeżeli chodzi o umiejętności, to nie jesteśmy gorsi. Z czasem nasi muzycy będą tak samo znani, jak ci najlepsi w Europie.

To nie jest trochę tak, że gale sztuk walki mają coraz częściej lepszą otoczkę niż poziom sportowy?

A: Nie wiem, nie potrafię ocenić poziomu sportowego, bo nie jestem ekspertem, ale na pewno ta otoczka i show są coraz ważniejsze. Już nie tylko liczy się to czy dany zawodnik wygrał, czy przegrał. Muzyka przed, w trakcie, po – wszystko się liczy.

Czemu ty nie masz swojego fan page’u na Facebooku?

A: Bo ja wolę mieć przyjaciół niż fanów. Naprawdę. Piszą do mnie różni ludzie, zapraszają mnie do znajomych. Mówią: – Alexa, znakomity występ, podobało mi się, przyjmij mnie do znajomych. Dodaję. Mam ponad 3000 „przyjaciół” na Facebooku, aczkolwiek wszystkich z tych ludzi osobiście nie znam. Miałam kiedyś fan page, po kilku dniach go usunęłam. Nie czułam się z tym dobrze. Ja nie chcę mieć fanów. Nie dążę do tego, by być Celebrity.

Zdajesz sobie z tego sprawę, że pewnie nieraz przez to tracisz, nie?

A: Tak. Pewnie byłabym bardziej popularna i pożądana, zarabiałabym więcej i grała na jeszcze lepszych imprezach. Ale nie chcę tego. Taką drogę wybrałam. Tędy będę dalej zmierzała. Miałam na to swój plan, realizuję go i realizuję przy tym siebie.

 

KOMENTARZE