Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Cezarym Trybańskim, czyli pierwszym Polakiem w NBA. W rozmowie dużo o funkcjonowaniu ligi od kuchni oraz meczu przeciwko Michaelowi Jordanowi. Jaki jest naprawdę Shaquille O’Neal i jakie było jego marzenie, gdy wyjeżdżał do Stanów. O braku Facebooka na obcej ziemi i kolacjach, za które nigdy nie płacił.

Wywiad ukazał się na portalu www.laczynaspasja.pl i można go przeczytać również TUTAJ.

Jak się żyje na sportowej emeryturze?
Cezary Trybański: A dziękuję, bardzo dobrze. Jest więcej czasu wolnego, który mogę poświęcić swoim bliskim. Mimo tego, że zawodowo sportu już nie uprawiam, cały czas jestem aktywny fizycznie. Ostatnio byłem na nartach, zamierzam nauczyć się jazdy na motocyklu. Zawsze interesowałem się motoryzacją, ale gdy grałem w kosza, miałem zapisane w kontrakcie, że nie mogę uprawiać innych dyscyplin sportu. Takich, które mogą spowodować kontuzję. Narty i motocykle odpadały.

Tomek Majewski mówił mi niedawno, że bardzo cieszy się z tego, że jest już byłym sportowcem. Że rano wstaje z łóżka i nic już nie musi.
CT: Dokładnie, to na pewno duży plus. Aczkolwiek ja w dalszym ciągu chodzę na siłownię i gram w kosza. Mój organizm domaga się tego, bez aktywności fizycznej po prostu czuję się źle.
Nie jest tak, że skończyłem karierę, odstawiłem wszystko, leżę na kanapie i oglądam telewizję całymi dniami.

Organizm potrzebuje cały czas sportu, a jak jest z głową? Świadomość tego, że już nic nie trzeba, pomaga?
CT: Na pewno. Nie ma takiego rygoru, że trzeba wstać o tej i o tej, potem zjeść, iść na trening. Wcześniej cały czas był zaplanowany. Teraz mogę sam to ułożyć dowolnie pod siebie. Mogę wyjść ze znajomymi czy z żoną na kolację i nie muszę patrzeć na zegarek i martwić się tym, czy zdążę na wieczorny trening lub nie jest już późno, a rano mam kolejny. Układam to pod siebie, pasuje mi takie coś. Jak wstanę o 8, to idę na 10 na zajęcia lub spotykam się ze znajomymi, a trening robię później.

Wielu sportowców nie myśli o uprawianiu sportu tuż po zakończeniu kariery. Głównie przez zdrowie, które na końcu już odmawiało posłuszeństwa.
CT: To normalna sprawa, a bierze się to stąd, że nie da się uprawiać profesjonalnie sportu bez urazów. Często nie masz czasu na wyleczenie kontuzji, bo jest kolejny mecz i trzeba grać. Nie dość że walczysz z przeciwnikiem, walczysz z samym sobą, chcesz przezwyciężyć ból i za wszelką cenę zagrać. Nagromadzone kontuzje dają znać o sobie, do tego dochodzą mikrourazy i czasem odechciewa się wszystkiego. Ja miałem to szczęście, że omijały mnie poważne kontuzje, nie licząc kilku złamań. Dlatego moje ciało szybko się zregenerowało i zaczęło domagać się wysiłku (śmiech).

Adam Małysz skończył skakać i kiedy wydawało się, że w końcu posiedzi trochę w domu, to wymyślił sobie rajdy samochodowe. Ty mówisz o jeździe na motorze, może to jest jakiś pomysł?
CT: Wyobraź sobie teraz mnie jadącego na sportowym motocyklu i składającego się w zakręt na torze. Na pewno byłoby to dużym przeżyciem dla mnie i spełnieniem kolejnego marzenia (śmiech). Na razie to jednak zajawka. Jestem w trakcie kursu na prawo jazdy i trzeba znaleźć odpowiednio duży motocykl, a to nie będzie takie proste. Motoryzacja kręciła mnie już od jakiegoś czasu, ale nigdy nie mogłem oddać się tej pasji. Teraz mogę robić co chcę tak naprawdę. Ostatnio bywam nawet na treningach boksu.

Boksu?
CT: Tak, w Warszawie na Pradze w klubie bokserskim Fenix. Byłem na treningach, bardzo mi się podobało. Pewnie jeszcze nieraz pójdę. To było dla mnie coś nowego. W koszykówce poznałem już jak wyglądają dane zajęcia. Wiedziałem czego mogę się spodziewać na treningu. Tam poszedłem i był ten element zaskoczenia, było WOW. Po ponad godzinie intensywnych zajęć podszedł do mnie trener Hubert i mówi, że kończymy. Byłem zawiedziony, trening tak szybko minął, a ja chciałem więcej.

To byłby hit. Trybański w boksie. Byłbyś najwyższym pięściarzem w historii.
CT: Myślisz?

Z tego co pamiętam, to najwyższy był Nikołaj Wałujew.
CT: Ile miał wzrostu?

Chyba 213 cm.
CT: No to masz rację, bo jestem wyższy. Widzisz, nawet nie wiedziałem. Ale nie, boks to tylko tak po prostu, dla zaspokojenia tej mojej energii, którą mam w dalszym ciągu i podtrzymania kondycji.

Ale z takim zasięgiem nie było jeszcze pięściarza. Trzymałbyś się obu narożników naraz.
CT: (śmiech) Ale śmiesznie by to wyglądało. Chyba muszę spróbować.

Rodzina nie odradzała ci trochę sportu? Wiesz, skończyłeś karierę, to chcieli, abyś posiedział trochę w domu i nie robił nic.
CT: Moi rodzice wielokrotnie mówili, żebym dał już sobie spokój, sugerowali mi, żebym odpoczął. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mówią to z troski, ale nie muszą się martwić, bo przez te wszystkie lata nabyłem taka wiedzę, że wiem, jak teraz zadbać o swoje ciało i jak je wzmacniać. Dlatego też ciągle pozostaje aktywny. To bardzo pomaga. Żona natomiast bardzo lubi ze mną trenować, więc oboje jesteśmy zadowoleni.

Człowiek, który ma 218 cm wzrostu chyba bez uprawiania sportu może mieć problemy zdrowotne, nie?
CT: Myślę ze każdy bez względu na wzrost, może mieć problemy zdrowotne, jeśli nie dba o swoje ciało.
Koszykarze, ze względu na ciągłe obciążanie stawów, najczęściej maja problemy z plecami czy kolanami. Spójrzmy ilu zawodników na koniec kariery ma problemy ze zdrowiem. Pamiętam moment, jak po indywidualnym treningu z jednym z najlepszych strzelców w historii NBA, Kareemem Abdulem-Jabbarem, przebierałem się w szatni. Na boisku nie było tego tak widać, ale w szatni bardzo cierpiał. Gdy stał na jednej nodze zakładając spodnie, miał problem z utrzymaniem równowagi. Bardzo bolały go kolana. Przykry widok. Wtedy pomyślałem, że nie mogę doprowadzić do sytuacji, w której będę miał problem z założeniem spodni czy zawiązaniem butów.

Zapaliła się czerwona lampka?
CT: Tak, pamiętam ten moment. Myślałem nad tym długo. Otworzyło mi to oczy na wiele spraw.

Czas szybko leci, kariera się kończy, a ty zostałbyś z problemami sam.
CT: Nie o to chodzi. Nie chciałem dojść do momentu, gdzie to moje ciało zadecyduje, że powinienem zakończyć moja przygodę z koszykówką. Gdybym tak zrobił, już nie mógłbym czerpać przyjemności z uprawiania tej dyscypliny. A tak dalej jestem sprawny i mogę grać.

Ta asekuracja nie pozwoliła ci zrobić wielkiej kariery?
CT: Ja w ogóle nie nazywałbym tego karierą. Ja po prostu dobrze bawiłem się robiąc to, co kochałem.

Wiesz, sportowcy, którzy naprawdę trochę w sporcie osiągnęli, mówią przeważnie, że nie zrobili kariery. Przygodę to robi w koszykówkę zawodnik Polpaku Świecie. Umówmy się Czarek – NBA to już kariera.
CT: No dobra, możemy tak to nazywać, choć gdy ktoś pyta mnie o karierę, to ja zawsze uśmiecham się pod nosem. Poznałem po prostu cała masę koszykarzy, którzy byli ode mnie lepsi. Oni naprawdę zrobili karierę. Choćby taki Jordan, Kobe – można by tu wielu jeszcze wymieniać Ja tam byłem, przeżyłem niesamowitą przygodę, zobaczyłem kawałek świata i na własnej skórze doświadczyłem tego, jak wygląda od kuchni najlepsza koszykarska liga na świecie.

17-letni Czarek to pewnie myślał o tym, żeby grać gdzieś w najwyższej klasie rozrywkowej w Polsce, prawda?
CT: Akurat w moim wypadku, by grać w Pruszkowie. Gdy zacząłem trenować, to stawiałem sobie jakieś naprawdę niewielkie cele. Znaczy wtedy były one duże, wydawały się nieosiągalne. Teraz ktoś może powiedzieć, że to były małe kroczki. Oglądałem jeden mecz drużyny z Pruszkowa i marzyłem, by tam zagrać. Imponowali mi zawodnicy i to, jaki tam jest poziom. Wtedy reprezentowałem jeszcze Legię. Minęło kilka miesięcy i tam byłem. Mówię: – Super, trzeba wyznaczyć sobie kolejny cel. Takim było granie w lepszej lidze w Europie. Z zamiarem realizacji tego celu pojechałem do USA, tam podczas treningów zwróciłem na siebię uwagę skautów, przez co trafiłem do najlepszej ligi na świecie. Gdy jako nastolatek zaczynałem trenować i poznawać NBA, moim marzeniem był wyjazd na mecz NBA. Gdy jednak zdałem sobie sprawę z ceny lotów w obie strony i wejściówka na sam mecz to stwierdziłem, że to nie będzie jednak takie proste. Marzyłem o tym, żeby usiąść w ostatnim rzędzie i obejrzeć mecz – nie miałem dużych wymagań.

Dobra, opowiadaj dalej o tych marzeniach.
CT: Marzyłem o tym, by zobaczyć na żywo Michaela Jordana. Chyba jak każdy kibic koszykówki chciałem zobaczyć go w akcji. Gdy dostałem się do NBA, to miałem przyjemność zagrać przeciwko niemu. Niesamowity zawodnik. Wszedł na trzy kwarty i rzucił 45 punktów, potem już odpoczywał. Zbiliśmy tylko piątkę, nie poznałem się z nim, ale i tak byłem z tego powodu mega szczęśliwy. Jeszcze kilka lat temu oglądałem go w telewizji, a chwilę później mogłem z nim biegać po jednym boisku. Niesamowita sprawa.

Jordana nie poznałeś, ale wiesz jaki on jest?
CT: Miałem kolegów, którzy z nim grali i mieli okazje się z nim poznać. Każdy mówił, że jest bardzo pracowity na treningach i w pełni oddany koszykówce. Dużo wkłada w to serca i robi wszystko, by jego forma była jak najwyższa. Gdy jednak byłem w ostatnie wakacje w USA, to rozmawiałem z Dennisem Rodmanem, który powiedział kilka nieprzychylnych słów na jego temat. Widać było wyraźnie, że jest obruszony i coś między nimi jest nie tak. Dokładnie nie wiem o co chodzi, ale to tylko jedna taka opinia, która w niekorzystnym świetle przedstawia Jordana.

Zainteresował mnie wątek tych skautów. Oni w ogóle interesowali się wtedy koszykarzami z Polski?
CT: Nie, absolutnie. W moim przypadku tak było, bo pojechałem tam i mogli zobaczyć mnie podczas treningu. Słuchaj, ja mam 218 cm. Gdy chodziłem po mieście, to ludzie zwracali na mnie uwagę. Miałem ogromny atut w postaci właśnie wzrostu i to było czynnikiem, dzięki którym mogłem się wyróżnić. Gdy zobaczono, co potrafię, dali mi szansę. Żaden skaut nie przyjechałby wtedy do Pruszkowa, żeby zobaczyć co potrafi Czarek Trybański. Europą się interesowali, ale na pewno nie Polską.

Ale mimo wszystko Czarek Trybański został zawodnikiem NBA. Pierwszym w historii.
CT: Dokładnie. Wielka sprawa, choć ja do tego podchodziłem na spokojnie. Wiedziałem, że trafiłem w miejsce, w których nie było jeszcze żadnego Polaka i które dla wszystkich młodych koszykarzy jest wielkim marzeniem.

Nie było momentu, w którym odbiła ci sodówka?
CT: Nie, myślę, że nie, najlepiej byłoby zapytać moich znajomych. Zdawałem sobie sprawę, że dostanie się do NBA to jedno, ale utrzymanie się tam na dłużej jest równie trudne. W zespołach z NBA jest wielu koszykarzy, którzy aspirują do tego by grać. Rotacje w zespołach są spore, a poziom nieprawdopodobny.

Czyli poszedłeś tam po naukę.
CT: Poszedłem po naukę, bo wiedziałem, że mam bardzo krótki staż treningowy i nad wieloma rzeczami muszę popracować. Zdawałem sobie sprawę, że mam zaległości i patrząc na najlepszych na świecie mogłem się doskonalić. Nie dość, że robiłem to, co kochałem, to jeszcze mogłem sportowo rozwijać się przebywając na co dzień z najlepszymi koszykarzami na świecie.

Czytałem kiedyś opinie, że ty po przyjściu do NBA trochę spuściłeś z tonu. Osiągnąłeś już swój cel i nie czułeś potrzeby zdobycia czegoś więcej. Zabrakło tej iskry i trochę zachłanności.
CT: Nie wiem, trudno jest mi jednoznacznie oceniać samego siebie, często słyszę, że gdybym miał inny charakter, byłbym bardziej zadziorny, to osiągnąłbym więcej. Na pewno nie spuściłem z tonu. Problemem mogło być to, że trafiałem do drużyn, które mocno miały obsadzone pozycje podkoszowe. Na mojej pozycji występowało kilku zawodników i tak naprawdę nie dostałem większej liczby minut.

Gdy ktoś rzuca hasło „NBA”, to ty masz w głowie jedną myśl, historię, anegdotę, czy jest tego tyle, że mógłbyś opowiadać bez końca?
CT: Bardziej to drugie. Gdy ktoś pyta mnie o anegdotę na temat jakiegoś zawodnika lub śmieszną historię związaną z NBA, to zawsze mam problem by zacząć. Gdy już jednak się na tym skupię i zaczynam sobie przypominać, to mogę opowiadać bardzo długo. I to mimo tego, że nie spędziłem w NBA bardzo dużo czasu. Tam jest po prostu inny świat, NBA to naprawdę coś wyjątkowego.

Zaryzykuję stwierdzenie, że najbardziej elitarne z wszystkich lig w światowym sporcie. Wielkie imprezy tenisowe można z tym równać lub piłkarską Ligę Mistrzów.
CT: Tak jest. Wiele osób grających w NBA ma świadomość tego, że znajduje się w wyjątkowym miejscu na koszykarskiej mapie świata.

Ty miałeś swoich kibiców w USA?
CT: Miałem, ale głównie byli to Polacy, którzy mieszkali w Stanach. Ci najlepsi zawodnicy w poszczególnych drużynach mieli rzeszę swoich fanów. Sprzedawały się ich koszulki, klubowe gadżety. Tzw frontmani marketingowo nakręcali tę koniunkturę, to oni byli idolami kibiców.

Ale przychodzili kibice na mecze tylko ze względu na ciebie?
CT: Tak i tak jak wcześniej mówiłem głownie byli to Polacy którzy chcieli poznać swojego rodaka grającego w najlepszej lidze. Niestety często nie wiedziałem ze byli na meczu – dowiadywałem się dopiero po czasie. Szkoda, że wtedy nie było mediów społecznościowych, łatwiej byłoby się z nimi komunikować.

Teraz przyjechałaby grupką 30 osób na twój mecz i każdy chciałby z tobą zdjęcie.
CT: Wtedy dopiero wchodziły aparaty cyfrowe, ale mimo to pojawiały się grupki chcące zrobić sobie zdjęcie.

Ile masz zdjęć i pamiątek z tamtych czasów? Otwierasz album i?
CT: No nie ma tego jakoś bardzo dużo. Dziś wszystko miałbym w internecie, nie musiałbym nawet tego zbierać ani pilnować. Jest kilka fotek, które uwieczniają fajne momenty, ale nie wszystko jest w dobrej jakości, gdyż tak jak wspomniałem, aparaty cyfrowe dopiero się pojawiały .

Zwłaszcza, że wspominać jest co.
CT: To na pewno. Nie zapomnę, jak kiedyś przed meczem podczas treningu na siłowni podszedł do mnie Shaquille O’Neal. Przyszedł, porozmawiał. Mówił, że muszę ciężko trenować, żeby wywalczyć sobie miejsce w zespole. Kiedy jeszcze grając w Polsce oglądałem jego zagrania, wydawło mi się że Shaq jest ociężałym, silnym i wielkim gościem. Gdy jednak zobaczyłem, jak walczy o piłkę i jak sprawnie się porusza po boisku, to byłem w szoku. Niesamowity zawodnik.

NBA to koszykarski kosmos, ale też wiele osób interesuje to, co dzieje się poza boiskiem. Koszykarze w Ameryce lubią się zabawić…
CT: Oczywiście, że lubią. Niektórzy naprawdę żyją intensywnie. Ja akurat nie balowałem, ale zdarzało się wyjść na kolacje z całą drużyną. Zawsze wybierana była naprawdę dobra knajpa i nikt sobie nie odmawiał absolutnie niczego. Przychodziliśmy i zawodnicy zamawiali na przykład po trzy przystawki. Potem po trzy dania główne. Na końcu mnóstwo deserów, coś do picia. Ktoś smakował przystawkę i zamawiał następną. I tak dalej i tak dalej. Robiło się naprawdę kosmiczne rachunki, a nawet wszystko nie było zjadane. Niektórzy nie żałowali sobie.

Kto za to płacił?
CT: To też ciekawa historia. Przychodził kelner, to do czapki wrzucaliśmy karty kredytowe. Losował dwie i ich posiadacze płacili za wszystko.

Ile razy Czarek Trybański fundował takie obżarstwo?
CT: Na szczęście ani razu (śmiech), ale niektórzy kilka razy sponsorowali całe wyjście.

Nikt nie pilnował koszykarzy? Nie ograniczał ich?
CT: Nie, właśnie w NBA tego nie było. Nie mogliśmy uprawiać innych sportów, to było zapisane w kontraktach. Nikt jednak za nami nie chodził i nie mówił, że mamy iść spać. Każdy postępował według własnego uznania.

W sezonie chyba to tych treningów nie było za wiele, prawda? Ciągłe podróże i cały czas mecze.
CT: Ci, co grali najwięcej, mieli mniej treningów. Reszta, czyli na przykład ja, po każdym meczu rano trenowali. Treningi w trakcie sezonu dla podstawowych zawodników nie mogą być intensywne, bo grają zbyt wiele meczy w całym sezonie.

Czarek, czy ciebie ludzie hejtowali? Pytam, bo byłeś w NBA, ale nie zrobiłeś tam wielkiej kariery. Teraz na każdym kroku każdego próbuje się krytykować.
CT: Taka jest mentalność Polaków, że kogoś, kto trochę się wychyla ponad szereg, od razu trzeba skrytykować i próbować sprowadzić do ziemi. W Stanach na pewno nie – nie spotkałem się z hejtem. Nie czułem się nawet gorszy od innych koszykarzy. Oni traktowali mnie jak równorzędnego zawodnika, nie było żadnej dyskryminacji. Gdy przylatywałem do Polski, to zdarzało się, że słyszałem opinie, że do niczego się nie nadaję i nie potrafię grać w koszykówkę. To normalne, nie można wszystkiego brać na serio.

W końcu byłeś pierwszym Polakiem w NBA.
CT: Nie da się ukryć.

Jak ty reagujesz na to, gdy ktoś tytułuje właśnie w ten sposób?
CT: Wiesz co, przyzwyczaiłem się. Z resztą – to chyba żadna obraza, prawda? Cieszę się, że mogłem tam być i zobaczyć ten sport od możliwie najlepszej strony w najmocniejszej lidze na świecie. Gdy ktoś mówi, że grałem w NBA, to uśmiecham się, bo miło to wspominam. Marzenia, które były postrzegane jako niemożliwe do zrealizowania, są dziś bardzo fajnymi wspomnieniami. Gdybyśmy rozmawiali dłużej, to pewnie historii mógłbym opowiedzieć bardzo dużo. A przecież nie byłem tam bardzo długo.

 

KOMENTARZE