Już w ten weekend w Łodzi odbędzie się turniej rugbowy Grand Prix Series, w którym udział weźmie reprezentacja Polski. Z tej okazji postanowiliśmy porozmawiać z jednym z zawodników naszej kadry, czyli Robertem Bosiackim, który w „siódemkach” gra już od 9 lat. Pamięta trochę inne czasy w polskim rugby, ale też nie daje sobie wmówić, że obecnie „jesteśmy organizacyjnie na poziomie najlepszych w Europie” i twardo stąpa po ziemi. Ciekawa lektura przed weekendem, choć nie zabrakło oczywiście wątków odbiegających od łódzkiego turnieju.

Wywiad ukazał się na stronie www.laczynaspasja.pl i można go przeczytać również TUTAJ.

Jesteś teraz na zgrupowaniu reprezentacji Polski, które trwa już kilkanaście dni. Były w międzyczasie wyjazdy do Amsterdamu i Moskwy. To nie jest u was norma, że obóz trwa tak długo. Jak ty się z tym czujesz?

Robert Bosiacki: Dłuższe zgrupowanie na pewno pomaga zbudować atmosferę w drużynie. Choć gdy spojrzymy na same wyniki, to na pewno to nam nie pomaga. Stałych kadrowiczów, którzy na zgrupowaniu są cały czas, jest około pięciu. Reszta jest „ruchoma”. Wyjeżdżają, wracają. Skład się zmienia. Obowiązki zawodowe, rodzinne, różne inne sprawy, które ma każdy z nas powodują, że nie ma podczas zgrupowania cały czas tych samych twarzy.

Właśnie, Mateusza Lamenta na przykład na kadrze nie ma, a w Moskwie był z wami. Szkoda, bo chłopak zrobił w ostatnim czasie spory progres, wiele osób chwaliło jego grę.

RB: Nie ma go z nami, musiał wrócić do pracy, ale nie wiadomo, czy będzie w Łodzi, czy nie. W ogóle nie wiadomo, jaki skład zagra na GPS.

Jak to jest możliwe, że za trzy dni odbędzie się duża rugbowa impreza w naszym kraju (wywiad był przeprowadzany w środę), a my w dalszym ciągu nie wiemy, kto zagra, a kto nie? Portale trąbią, że w Łodzi dzieje się wielkie święto, a my mamy problem z zestawieniem kilku nazwisk.

RB: Widzisz – i to jest bardzo dobre pytanie, na która ja niestety odpowiedzieć nie umiem. Nie wiem, trudno powiedzieć, takie mamy realia w polskim rugby od jakiegoś czasu i to się nie zmienia.

Rozumiem, to pytanie nie do ciebie, ale Robert Małolepszy w każdym wywiadzie podkreśla, że organizacyjnie jesteśmy już bardzo blisko najlepszych w Europie i tylko trochę jakości potrzeba nam na boisku, żebyśmy byli w elicie.

RB: No i utknęliśmy w tej agonii i wiecznym pompowaniu balona. To jest marketing. Wiele osób interesuje bardzo wartość marketingowa polskiego rugby. Jak ten „produkt” jest odbierany przez społeczeństwo. Ja to po części rozumiem, bo nie miałoby sensu wysłanie kilku zawodników do dziennikarzy i mówienie przez nas, jak to jest źle i beznadziejnie. Nie tak to wygląda i nie tędy droga. Dlatego też jest pompowane coś, co w ogóle nie istnieje. Na dzień dzisiejszy nie mamy reprezentacji siedmioosobowej. Próbujemy to dopiero posklejać.

Od kiedy ty jesteś w reprezentacji siedmioosobowej?

RB: Od 2009 roku.

I jak to wyglądało wtedy, gdy ty dopiero do kadry wchodziłeś? Problem z zestawieniem składu i potrenowania całego okresu przygotowawczego w tym samym gronie był czymś nierealnym?

RB: Od kiedy ja byłem w kadrze, to ten problem był zawsze. Choć słyszałem z opowiadań od starszych zawodników czy trenerów, że kiedyś rugby było traktowane jako sport półprofesjonalny i zawodnicy mieli stypendia, to wszystko wyglądało trochę lepiej. Mówię – ja tych czasów nie pamiętam. Nie do końca chce mi się w to wierzyć, bo nie było w naszym kraju fachowców, specjalistów do spraw teorii sportu, więc jak miało to wyglądać lepiej? Dziś, poza Blikkiesem, w Polsce też nie ma fachowców od rugby. Wiele mówiło się swego czasu w środowisku, że my mieliśmy jakiś plan na granie w rugby. To bardzo ważne. Teraz tego nie ma. My nie wiemy, czy gramy w „piętnastki” czy „siódemki”. Czy najlepiej, żeby grały kobiety – nie ma jednej koncepcji. Nie poszliśmy w żadną stronę. Czy zrobiliśmy progres? Myślę, że nie. Jeżeli już, to został wykonany minimalny, ale jednak krok w tył. Drużyny, z którymi my kiedyś graliśmy jak równy z równym lub które wygrywały z nami po zaciętej walce, dziś są dużo lepsze. Tak powinno się mierzyć sportowy rozwój – gdzie byliśmy kiedyś i gdzie jesteśmy teraz. Jak w tym czasie rozwinęli się nasi rywale. Kto zrobił w tym czasie skok do przodu, a kto stoi w miejscu. My stoimy.

Ty miałeś już wtedy świadomość tego, że to nie wygląda dobrze? Że był czas, a którym można było ruszyć do przodu, a nie udało się tego zrobić?

RB: Nie miałem wtedy takiej świadomości. Byłem młody i nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dziś wiem, że to nie było możliwe. Zbyt dużo czynników organizacyjnych kulało i w dalszym ciągu kuleje, żebyśmy kilka lat temu, gdy dopiero pojawił się pomysł, aby rugby zagościło na igrzyskach, zacząć budować reprezentacje, która będzie chciała na nich wystąpić. Dziś też nie jest wiele lepiej. Dopóki ludzie, którzy decydują o polskim rugby, nie zaczną patrzeć w tym samym kierunku i nie będą między sobą mieli jakiś dziwnych zatargów, to nie będzie lepiej. Jeden chce zmierzać w tę stronę, drugi widzi to zupełnie odwrotnie. Okej, ale w takim razie nic z tego nie będzie. Musi być jedność, której na ten moment nie ma. Potrzebna jest osoba, która tym wszystkim się zajmuje, podejmuje decyzje suwerennie, ale też będzie miała poparcie reszty związku. Co ważne – żeby była na miejscu, cały czas zajmowała się rugby. Żyła nim przez cały czas.

Tylko Blikkies jest specjalistą w Polsce od rugby?

RB: Na pewnym poziomie tylko Blikkies, ale jest kilka osób, które zajmuje się rugby, jednak moim zdaniem są w tym gorszymi fachowcami. Problem leży gdzie indziej – nie mamy ujednoliconego systemu szkolenia. Każdy ośrodek, jak Trójmiasto, czy Łódź, idzie w osobnym kierunku. Każdy sobie panem. Gdybyśmy wszyscy merytorycznie byli przygotowywani w ten sam sposób, to na kadrze dogrywalibyśmy tylko taktykę na konkretny mecz i nie wymagałoby to wielkich zmian. Zamiast jednak się tym zająć u góry i wymyśleć plan, według którego można postępować i przygotowywać się do sezonu, to działacze tracą czas na wykłócanie swoich racji i wyższości swoich argumentów nad argumentami innego działacza.

Bałeś się zmiany trenera w reprezentacji siedmioosobowej? Wcześniej długo selekcjonerem był Krzysztof Folc, u którego grałeś. U Blikkiesa nie musiało tak być.

RB: Rugby 7 w naszym kraju to zawsze był dziwny twór. Zupełnie oderwany od wszystkiego innego. Nikt nie przywiązywał do tej drużyny zbytniej uwagi. W normalnie funkcjonującym przedsiębiorstwie jest tak, że jest plan, który trzeba wykonać i osoba, która jest jego wykonanie odpowiedzialna. Co jakiś czas jest spotkanie, w którym pewne rzeczy są regulowane. Coś jest wykonane dobrze, coś źle – jak wszędzie. I rozmawia się, ustala, wprowadza zmiany, analizuje. Rugby 7 było jednak traktowane przez PZR po macoszemu i mało kogo interesowało, jak Krzysztof Folc tę drużynę prowadzi, co się w niej tak naprawdę dzieje. Związek myślał tylko o piętnastoosobowej odmianie. Nagle, gdy pieniądze ministerialne zaczęły być inwestowane na sport olimpijski, w tym rugby 7, to zaczął się szum i zainteresowaniem pracą Folca. Nikogo nie obchodziło rzecz jasna, jak my gramy, ile punktów zdobywamy, bo dla Folca nie było kontrkandydata i siłą rzeczy zostawał on na swoim miejscu. Wracając do pytania: Czy bałem się, że wypadnę z kadry? Nie, bo w takiej stagnacji nie robi się sportowego progresu.

Za późno postawiono na Blikkiesa?

RB: Za późno postawiono na zagranicznego trenera. Człowieka z zewnątrz. Obca myśl szkoleniowa zadziałała również w innych związkach i tam nie bano się postawić na fachowca, który prowadził nasze reprezentacje. Dlaczego miałoby to u nas nie wyjść?

Przeczytałem opinie, że Blikkies to osoba, która ma kompletnie gdzieś te wszystkie podziały, wojenki między działaczami i jego nie interesuje, kto się z kim lubi, a kto nie może na siebie patrzeć. On jest tu po to, żeby zrobić swoją robotę i tyle.

RB: Na pewno taki był zamysł od samego początku. Blikkies jest bardzo mądrym człowiekiem i dobrym obserwatorem. Był przedtem konsultantem w Polskim Związku Rugby i wiedział, jak to działa od wewnątrz. Podpisując kontrakt zdawał sobie sprawę z naszych realiów i wiedział, jak może wyglądać jego praca. Świadomie podjął tę decyzję.

To chyba dobrze, że teraz jest trenerem obu reprezentacji, prawda? Nie ma już tego co było kiedyś, czyli dwóch odrębnych drużyn.

RB: Powiem tak: Nie widzę nic złego w tym, aby dwóch polskich trenerów prowadziło dwie nasze reprezentacje. Naprawdę. Jeżeli będą ze sobą współpracować, to jak najbardziej ten pomysł mi się podoba. Gorzej, gdyby było tak, jak miało to miejsce za trenera Folca, z którym nikt nie współpracował. Gdy zawodnik z drużyny siedmioosobowej miał iść do piętnastek, to nie było z tym problemu. Ale gdy odwrotnie, to już nie było takiej możliwości. Generalnie uważam, że najlepiej by było, gdyby obie drużyny miały po swoim oddzielnym trenerze. Ale mówię – musi być współpraca. Jako że jej nie ma, jest jak jest. Teraz jest tak, że cały sezon grają piętnastki, a siódemki nie grają. Kończy się sezon piętnastek i dopiero rozpoczyna się sezon dla rugby w odmianie olimpijskiej. Dwa tygodnie przed turniejem w Polsce jest pierwsza okazja, by ze sobą zagrać. Potem pojawiają się problemy kadrowe, bo takie mamy realia. O wynik sportowy trudno. Mam nadzieję, że rozumiesz, o czym mówię.

Oczywiście, że rozumiem. Jak skomentujesz turniej w Amsterdamie? Wyszło powyżej oczekiwań, poniżej, czy taki był wasz poziom po kilku dniach wspólnych treningach?

RB: Oczekiwania względem kogo? Jeżeli chodzi o oczekiwania zawodników, to wypadliśmy znacznie poniżej nich. Ja osobiście uważam, że podczas takich rozgrywek powinniśmy grać w finale. Gdyby jednak rozbić to na czynniki pierwsze i wszystko przeanalizować, to nie mieliśmy prawa w Amsterdamie zająć lepszego miejsca. Cud, że w ogóle coś przykładamy, za co chwała dla chłopaków, którym naprawdę zależy na losach drużyny. Jeżeli dwa tygodnie przed GPS w Łodzi odbywa się turniej o charakterze selekcyjnym, który ma na celu wyłowienie najlepszych zawodników, to nie powinno się rozliczać drużyny za wynik. Celem miała być selekcja i wypróbowanie pewnych schematów, a nie wygrywanie meczów – ja tak to rozumiem. Z drugiej strony – ludzie nas krytykują i – co najlepsze – mają do tego pełne prawo. Kibicują, oglądają, chwalą, to niech krytykują.

Brakowało dwóch, trzech turniejów przed? Przypomina mi się sytuacja z piętnastek, kiedy do Portugalii pojechaliśmy bez sparingu.

RB: Na pewno by pomogły. Brakuje takiego sprecyzowania i ustalenia priorytetów. Obrania drogi, którą będziemy szli. U nas jest tak, że jak ktoś powie, że dobrze się trenuje w RPA, to kadra leci do RPA. Włochy, Portugalia czy inne kraje odpadają, bo dostało powiedziane, że w rugby dobrze jest potrenować zimą w RPA. Gdy Litwini zagrają dobry mecz, to my zmierzymy się z Litwinami, bo z nimi fajnie jest się zmierzyć, oni gwarantują mocny sparing. Ktoś podsłyszy o modelu niemieckim, to dobra – od dziś stosujemy model niemiecki. Nie ma koncepcji, a jest skakanie po tematach. Wszystko jest takie na chwilę, na teraz, podejmowane są decyzje pod wpływem chwili. Nic nie jest zaplanowane. Jest impreza? Okej, zagramy! Nie ma dyskusji na temat turnieju rok wcześniej. Nie ma planu przygotowań, wyznaczonych terminów, konsultacji. Wszystko jest tak na łapu-capu. Pojawia się opcja, to trzeba jak najszybciej z niej skorzystać i brać co leci.

Turniej w Rosji pokazał, gdzie obecnie jest polskie rugby?

RB: Na pewno. Poszedłbym krok dalej – to naprawdę jest korzystne dla nas miejsce w szeregu, choć to zabrzmi przewrotnie. Myślę, że jeżeli byłaby rozszerzona formuła, to moglibyśmy być dużo niżej.

Szczerze, mocno.

RB: Realnie. Ja po prostu znam się trochę na sporcie i wiem jak to powinno wyglądać. U nas tak nie wygląda. Wiem, że jedyną osobą, która może to zmienić, to ten mały człowiek z RPA. Naprawdę w to wierzę. Pytanie, czy jemu to się uda. Podczas zgrupowań robimy naprawdę dobrą robotę. Ciężką pracę wykonujemy, co bardzo cieszy, ale – znowu – to tylko tydzień czasu. Mało, za mało na coś spektakularnego.

To będzie wielkie święto dla polskiego rugby? Bo tak od kilku dni piszą portale branżowe.

RB: Na pewno będzie wielkie święto i duża impreza, która zawita do naszego kraju i zaciekawi wielu sympatyków tego sportu. Ja dla reprezentacji od 9 lat zawsze chcę jak najlepiej. Gdyby dla dobra zespołu było, żebym odszedł z kadry, to bez wahania podejmuję taka decyzję. Nie mój interes jest ważny, a priorytetem jest dobro barw narodowych. Zapytaj każdego z chłopaków – jestem pewny, że wszyscy powiedzą ci to samo. Żeby jednak impreza była w pełni udana, to potrzebny jest nasz sukces. Sportowo musimy zrobić coś ekstra. Mamy fantastycznych kibiców, którzy na pewno dopiszą. Ktoś zupełnie niezainteresowany rugby włączy w sobotę Polsat Sport i zobaczy, że gra reprezentacja, to nie przełączy dalej – będzie zainteresowany naszym losem. Organizacyjnie impreza zostanie na pewno bardzo znakomicie, bo to wychodzi nam bardzo dobrze i o to się nie boję. Jak będzie sportowo?

No właśnie – jak będzie sportowo? Niemcy, Portugalia, Irlandia – to nasi rywale.

RB: Poziom tak naprawdę jest bardzo wyrównany, więc to, czy my zagramy z Irlandią czy Belgią, to nie ma tak naprawdę większego znaczenia. Każdy mecz będzie miał swoją historię i o wyniku nie będzie świadczyło to, z kim gramy, tylko jak my się zaprezentujemy. Możemy pokonać Irlandię, bo pokazaliśmy już, że z Anglikami potrafimy się postawić i zdobywać punkty. Jedna rzecz – to nam musi wyjść dobre spotkanie. To my musimy dać z siebie wszystko i to my musimy pokazać solidne rugby. Nie oni słabe. Jeżeli popełniamy błędy, to nie jesteśmy na dzień dzisiejszy w stanie zniwelować różnicy poziomów, które dzielą nas od tych drużyn. Wygrać jesteśmy w stanie z każdym, bo wszyscy popełniają błędy. Nie mamy jednak co liczyć na to, że ktoś się będzie mylił, a my to sprytnie wykorzystamy. Motorycznie wszystkie ekipy są przygotowane bardzo dobrze. To nie jest przypadek. W takich aspektach musimy równać do nich, bo inaczej nie będzie czego szukać i argumentów po naszej stronie zbyt wielu nie będzie.

Chłopacy angażują się w tę reprezentację? Obserwuję kilka profili na Facebooku, mam wrażenie, że tworzy się grupka ludzi, którzy bardzo chcą.

RB: Z pewnością wielu chłopaków uwierzyło w przemiany w polskim rugby i w to, że idzie lepsze. Zaangażowanie jest olbrzymie, a porażki frustrują, bo jest wiele osób, które bardzo chciałoby osiągać z reprezentacją sukcesy. Starają się jednak nie przejmować problemami, na które nie mają wpływu. Wszyscy są świadomi tego, jak jest i twardo stąpają po ziemi. Na boisku jednak dają z siebie zawsze wszystko i dla orzełka są się w stanie poświęcić.

KOMENTARZE