Odnoszę wrażenie, że Anderlecht, czyli europejski średniaczek, jeszcze niższy poziom prezentuje poza boiskiem piłkarskim. W strukturach klubu i na decydujących o polityce stanowiskach zasiadają osoby, które albo nie potrafią myśleć i liczyć, albo na świat patrzą przez różowe okulary. Niewykluczone, że i jedno, i drugie.

Latem 2016 roku belgijski klub zdecydował się wypożyczyć z Dynama Kijów Łukasza Teodorczyka. Zasady transakcji były takie, że jeżeli Polak w Anderlechcie się sprawdzi, to prawo pierwokupu wysokości 4,5 milionów euro będzie przypadało Fiołkom, którzy będą mogli zatrzymać go u siebie na dłużej.

Pomysł z pozyskaniem Teodorczyka był strzałem w dziesiątkę, a od pierwszych dni było wiadomo, że Polak już na zasadach transferu definitywnego będzie grał w Belgii. Jesienią we wszystkich rozgrywkach były zawodnik Lecha Poznań zdobył 24 bramki, na koniec kampanii jego licznik wskazywał 30 goli i 5 asyst. Mimo tego, że wiosna w jego wykonaniu była już dużo słabsza (3 gole w ostatnich 12 meczach sezonu), to korona króla strzelców ligi belgijskiej, mistrzostwo kraju i ćwierćfinał Ligi Europy podziałały klubowym włodarzom na wyobraźnię. Plan był prosty – wykupić Teodorczyka za 4,5 milionów, czyli pieniądze śmieszne jak na dzisiejsze warunki i sprzedać go do lepszego klubu za dużo więcej. Problemem Anderlechtu był jednak zbyt duży apetyt na naprawdę duże pieniądze. Podwojenie kwoty wykupu nikogo nie interesowało.

Oto wypowiedź Marcina Kubackiego, czyli menadżera Teodorczyka z lata tego roku dla belgijskiego „Het Nieuwsblad”: Wszystko zależy od klubu i warunków. Czy pensja Łukasza może być problemem dla klubu? Nie zapominajmy, że Łukasz zdobył bramki, które dały klubowi tytuł i awans do Ligi Mistrzów. To da klubowi 25 mln euro, prawda?

Mowa o pensji w wysokości 2 milionów euro za sezon, co jest obecnie najwyższym kontraktem w lidze belgijskiej. Polak wyrobił sobie znakomitą opinię dzięki wypożyczeniu, podczas którego prowadził Fiołki do tytułu i siebie samego do korony króla strzelców.

Włodarze Anderlechtu chcieli się wzbogacić i zrobić interes życia – zawodnika sprawdzonego i zbierającego dobre recenzje mieli zamiar sprzedać za kwotę ponad pięciokrotnie wyższą. Wszystkie inne oferty, które do klubu wpływały, ale opiewające na niższe kwoty ich nie interesowały. Teodorczyk, który sam nie wykluczał transferu, miał w znaczny sposób podreperować budżet klubowy.

W Anderlechcie nie pomyśleli jednak o tym, że słabsza wiosna w wykonaniu Polaka, to nie wypadek przy pracy, tylko… być może jego relatywny poziom, a jesień była czymś, czego Teodorczyk już nigdy może nie powtórzyć. Gdy spojrzymy na jego liczby dzisiaj, pod koniec października, to Polak już nikogo nie zachwyca. W 14 meczach napastnik reprezentacji Polski ma w swoim dorobku 3 gole i 1 asystę w 14 meczach, co jest osiągnięciem przeciętnym. Jego wartość rynkowa podawana na portalu Transfermarkt.pl to jeszcze w lipcu 12,5 miliona euro, a dziś tylko 10. Nie trzeba nikomu mówić, że relatywna suma pieniędzy, którą trzeba za Teodorczyka wyłożyć, spada z każdym dniem i w zimowym okienku transferowym będzie oscylowała już zdecydowanie poniżej dychy w europejskiej walucie.

Anderlecht – tak uważam – mógł na sytuację spojrzeć w innych sposób i zadowolić się mniejszymi pieniędzmi, które sprzedaż Teodorczyka by zagwarantowała. Zamiast – przykładowo – 15 baniek, chciano 25, więc teraz może być tak, że piłkarz będzie występował w ekipie Fiołków do końca sezonu lub jeszcze dłużej, nie będzie z niego wymiernego pożytku, a ucierpi na tym klubowa kasa, z której co rok będzie uciekało 2 milionów euro, które składają się na wynagrodzenie kilku innych piłkarzy.

Poza tym – nikt nie poznał się na charakterze Teodorczyka. Gość potrafi pokazać środkowy palec dziennikarzom, jest zarozumiałym pyszałkiem i wyniosłym chłopakiem, który ma o sobie zbyt duże mniemanie. W ostatni weekend kopnął rywala bez piłki, za co otrzymał tylko żółtą kartkę, ale stawia to w złym świetle zarówno jego, jak i klub. W skrócie: Teodorczyk to nie jest zawodnik, wokół którego można budować zespół i którym każdy będzie zainteresowany. Poza tym, że swego czasu sporo strzelał, to ciągnie się za nimi cała masa historii pozaboiskowych, na które w poważnym klubie płacącym sporo pieniędzy nie każdy będzie chciał sobie pozwolić.

A wystarczyło racjonalnie spojrzeć na jego umiejętności i sprzedać go za „śmieszne” 15 baniek. Jak to było? Lepszy wróbel w garści niż gołąbek na dachu?

KOMENTARZE