Zdjęcia. Cała masa zdjęć. Striczu zrobił kilka kółek wkoło ringu i zatrzymywał się co parę metrów, gdy tylko któryś z kibiców prosił go o wspólną fotkę. Gratulacje, klepanie po plecach, generalnie wszystko to, co dzieje się po zwycięstwie u praktycznie każdego z pięściarzy podczas gali bokserskiej w Polsce. Co ważne, wszystko robione z przyjmnością, szczerością, uśmiechem od ucha do ucha, a nie z bijącą od wewnątrz złością, że znowu jakiś natręt chce pogadać i zawraca gitarę…
Striczu zszedł do dziennikarzy chwilę po tym, jak bezlitośnie roztrzaskał Damiana Bonellego podczas Polsat Boxing Night. Grupka zainteresowanych żurnalistów chciała pogadać z gościem, który jest na fali wznoszącej i w przyszłości ma przywieźć do Warszawy pas mistrza świata. Po kilku zebranych pochwałach od Mateusza Borka tuż po walce Striczu jak gdyby nigdy nic poszedł pogadać z ludźmi zajmującymi się pisaniem o boksie. Ceni ich pracę, nie gwiazdorzy jak jego koledzy z boiska piłkarskiego. Sulęcki lubi dziennikarzy, chce z nimi pogadać. Rozumie relacje z mediami i ich wpływ na kreowanie swojego wizerunku. Odbiera telefon, gdy któryś do niego dzwoni, wykonuje połączenie zwrotne, gdy wcześniej nie mógł rozmawiać. O godzinie 10 rano pisze SMS-a podsumowującego walkę Gołowkin – Jacobs, gdy tylko poprosiłem go o kilka słów komentarza. Nie na „odwal się”, nie z łaską. Gdy pojawi się brak tematów i sezon ogórkowy w redakcji, można wybrać do niego numer i pogadać. W zasadzie obojętnie o czym.
„Pan pięściarz” – dostałem wiadomość od kolegi w sobotę tuż po walce Sulęckiego i takimi też słowami przywitałem Stricza, gdy ten wchodził do stefy przeznaczonej dla mediów. Sulęcki z uśmiechem na ustach odpowiedział, że na „pana” to trzeba mieć wygląd i pieniądze. Na ten moment sam o sobie w ten sposób mówił nie będzie. Kto wie, być może jeszcze długo nie będzie.
Stary, banalny i oklepany tekst, który słyszałem w życiu 100 razy. Ze strony zawodnika, którego kilka minut wcześniej oklaskiwała na stojąco cała hala i który jest przekonany o tym, że obecnie nikt na świecie w jego kategorii nie boksuje lepiej, smakuje to jednak trochę inaczej. Zdecydowanie inaczej.
„Jestem najlepszy na świecie, muszę to w końcu udowodnić dużą walką” – zna już chyba każdy. Sulęcki tyle o tym mówi, tak często to powtarza, że powoli staje się to slogan tak powszechny, jak „Serce do walki” Tomasza Adamka. Wiecie co jest najlepsze? Sulęcki naprawdę w to wierzy. On jest przekonany, że legendarny i wyjątkowy Giennadij Gołowkin jest obecnie słabszym od niego pięściarzem. W niedalekiej przyszłości ma się w końcu zmienić trend w światowym boksie, a to Striczu ma być gościem, który wywróci światowy boks do góry nogami i będzie pierwszym pogromcą Gołowkina. Pięściarza, któremu po ostatnim wygranym na punkty pojedynku z Jacobsem ludzie zaczynają przewidywać koniec kariery. Bo na punkty…
Pytałem kilka osób ze środowiska o Sulęckiego. Teraz, gdy jest jeszcze tylko prospektem, gościem walczącym w Nosalowym Dworze i PBN z Bonellim, który od pierwszej rundy modlił się o zejście do szatni. Każdy, czy to Maciej Miszkiń, Norbert Dąbrowski, Dariusz Sęk czy nawet Mateusz Masternak podkreślali, że Sulęcki to przyszły mistrz świata. Nieprawdopodobnie ambitny i pracowity na treningach, w pełni oddany i ukierunkowany w stronę boksu. Pasjonat z krwi i kości, który walki najlepszych pięściarzy w historii szermierki na pięści ma przejrzane na Youtube kilkukrotnie. Który zna rekordy swoich rywali, historię ich pojedynków, kulisy przygotowań. Który schodząc z sali bokserskiej ściąga bokserskie rękawice w kąt, idzie pod prysznic, a przed drzemką włącza boks, by zobaczyć coś, co widział zaledwie kilkanaście razy. Który analizuje, czyta, dokształca się i robi wszystko, by być jak najlepiej przygotowanym do swojej roboty pod każdym względem. Również z wiedzy ogólnej o dyscyplinie, w której teoretycznie mógłby tylko umieć wyprowadzać mocne ciosy i właściwie trzymać gardę.
Brawo @BorekMati,piękny bokserski wieczór,a ten Pan ma w sobie coś co pozwala marzyć👊🏻👊🏻 pic.twitter.com/DnpmjJxf9P
— Zbigniew Boniek (@BoniekZibi) 24 czerwca 2017
Te wszystkie zachowania Sulęckiego, ta jego normalność, otwartość na ludzi, dystans do siebie i pewność siebie. Ta pokora, cierpliwość, fachowość, profesjonalizm i oddanie mają pomóc mu w tym, by został mistrzem świata. Sam nie wie, czy dziś, za rok, czy może dopiero po igrzyskach w Tokio. Jestem jednak przekonany, że gdybym dziś zaproponował mu walkę w 2020 roku o pas, za którą dostanie mało pieniędzy, to mimo złości i wewnętrznej gorączki wziąłby to w ciemno bez chwili zawahania. Jeżeli na mistrzowski tytuł trzeba będzie długo czekać, to on się na to zgodzi i nie będzie z tego tytułu smęcił ani udawał poszkodowanego. Mistrzostwo rodzi się w bólu, a w drodze na szczyt bólu z pewnością będzie jeszcze bardzo wiele.
Dziś coraz więcej kibiców googluje Sulęckiego, jego facebookowy fan page rośnie w siłę w każdym dniem (w styczniu 12 tysięcy, dziś prawie 19). Sam po gali organizowanej przez Mateusza Borka został zapytany, czy w jego planach na przyszłość jest opcja, aby kiedyś zostać gwiazdą Polsat Boxing Night. Odpowiedział szczerze, w swoim stylu, że nie – ma inne plany, chce wyjechać do Ameryki i tam dopaść Gołowkina. Ciekawe, ilu próbowałoby zamydlić oczy i ściemniałoby, że PBN to dla nich życiowa szansa, a bycie w karcie walk tak podniosłego wydarzenia jest marzeniem z dzieciństwa i dosięgnięciem bokserskich gwiazd.
Po walce Sulęckiego napisałem do tego kolegi od „Pana pięściarza” słowa wypowiedziane kiedyś przez Apoloniusza Tajnera komentującego mistrzostwa świata w skokach narciarskich, gdy Adam Małysz wygrywał w Sapporo. „Tutaj latał nasz mistrz świata”. Parafrazując – „Tutaj walczył nasz mistrz świata”. Przyszły mistrz. Jakoś dziwnie spokojny jestem o to, że tak się właśnie stanie. Może nawet przed Tokio?