Powiedzieć, że Andrzej Fonfara jest najbardziej niedocenianym polskim pięściarzem, to jak nic nie powiedzieć. A jednak – już w sobotę Polski Książe stanie przed szansą zdobycia tytułu mistrza świata w wadze półciężkiej federacji WBC. W przeciwnym narożniku stanie stary dobry znajomy, czyli Adonis Stevenson, z którym Polak przegrał w 2014 roku przez jednogłośną decyzję sędziów.

Polak przegrał wyraźnie, żaden z sędziów nie miał przez chwilę wątpliwości, kto był w tym starciu lepszy. I to pomimo tego, że w 9. rundzie Stevenson padł na deski, co dla kibiców zebranych w Bell Centre w Montrealu było sporym zaskoczeniem. Wcześniej to Fonfara był dwukrotnie liczony i miał za sobą kryzys po jednym z atomowych uderzeń Kanadyjczyka na korpus. To właśnie ciosy w tułów spowodowały, że Fonfara cały czas musiał mieć się na baczności i pilnować gardy, która wielokrotnie była sprawdzana właśnie ciosami na ciało.

Fonfara, mimo porażki ze Stevensonem, dużo zyskał. Na pewno zebrał doświadczenie, gdyż został skonfrontowany z mistrzem świata, który wcześniej tylko raz zaznał porażki. Walczenie w jaskini lwa też miało w tym pojedynku spore znaczenie – Stevenson tylko dwie spośród 29 walk stoczył poza Kanadą. Jedną z nich przegrał. Fonfara natomiast po raz pierwszy od 2006 roku walczył poza terytorium USA i od razu musiał uznać wyższość swojego rywala. Na trybunach zasiadała co prawda Polonia, ale przy ringu to widowiskowe akcje Stevensona były kwitowane głośnymi oklaskami. Tłum chciał, by Polski Książe był kolejną ofiarą piekielnie mocnie bijącego Kanadyjczyka, który aż 23 walki skończył przed czasem.

Ciosy na korpus – to coś, na co Fonfara musi uważać w tej walce najbardziej. Mocna lewa ręka, która szuka dziur w gardzie kolejnych przeciwników i która potrafi sponiewierać defensywę każdego rywala. Co robić, by unikać ciosów Adonisa? Maciej Miszkiń podpowiada – należy schodzić cały czas w lewą stronę, by znajdować się jak najdalej od jego lewej ręki. Fonfara, który powinien być do tego pojedynku bardzo dobrze przygotowany kondycyjnie, musi przez cały czas o tym pamiętać.

Co będzie najważniejsze w tym pojedynku? Na pewno pierwsze cztery-pięć rund. Wtedy Fonfara wydaje się być najsłabszy, a Stevenson wprost przeciwnie – to właśnie w początkowej fazie pojedynku jego ciosy mogą siać największe spustoszenie. Z upływem kolejnych odsłon Kanadyjczyk będzie tracił siły, a to jest okazja dla Polaka, który wtedy może przejąć stery nad pojedynkiem. Pytanie, czy Fonfara poprawił defensywę, która w starciu z Joe Smithem JR kompletnie zawiodła i Polski Książe przegrał te starcie już w pierwszej rundzie. W konfrontacji z Chadem Dawsonem Fonfara również przegrywał na punkty, ale potrafił odwrócić losy rywalizacji w ostatniej rundzie zasypując Amerykanina lawiną ciosów. Tu zatem przestroga – ostrożnie przewalczyć pierwszą połowę dystansu i potem sukcesywnie przyspieszać tempo walki. Bić mocnym prawym prostym i uważać na ciosy na dół. Jak to było? Zawodnik lubiący bić na tułów, sam nie lubi otrzymywać ciosów pod łokieć. To może być decydujące w tym starciu – obijanie Stevensona i zabieranie mu sił seriami bitymi na korpus.

dawsonFonfara ślepo wierzył przez cały czas w to, że będzie mistrzem świata. Niejeden pięściarz załamałby się po tym, co miało miejsce w walce z Joe Smithem JR. Po pokonaniu Doudou Ngumbu, Julio Cesara Chaveza JR i Nathana Cleverly’ego Polak znowu wierzył w to, że dostanie swoją szansę w walce o pas. Wszystko zaprzepaściła porażka przed czasem ze Smithem JR, która praktycznie zamknęła mu drogę do półciężkiej czołówki. Andrzej zaryzykował, nie poddał się, postawił wszystko na jedną kartę. Wziął walkę z Chadem Dawsonem, choć na podpisanie kontraktu czekał bardzo długo. Udało się, przetrwał kryzys, mimo że walka nie wyglądała tak, jak sobie wymarzył. Do całych przygotowań, obozu przed pojedynkiem, po opłaceniu trenerów i odżywek dołożył jakieś 20 tysięcy dolarów, a mimo wszystko jako jeden z niewielu widział sens w tym, by robić tak duży krok do tyłu. Pojedynek z pogromcą Tomasza Adamka był tak mało istotny dla amerykańskiej publiczności, że nie można było obejrzeć go w telewizji. Fonfara, który chwilę wcześniej walczył o pas mistrzowski, otwierał galę, a jego poczynania śledziła garstka kibiców. Został spoliczkowany, ale wiedział, że jego czas jeszcze najdzie. Nie bał się mówić o marzeniach w momencie, gdy niedowiarkowie pukali się ostentacyjnie w czoło słuchając bajek Polaka o budowie statków kosmicznych.

Fonfara czekał, trenował, pracował – robił wszystko, by ktoś zauważył aspirującego do wejścia na szczyt chłopaka z Polski, który za punkt honoru postawił sobie zdobycie mistrzowskiego tytułu. Jak sam powiedział w jednej z wypowiedzi: d0 30 roku życia pas czempiona zawita na Łazienkowską. Doceniony w końcu został i wyznaczonym celem znowu miał być gość, który tak boleśnie obijał go 36 miesięcy temu, ale którego udało się przewrócić i zapędzić w kozi róg. Dziś Stevenson znów patrzy na niego z góry i z uśmiechem na ustach rozpowiada, że rozprawi się z dziecinną łatwością z Polakiem, który obecnie plasuje się dwie półki niżej. Fonfara natomiast ze spokojem przyznaje, że w ten weekend będzie miał dwa powody do radości. Najpierw wywalczy w ringu tytuł, który jest jego obsesją, a kilkanaście godzin później będzie świętował obronę mistrzowskiego tytułu przez Legię Warszawa.

Postawa godna podziwu, upór i ambicja prawdziwego wojownika, dla którego zostawienie serca w ringu jest czymś tak oczywistym, jak dzielenie się opłatkiem przed kolacją wigilijną. Z racji tego, że w sporcie nic się z urzędu nie „należy”, a na wszystko trzeba sobie zapracować, nie potrafię napisać, że to nagroda za ducha walki i pokonanie wszystkich zakretów w karierze wciąż młodego faceta. Choć docenienie tak spektakularnego osiągnięcia trzeciego polskiego mistrza świata w kategorii pólciężkiej będzie większe, kiedy za tytułem będzie szła pewna historia. Kiedy Stevenson zostanie znokautowany na swojej ziemi chwilę po tym, jak Polak nie tylko przegrał z nim po raz pierwszy, ale i w międzyczasie nie wyszedł nawet do drugiej rundy ze Smithem JR, gdy na szczyt ponownie kroczył. Spięcie klamrą tego wszystkiego będzie idealnym przykładem dla młodych, że warto marzyć. Że jeden krok w tył jest często potrzebny, by zrobić dwa duże susy do przodu.

Ann new!

 

KOMENTARZE