Michał Szyba. Szczypiornista, z którego żartowano, że zostanie wybrany MVP podczas meczu, w którym zagrał zaledwie kilka minut. Autor trafienia w ostatniej sekundzie spotkania z reprezentacją Hiszpanii, którą chwilą później udało się pokonać i zdobyć brąz na mistrzostwach świata. Przyszły lider drużyny narodowej i olimpijczyk, który obecnie odpoczywa od sportu i leczy poważną kontuzję. Zapraszam!

Czy pani, która sprzedawała ci przed chwilą kawę wiedziała, kim jesteś?
Michał Szyba: Na pewno nie.

Jesteś rozpoznawalny?
MS: Czasami ktoś mnie poznaje, ale raczej nie mam problemu ze zbyt dużą popularnością.

A gdy się przedstawiasz i mówisz nazwisko „Szyba”, to ludzie kojarzą, że jesteś brązowym medalistą mistrzostw świata?
MS: Szybciej niż po samym wyglądzie. Moim zdaniemi szczypiorniści jak i piłka ręczna nie są zbyt popularni. Ludzie oglądają głównie mecze reprezentacji, których w roku nie ma zbyt wielu. Poza tym jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy naturalnie się zachowują i nie wyróżniają się niczym na ulicy. W piłce ręcznej nie ma gwiazdorstwa. Jeżeli ktoś na ulicy podszedłby do któregoś ze szczypiornistów i poprosił o wspólne zdjęcie lub autograf, to jestem przekonany, że nie odmówiłby. To samo jest z wywiadem czy po prostu zwykłą rozmową. Dajemy z siebie wszystko na boisku, walczymy do ostatniej piłki, przez to zyskujemy szacunek i sympatię kibiców. Poza boiskiem jesteśmy normalnymi ludźmi, nie czujemy się kimś lepszym tylko dlatego, że uprawiamy sport.

Popularność ci nie przeszkadza, więc śmiało możesz iść do klubu i napić się piwa. Nikt nie będzie robił fotek i wysyłał do gazet, żeby je opublikować.
MS: Nie mam z tym problemu i czasami wyjdę sobie do klubu lub pubu. W ostatnim czasie mniej, ale nawet na zgrupowaniu po meczu byliśmy kiedyś razem na mieście, wypiliśmy piwo i nikt nie dziwił się, że sportowcy piją alkohol. Wszystko z głową, wszystko w granicach rozsądku, w odpowiednim czasie.

Szczypiorniści mogą sobie pozwolić na piwo od czasu do czasu i niestosowanie diety? Bogdan Wenta wielokrotnie powtarzał, że Artur Siódmiak miał tendencje do tycia, nie patrzył na to co jadł.
MS: Możemy sobie pozwolić czasami na „poluzowanie” i nie musimy liczyć kalorii, ale profesjonalizm szczypiornistów jeżeli chodzi o dietę jest na dużo wyższym poziomie niż jeszcze kilka lat temu. Ja nie jestem stary, dopiero niedługo kończę 29 lat, a widzę dużą poprawę jeżeli chodzi o nawyki żywieniowe i podejście do sportu u siebie i moich kolegów. Kiedyś nikt nie patrzył na jedzenie. Teraz są te wszystkie kateringi i moda na fit posiłki, ale sportowcom pomaga to w dostarczaniu do organizmu witamin i odpowiednich skaładników. Mój brat jest trenerem personalnym. Ganiał mnie kiedyś do pracowania nad sobą po treningach. Nie chciałem go słuchać. Teraz sam jednak chodzę na siłownię i wykonuję dodatkowe ćwiczenia. Lepiej się z tym czuję i dostrzegam, że mi to pomaga. Inni robią podobnie. Świadomość jest większa, ale zyskałem ją głównie po tym, jak wyjechałem z Polski. Jest to nasza praca i musimy robić wszystko żeby wywiązywać się z niej jak najlepiej.

Czyli wszystko zmierza w dobrym kierunku.
MS: Tak myślę. Pamiętam, jak niedawno na zgrupowaniu kadry sztab trenerski zlecił nam badanie krwi. Sprawdzane było, czego organizm danego zawodnika nie toleruje, a co mu służy i powinien spożywać. Dobrze to wygląda i idzie we właściwą stronę, ale na to potrzebne są pieniądze. W reprezentacji i w tych lepszych polskich klubach, nie mówię już o tych zagranicznych, są na to przeznaczone środki. W mniejszych zespołach ten profesjonalizm jeszcze nie jest na takim poziomie, kluby w Polsce mają problemy finansowe, nie mają na wypłaty dla zawodników, a co dopiero na jakieś dodatkowe badania. Miejmy nadzieję że będzie coraz lepiej , na pewno wszyscy by na tym skorzystali.

Ja kiedyś spotkałem w Gdańsku chłopaków z Wybrzeża w MC Donaldzie. Gdy napisałem o tym artykuł, to były osoby, które oburzyły się, że krytykuję, a każdemu należy się raz na jakiś czas niezdrowy posiłek. Moim zdaniem na pewnym poziomie takie rzeczy robią różnicę. To tak zwane detale.
MS: Oczywiście, ale nie dajmy się zwariować . Nie jesteśmy też kulturystami i jest to każdego indywidualny wybór. Ja dopiero od jakiegoś czasu zacząłem zwracać uwagę na to, co jem i jak się prowadzę, oczywiście odczuwam różnicę na plus, ale skłamałbym mówiąc, że nie zdarza mi się zjeść pizzy czy napić piwa. Tak jak powiedziałem wcześniej, świadomość młodych sportowców w Polsce, w tym piłkarzy ręcznych, odnośnie zdrowego trybu życia i przygotowania fizycznego na przestrzeni ostatnich 10 lat zmieniła się bardzo i na pewno przyniesie to efekt.

4

10 lat temu nie wyglądało to tak jak teraz, w ogóle piłka ręczna w Polsce nie wyglądała przed 2007 rokiem zbyt profesjonalnie. Ty trafiłeś na ten lepszy okres.
MS: Wszystko zaczęło się od srebrnego medalu zdobytego przed naszą kadrę w 2007 roku. To ruszyło piłką ręczną w naszym kraju, pokazało wszystkim, że jest taki sport i można go oglądać. Zawodnikom, którzy w reprezentacji grali przed tym 2007 rokiem, wiodło się różnie. Polska nie jeździła wtedy na wielkie imprezy, inaczej to wszystko wyglądało. Często chłopaki na kadrze opowiadali że przed tymi sukcesami brakowało nawet koszulek treningowych. Teraz reprezentacja jest na wysokim poziomie zarówno sportowym jak i organizacyjnym.

Mam wrażenie, że przed tym 2007 rokiem mało kto wiedział w naszym kraju, że jest w ogóle taki sport, jak piłka ręczna.
MS: Tak , często zdarzały mi się sytuacje , że ktoś pytał, co trenuję. Odpowiadałem że piłkę ręczną, a w zamian słyszałem, że też kiedyś trenował siatkówkę. Po sukcesach kadry Bogdana Wenty mocno się to zmieniło, chociaż mówiło się że i tak za słabo te sukcesy były wykorzystane jeśli chodzi o popularyzację i marketing.

Na jakim etapie swojej sportowej kariery ty byłeś te 10 lat temu?
MS: Kończyłem liceum i debiutowałem w Ekstraklasie. Tak, miałem wtedy 18 lat i zacząłem grać na najwyższym szczeblu. Nie byłem ukształtowanym zawodnikiem, ale już ukierunkowanym na to, co chcę w życiu robić. Wiedziałem, że moja przyszłość jest związana z piłką ręczną. Od 16 roku życia grałem w Puławach, łącznie spędziłam tam 10 lat. Skończyłem również w międzyczasie studia magisterskie w Lublinie.

Dla ciebie sukces chłopaków w 2007 roku był dobrą czy złą informacją? Trudno było wskoczyć do drużyny młodemu chłopakowi.
MS: Na pewno otworzyły się przed wszystkimi młodymi zawodnikami w naszym kraju spore możliwości. Zdawaliśmy sobie sprawę, że ciężka praca może zostać wynagrodzona i dzięki temu szczypiornista czyniąc progres może załapać się do kadry i odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej. Była jednak olbrzymia konkurencja. Kadra składała się głównie z zawodników grających na co dzień w Bundeslidze, czyli najlepszej lidze świata. To działało na wyobraźnię. Samo granie w Bundeslidzie świadczy już o dużej klasie zawodnika. Co dopiero odgrywanie w swoim zespole kluczowej roli. Nie było łatwo się przebić, ale to zmuszało do jeszcze cięższej pracy. Każdy ze starszych zawodników też musiał przejść określoną drogę zanim odnosił sukcesy w reprezentacji. To motywowało.

Na twojej pozycji Jurasik i bracia Lijewscy. Nieźle.
MS: Światowa czołówka na pozycji prawego rozegrania. Kilka miesięcy po tamtym sukcesie z 2007 roku dostałem powołanie do reprezentacji od trenera Wenty i pojechał na mecz do Turcji, chwilę później był rewanż u nas w kraju. Zetknąłem się z kadrą i zobaczyłem, jak to wszystko funkcjonuje od środka. Była bardzo duża przepaść między mną, a chłopakami. W tamtym okresie bardzo dobrze radziłem sobie w polskiej Ekstraklasie, jednak poziom reprezentacji był dwa szczeble wyżej. Bogdan Wenta też to zauważył i nie powoływał mnie już później. Dopiero trener Biegler tak naprawdę dał mi szansę, choć na początku u niego też nie grałem. Musiałem udowodnić swoją przydatność w drużynie i wywalczyć sobie miejsce w składzie.

Nie zraziłeś się wtedy do reprezentacji?
MS: Na pewno byłem zły, że mi nie wyszło i niepocieszony tym, że byłem za słaby do reprezentacji. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że o miejsce w takiej drużynie trzeba rywalizować z jednymi z najlepszych zawodników na świecie. W ten sposób to sobie tłumaczyłem. Jestem słabszy od najlepszych. Było wielu chłopaków, którzy kręcili się wokół reprezentacji. Byli powołani raz, potem z nich rezygnowano. Zacząłem się zastanawiać, czy może nie lepiej byłoby poczekać na swój moment w kadrze, ale już wtedy do drużyny dołączyć na dłużej.

Ale młody chłopak chce sukcesów już, teraz, natychmiast. Nie miałeś tak?
MS: Pewnie, że miałem, ale byłem realistą. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak sytuacja wygląda i obiektywnie oceniałem swoje umiejętności. Na tamten moment byłem za słaby, by grać w drużynie narodowej.

Można być dobrym zawodnikiem nie grając w kadrze? Biorąc pod uwagę, że reprezentacja jest jedną z najlepszych na świecie.
MS: Moim zdaniem można. Wielu zawodników prezentowało wysoki poziom, a nie łapało się do kadry, bo ta liczyła tylko kilkanaście osób. Reprezentacja zawsze była dla mnie jednak czymś wyjątkowym i absolutnie każdy zawodnik chce w niej grać.

Nie bałeś się, że już nigdy nie będziesz grał w reprezentacji? Ta przerwa pomiędzy pierwszym powołaniem, a kolejnymi, była dosyć spora.
MS: Nie myślałem o tym w ten sposób. Nigdy nie obrażałem się na nikogo za brak powołań, nie miałem do nikogo pretensji. Byłem słabszy i nie grałem – proste. Gdyby ktoś mnie nie powoływał, mimo że byłem lepszy – mógłbym wtedy szukać sprawiedliwości. Gdy ktoś był krok przede mną i grał moim kosztem, to doceniałem jego umiejętności i ciężko pracowałem nad swoimi. Wiedziałem, że mój czas jeszcze przyjdzie. Ten okres, w którym nie było powołań, nie był czasem straconym.

Młodzieńczego buntu u ciebie nie było jak rozumiem.
MS: Nie było, absolutnie. Pamiętam, jak za trenera Bieglera dostałem powołanie, ale nie grałem dużo. 3, 5, 8 minut na podmiankę dla Krzyśka Lijewskiego, by ten mógł odpocząć. Nie obrażałem się o to, bardziej zadowolony byłem z tego, że w ogóle mogę grać w reprezentacji. Jestem jej częścią, choć wiadomo, że chciałem w niej pełnić ważniejszą rolę. Chciałem wydatnie pomagać kadrze, nie tylko „ślizgać się na plecach innych”

Widziałeś swoją szansę w tym, że Bogdan Wenta przestał być trenerem reprezentacji? Za jego kadencji w kadrze nie grywałeś.
MS: Na pewno czułem, że przy innym trenerze może będę dostawał więcej szans do gry. Wielokrotnie mówiono, że kadra Wenty jest hermetycznie zamknięta i nie pojawiają się w niej nowi zawodnicy. Trochę tak było. Zmiana trenera oznaczała, że ktoś z zewnątrz dostanie swoją szansę. Ja nie mogę mówić, że zostałem pominięty. Wenta powołał mnie do reprezentacji i się nie spisałem. Byłem za słaby i ze mnie zrezygnował. Z drugiej strony – reprezentacja takim składem odnosiła spektakularne sukcesy. Nie było może więc konieczności zmieniania czegokolwiek.

2

Porozmawiajmy trochę o MŚ w Katarze. Tych, w których ty już byłeś w kadrze i grałeś sporo. Patrząc z perspektywy historii naszych występów na dużych imprezach, cały tamtej turniej był spektakularny. Dziwny i wyjątkowy zarazem.
MS: Wyszliśmy z grupy z czwartego miejsca. Nie zachwycaliśmy. Trafiliśmy na Szwecję, która miała nasz kompleks, mimo że w przeszłości różnie nam się z nimi wiodło. Wygraliśmy z nimi i trafiliśmy na Chorwatów, których długo nie mogliśmy pokonać. Z nimi też wygraliśmy i z drużyny, która grała słabo, zaczęto nas wymieniać w roli kandydatów do medalu.

Mało osób wspomina tamto spotkanie z Chorwacją, a wy zagraliście wtedy kapitalne zawody. Nikt nie liczył na to, że jesteście w stanie to wygrać.
MS: Bo nasza gra nie wyglądała zbyt dobrze. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy faworytami i będzie nam bardzo trudno.

Ale na pewno nie wychodziliście na boisko z myślą, że spotkanie przegracie. W to nie uwierzę.
MS: Nie, tego nie powiedziałem. My na każde spotkanie wychodziliśmy z nastawieniem, że trzeba je wygrać. Z zewnątrz jednak nie wyglądało to zbyt dobrze. W obronie za kadencji Bieglera, naprawdę graliśmy bardzo dobrze. Rzucaliśmy – przykładowo – 24 bramki, ale traciliśmy 23. Nie zawsze były fajerwerki w ataku, ale już za to w obronie wyglądało to bardzo solidnie.

Z Katarem przegraliście frajersko? Wydawało się, że spokojnie możecie ten mecz wygrać.
MS: Frajersko nie, ale fakt – ciężko nam się jednak grało od początku. Wybijały nas te wszystkie decyzje sędziów i zamiast skupić się na grze, to my dyskutowaliśmy z arbitrami i szukaliśmy sprawiedliwości. Po pierwsze byliśmy w tamtym meczu słabsi i nie wychodziło nam, po drugie skupialiśmy się na rzeczach, które nie powinny nas w ogóle interesować. Choć żeby było jasne – gdybyśmy prowadzili pięcioma bramkami, to sędziowie na pewno by nam nie przeszkadzali. Przyjęło się mówić, że to przez ich decyzje przegraliśmy, ale byliśmy gotowi na gospodarskie gwizdki, niestety sportowo nie był to nasz dzień.

Zaryzykuję stwierdzenie, że wy nie byliście tak mocni jak w 2007 i 2009 roku, a byliście bliżej w Katarze złotego medalu niż w dwóch poprzednich imprezach.
MS: Nie wiem, trudno mi się do tego odnieść. Szkoda, że nie wygraliśmy z Katarem, bo mieliśmy zagwarantowany medal już dwa dni wcześniej. Z drugiej strony – chyba lepiej wraca się do domu po zdobyciu brązu, niż przegraniu złota.

A o brąz graliście z Hiszpanią. Tamto spotkanie to w ogóle temat na osobny wywiad.
MS: Kilku minut przed końcem spotkania przegrywaliśmy czterema bramkami. Zbyt wiele osób nie dawało nam szans na odwrócenie losów rywalizacji w tamtym meczu. Nie z Hiszpanią, nie z tak mocnym i doświadczonym zespołem.

Co mówił wam trener na te dwie, trzy minuty przed końcem? Przegrywaliście trzema golami.
MS: Z tego co pamiętam, to w ostatnich minutach trener Bigler nie miał już czasu do wykorzystania. Wszystko działo się bardzo szybko. Kolejne udane akcje w obronie dawały nam coraz większe nadzieje, że możemy dogonić Hiszpanów.

Czyli wszystko rozgrywało się w głowach.
MS: Dokładnie. Ja do tamtego spotkania przystępowałem w roli czarnego konia. Wiedziałem, że zacznę od początku, ale w poprzednich spotkaniach grałem bardzo mało albo wcale. Dostawałem swoje szanse, ale nie decydowałem o wyniku spotkania. Tu mogłem się pokazać. Na turniej jechałem teoretycznie jako trzeci rozgrywający. Kontuzji nabawił się Krzysiek Lijewski, Andrzej Rojewski zastępował go, ale już w tym decydującym meczu postawiono na mnie. Co wtedy czułem? Szansę na pokazanie pełni swoich umiejętności.

Czułeś presję, że wyjdziesz od początku i wiele od ciebie będzie zależało czy bardziej ekscytację, że w końcu przyszła twoja kolej.
MS: Nie pamiętam. Trochę się denerwowałem na pewno. Wiedziałem jednak, że tylko mogę zyskać. Z Katarem wszedłem na kilka minut, zdobyłem trzy szybkie gole i wiedziałem, że jestem w dobrej formie. Ogólnie przez cały turniej śmialiśmy się, że to ja powinienem dostać statuetkę dla najlepszego zawodnika meczu. Wtedy wręczano w nagrodę zegarek i raz zgarniał go ktoś od nas z drużyny, innym razem ktoś od przeciwników. I jako że ja grałem mało, to żartowałem, że może mi przypadnie trofeum, co było oczywiście niemożliwe. Po jednym ze spotkań siedzieliśmy wieczorem w pokoju i Lijek wyciął mi z papieru zegarek i wręczył go przy wszystkich. Zaczęliśmy z tego żartować. Powiedziałem wtedy, żeby się nie zdziwili, jak w końcu zdobędę statuetkę. No i faktycznie, po meczu o 3. miejsce to mi dali ten zegarek i wszyscy się cieszyli. Gdy oglądaliśmy to później w powtórkach, to każdy widział, że w momencie czytania mojego nazwiska każdy się śmiał. Wtajemniczeni wiedzieli, o co chodzi.

Od początku była koncepcja, żebyś to ty rzucał w tej ostatniej sekundzie?
MS: Nie, tak wyszło – po prostu. Zostało kilka sekund, do Michała Jurekiego agresywnie doskoczyli rywale i oddał mi piłkę, a ja rzuciłem. Nie było czasu, żeby się zastanawiać, nie było opcji, żeby z rzutem się wstrzymać. To był impuls. Na szczęście wyszło po mojej myśli i wyrównaliśmy.

Łatwiej wychodzi się na taką dogrywkę po dogonieniu rywali, którzy mieli chwilę wcześniej tak dużą przewagę?
MS: Na pewno. Wtedy nie myśli się o zmęczeniu, które jest przecież ogromne. Wtedy pracuje już tylko głowa. Hiszpanie byli podłamani, bo my ich dogoniliśmy, mimo że mieli nas na widelcu. U nas wprost przeciwnie. Wiedzieliśmy, że po takim powrocie, musimy to wygrać. Kamil Syprzak zdobył dwa czy trzy gole po pięknych asystach Michała Jureckiego, reszta drużyny harowała w obronie i to pomogło nam wyjść na prowadzenie. Role się odwróciły.

I Hiszpanie spektakularnie popsuli ostatnią akcje meczu.
MS: Nie oddali nawet rzutu z gry, strasznie się pogubili , ale było to podyktowane naszą grą w obronie , nie mogliśmy dać sobie wyrwać tego medalu po takim meczu.

Biegler to twoim zdaniem dobry trener?
MS: Dla mnie tak, choć wielokrotnie był krytykowany i zarzucano mu, że ma zbyt słaby warsztat trenerski, by prowadzić reprezentację Polski. Podczas Euro, które odbywało się w naszym kraju, było wiele problemów ze znalezieniem rozgrywającego. Kilku zawodników wypadło z powodu kontuzji i brakowało kogoś, kto zajmie tę pozycję. Na początku szło nam fantastycznie, pokonaliśmy w grupie Francję i wszyscy wierzyli, że może uda nam się zdobyć nawet złoty medal. Potem przyszedł jednak ten mecz z Chorwacją, za który dostało nam się najbardziej. To on zdecydował o tym, że nie graliśmy o medale, tylko o miejsce 7. Ktokolwiek nie siedziałby wtedy na naszej ławce trenerskiej, to i tak byśmy to przegrali, bo nie szło nam nic. Nikomu. Przegrywaliśmy w pewnym momencie 13:30. Najchętniej w czasie spotkania zeszlibyśmy wtedy z boiska.

Pojawiły się bluzgi. „Patałachy” – tak nazwał to Fakt.
MS: Na pewno nie czytało nam się tego miło, ale nikt następnego dnia nie myślał o tych tytułach w gazetach, wystrczająco byliśmy źli na samych siebie. Zagraliśmy fatalnie. Nie źle. Fatalnie.

Jakbym ja napisał o jakimś piłkarzu „Patałach”, to obraziłby się na wszystkich dziennikarzy w naszym kraju do końca życia. Wy się z tym zgadzaliście, bo zagraliście słabe spotkanie. Niespotykana postawa.
MS: Nie powiem, że się z tym zgadzaliśmy, bo wydaje mi się, że są pewne granice w dziennikarstwie, ale krytykę też trzeba umieć przyjmować. W szczególności, gdy była ona zasłużona.

Jaka była atmosfera w drużynie za kadencji Michaela Bieglera?
MS: Atmosfera w kadrze zawsze była albo bardzo dobra, albo dobra. Nigdy nie było złej. Za Bieglera tak samo. Zawsze wszyscy się dogadywali między sobą. Chłopacy, którzy grali ze sobą w kadrze Wenty, znali się bardzo dobrze. Młodych jednak akceptowali, chcieli ich włączyć do drużyny. Nie było odtrącania. Mogli cię lubić prywatnie jako kolegę, ale ich szacunek zdobywałeś wtedy, gdy zaczynałeś pomagać zespołowi. Gdy poza tym, że byłeś dobrym kolegą, zostałeś wartościową osobą w drużynie i pomagałeś wygrywać mecze.

Czułeś po turnieju w Katarze, że w przyszłości to ty będziesz jednym z liderów zespołu w przyszłości?
MS: Na pewno zdawałem sobie sprawę z tego, że tak może być. Taka kolej rzeczy. Gdzieś dochodziły do nas głosy, że w niedługiej przyszłości kolejni zawodnicy będą żegnali się z kadrą, co przecież jest zupełnie normalne. Po meczu z Hiszpanią poprzeczka automatycznie poszła do góry, wymagania wobec mnie również wzrosły. Rola w drużynie była większa, minuty spędzonych na boisku przybywało. Grałem regularnie i to nie tylko przez ostatnie kilka minut, ale już na zmianę z Lijkiem. Zacząłem być coraz ważniejszą osobą w reprezentacji.

Drugi raz zadam podobne pytanie: Czy odejście Bieglera było dla ciebie dobrą informacją? U niego grałeś regularnie, kto inny znowu mógłby cię pomijać – istniało przynajmniej takie ryzyko.
MS: Na pewno było takie ryzyko, ale nie zastanawiałem się na tym specjalnie. Wierzyłem w to, że jak będę reprezentował pewien poziom, to będę grał w kadrze.

Bałeś się, że nie pojedziesz na igrzyska?
MS: Nie myślałem w ogóle o igrzyskach wtedy. Nie mieliśmy zapewnionego miejsca, musieliśmy się najpierw zakwalifikować. Nie wybiegałem w przyszłość na tyle.

Igrzyska były dla ciebie najważniejszą i największą imprezą?
MS: Przed igrzyskami tak myślałem.

A po igrzyskach?
MS: Już nie. Nikt nie będzie pamiętał 4. miejsca na igrzyskach. Przed samą imprezą miałem wielkie wyobrażenie tego, co się zbliża. Ceremonia otwarcia, cały rozmach igrzysk. Po tym przegranym półfinale i potem meczu o 3. miejsce bardzo szybko jednak przeszedłem z tym do porządku dziennego. Jakoś tak bez emocji. Gdybyśmy zdobyli medal, to pewnie mówiłbym dziś zupełnie co innego.

3

Na igrzyskach też na początku nie wyglądało to najlepiej – bądźmy szczerzy.
MS: A finał był bardzo blisko, bo z Duńczykami przegraliśmy dopiero po dogrywce. Trener Dujszebajew przez cały czas powtarzał, że szczyt formy szykowany jest na ćwierćfinał. Powtarzał, że musimy w grupie wygrać dwa mecze, żeby wyjść z grupy i na mecz o przepustkę do „czwórki” mamy być maksymalnie przygotowani. Chodził z kalendarzem i kreślił kolejne dni. Powtarzał jak mantrę: na ćwierćfinał będziecie w znakomitej formie. Przyszło te spotkanie i faktycznie zagraliśmy kapitalny mecz i pokonaliśmy Chorwację.

Wracając z igrzysk myślałeś sobie, że od teraz, to ty będziesz jako jeden z pierwszych dostawał powołania do reprezentacji? Że pewna era się już kończy i teraz o sile drużyny narodowej będziesz decydował już ty? Ale szczerze, bez fałszywej skromności.
MS: Znowu – nie myślałem o tym w tych kategoriach, ale dochodziły również do mnie takie informacje, że wielu chłopaków z reprezentacją się pożegna. Nie było wiadomo tylko dokładnie, kiedy to będzie – czy od razu po igrzyskach, czy po turnieju we Francji. Stało się to przed mistrzostwami świata, ale byli też inni zawodnicy na mojej pozycji, jak Rafał Przybylski czy Paweł Paczkowski, więc kokurencja nadal była spora. Pojawiło się jednak mnóstwo kontuzji, które pokrzyżowały nam plany. Wysypało się w tym samym momencie wiele osób, na które trener Dujszebajew liczył. Ciężko było te dziury załatać.

Odeszło kilku zawodników z kadry, reprezentacja szykowała się na wielki turniej, a ty złapałeś kontuzję, która z gry eliminowała cię na długi czas. Co wtedy czułeś? Frustrację?
MS: Nie, na pewno nie. Wiadomo, że chciałem grać i pojechać na mistrzostwa świata, ale nie byłem w zbyt dobrej formie w tym sezonie. Mało było czasu pomiędzy igrzyskami, a wznowieniem rozgrywek i jak wróciłem do klubu, to nie wiedziałem gdzie jestem. Frustracji nie było, tłumaczyłem to sobie w ten sposób, że może taka przerwa jest mi potrzebna. Słabiej wyglądałem na boisku i po igrzyskach byłem lekko przybity. Nie do końca wywiązałem się z tego, czego oczekiwał ode mnie trener, siedziało mi to w głowie. Półroczna przerwa, mimo że trudna dla każdego sportowca, paradoksalnie może wyjść mi na dobre. Zdążę się przygotować do kolejnego etapu kariery, być może chwilowy rozbrat ze sportem jeszcze mnie wzmocni. Nie wiem, mam nadzieję, że tak będzie.

Był taki piłkarz, nazywał się Jan Domarski, który zasłynął z tego, że strzelił tego pamiętnego gola ma Wembley w 1973 roku. Co zrobić, żebyś ty nie był kojarzony tylko z tym trafieniem w spotkaniu z Hiszpanią? Byś nie był jak Janek Domarski.
MS: Ogólnie nie mam problemu z tym, że ktoś kojarzy mnie właśnie z tamtym meczem. Wiem jednak co masz na myśli. Na pewno muszę dalej grać, trenować ciężko i wraz z reprezentacją zdobyć kolejne medale. Celem kadry jest Tokio – to trener Dujszebajew powtarza. Tam trzeba się jednak zakwalifikować. Krok po kroku musimy zmierzać w kierunku olimpiady. Potrzeba na pewno szczęścia, żeby kiedyś wpisując w internetowej wyszukiwarce „Michał Szyba” była wzmianka nie tylko o tej Hiszpanii, ale też o kilku innych ważnych wydarzeniach w mojej karierze. Do tej pory szczęścia często mi pomagało i mam nadzieję, że to się nie zmieni. To nie tylko w sporcie, w życiu też trzeba mieć farta. Wierzę, że ten mnie nie opuści. Wyzdrowieję, wrócę do grania i zrobimy z chłopakami jeszcze wielkie rzeczy.

KOMENTARZE