Piątek wieczór, siedzę z kumplami przy barze. Każdy ze szklaneczką whisky, każdy już w dobrym nastroju. Zeszło na piłkę, bo ta cyklicznie pojawia się w rozmowach. Było o kadrze, było o Lewandowskim, zeszło na napastników. Tych najlepszych na świecie. Jeden z koleżków rzucił luźnym – Transfer Luisa Suareza do Barcelony był najlepszym zakupem w historii klubu. Cisza. Niespotykana wcześniej kilkunastosekundowa cisza. Każdy oddał się aromatom szkockiej i w głowie próbował przeanalizować odważnie postawioną tezę.

Jako że towarzystwo było mieszane i nie każdy z chłopaków pamiętał takich piłkarzy jak Patrick Kluivert, o Ronaldo i Romario już nie wspominając, dyskusja urwała się w tym właśnie punkcie. Powróciliśmy do biadolenia o fantastycznym roku Lewandowskiego, kontuzji Milika i dyskusji o obsadzie polskiej bramki w kolejnych meczach eliminacji. W skrócie – zajęliśmy się tymi bardziej przyziemnymi tematami. O których coś wiemy (bo przecież nagłówki same pchają nam się przed oczy na Facebooku) lub po prostu możemy bez merytorycznych argumentacji stwierdzić, że najzwyczajniej w świecie takie jest nasze zdanie. Wolimy Szczęsnego, bo jest młodszy! Boruca najchętniej wystawialibyśmy między słupkami co mecz, bo to twardy facet! Fabiański to ostoja spokoju i pełen profesjonalista!

Cofnijmy się o niecałe osiem lat. Jest 2 maja 2009 roku. Real Madryt podejmuje na swoim boisku FC Barcelonę. Blaugranę mocną, odważną, pewną siebie, kroczącą od zwycięstwa do zwycięstwa. W białych koszulkach Robben, Heinze, Metzelder i Gago. Między słupkami Casillas, na prawej obronie Ramos. Guardiola, który w tamtym momencie miał na swoim koncie tyle trenerskich trofeów co Jacek Paszulewicz postanowił na środku ataku wystawić Leo Messiego. Jak to, Messiego? Przecież w desygnowanej do gry „jedenastce” są Samuel Eto’o i Thierry Henry. Coś się nie zgadza, Pep na pewno coś kombinuje.

messi-henry-eto1

No i wykombinował. Messiego co prawda w polu karnym zbyt często nie było, ale gdy już się tam pojawiał, to albo strzelał gola, albo stwarzał szanse swoim kolegom. Co ważne – Henry biegał cały mecz przy lewej stronie boiska, Eto’o po po prawej. Na środku albo nie było nikogo (często), albo był Eto’o (sporadycznie), albo Henry (zdarzało się), albo Messi (gdy strzelał gole).

Później powstało milion trzysta tysięcy artykułów na temat manewru Guardioli, który mając dwóch środkowych napastników w składzie, zarówno jednego, jak i drugiego wysłał na skrzydła, by zrobić miejsce 22-letniemu chłopakowi, który ma niespełna 170 centymetrów wzrostu. Pepa okrzyknięto geniuszem taktycznym, a jego filozofia pomogła zdobyć w tym samym roku kalendarzowym sześć pucharów Dumie Katalonii.

Guardiola z czasem wymienił Eto’o na Pedro, Henry’ego na Villę, a Barcelona dalej zwyciężała. Dwa lata później znowu Barcelona wygrała Ligę Mistrzów, a najlepszy strzelec w historii reprezentacji Hiszpanii cały mecz finałowy hasał po lewej stronie, bramkostrzelny młodzian z La Masii natomiast po prawej. W środku operował Messi, który wyprowadził Barce na prowadzenie. Warto dodać, że Pedro strzelanie rozpoczął, a El Guaje wynik rywalizacji ustalił.

Barca grała w późniejszych latach bez napastnika. Gdy Guardiola odpoczywał od wielkiej piłki ucząc się języka niemieckiego w Nowym Jorku, Messi i spółka w Europie odbijali się od Chelsea, Bayernu i Atletico. Rywale skumali, że kluczem do zwycięstwa przeciwko Blaugranie jest powstrzymanie Messiego, który z dala od pola karnego jest stosunkowo mało groźny. Brak rasowego napastnika zacząć być na tyle widoczny, że środkowi obrońcy przeciwników nawet mając po metr czterdzieści wzrostu i tak wygrywaliby głowy z piłkarzami ofensywnymi Barcelony, gdyż Ci do niej nawet nie skakali. Brakowało w Dumie Katalonii zawodnika, który będzie skupiał na sobie uwagę obrońców. Który stanie między stoperami i zrobi Messiemu miejsce, by ten robił to, co umie najlepiej. By strzelał i asystował. Pokonując wcześniej tylko dwóch, a nie – jak miało to regularnie miejsce – aż pięciu obrońców rywali.

during the UEFA Champions League Quarter Final first leg match between FC Barcelona and Club Atletico de Madrid at Camp Nou on April 1, 2014 in Barcelona, Spain.

Znowu cofnijmy się w przeszłość, ale już trochę bliższą. Jest 25 października 2014 roku. Znowu El Clasico i pierwszy mecz w koszulce Barcelony Luisa Suareza. Zgodnie z doniesieniami dziennikarzy Urugwajczyk zameldował się na boisku od początku, choć zamiast na środku napadu zaczął na skrzydle. Tak samo jak Villa, Pedro, Henry i Eto’o. Barca mecz przegrała, bo Suarez na boku boiska był potrzebny jak rybie ręcznik. Dwoił się i troił, dryblował, schodził do środka, ale nie był nic w stanie zrobić na nienaturalnej dla siebie miejscu. Messi dublował jego pozycję, pokazywał, by ten przeszedł do środka, bo tak jest zdecydowanie bardziej potrzebny. Zanim obaj panowie się dogadali, było już pozamiatane. Zamiast zwycięskiego debiutu była porażka. Zdecydowana, wyraźna i bolesna porażka.

Te pięć lat zatem to był okres Guardioli i poGuardioli. Przez ten czas wszystkie osoby przychodzące co dwa tygodnie na Camp Nou wierzyły w to, że środkowy napastnik nie jest Blaugranie potrzebny. Że mając w swoich szeregach faceta, który jest najlepszy na świecie i strzela spośród wszystkich piłkarzy najwięcej bramek prawdziwego egzegutora nie potrzeba. Pojawiła się obawa, że jak zacznie strzelać KTO INNY, to przestanie robić to Messi. Że nie da rady mieć dwóch wybitnych strzelców w jednym zespole.

ELCHE, SPAIN - MAY 11: Lionel Messi of FC Barcelona looks down during the La Liga match between Elche FC and FC Barcelona at Estadio Manuel Martinez Valero on May 11, 2014 in Elche, Spain. (Photo by David Ramos/Getty Images)

Suarez od początku w Barcelonie nie miał łatwo. We wspomnianym już debiucie w Gran Derbi zaliczył co prawda asystę, ale w późniejszych meczach osiągnięcie te co najwyżej wyrównywał. W pierwszych siedmiu meczach zaliczył ich pięć, lecz na premierowe trafienie czekał aż 520 minut. Potem raz wpisywał się na listę strzelców, innym razem nie, a regularność przyszła dopiero pod koniec lutego. Cały czas asystował, czym ułatwiał pracę Messiemu, który w końcu nie musiał w pojedynkę odpowiadać za adresowanie piłek do swoich kolegów. W Champions League meldował się na boisku 10-krotnie i aż siedem razy zapisywał się w protokole meczowym. W pojedynkę wyrzucił za burtę Manchester City, pozbawił złudzeń o półfinale PSG, a w wielkim finale w Berlinie wyprowadził Barce na prowadzenie w piekielnie trudnym spotkaniu z Juventusem. W najważniejszych momentach sezonu był ZAWSZE.

W ogóle Suarez jest gościem od wielkich spotkań. Sezon 2015/2016, pierwszy mecz La Liga. Na przeciwko Athletic Bilbao, w dodatku na San Mames. Barca męczy się niemiłosiernie, ale ostatecznie wygrywa 1:0. Kto wpisuje się na listę strzelców? Suarez. Miesiąc później, w trakcie spotkania z Las Palmas z boiska schodzi kontuzjowany Leo Messi. Barcelonie gra nie klei się kompletnie. Ostatecznie udaje się wygrać 2:1, choć wynik meczu do samego końca wisi na włosku. Kto strzela oba gole? Suarez. Znowu Gran Derbi, znowu na Bernabeu. Messi dalej poza pierwszym składem. Kto otwiera wynik spotkania? Suarez. Kto ustala rezultat końcowy na 4:0? Suarez. Początek grudnia, trudny wyjazd na Mestalla do Valencii. Kto daje Barcelonie remis? Suarez. Kilka dni później, finał Klubowych Mistrzostw Świata. Messi wypada z gry kilka chwil przed ogłoszeniem składu, dla Neymara również zabrakło miejsca chociażby na ławce rezerwowych. Kto strzela trzy gole i prowadzi drużynę do wielkiego finału. Tak, znowu Suarez.

Do tego w pamiętnym Klasyku w sezonie 2014/2015 gola na 2:1 strzela Urugwajczyk po fenomenalnym podaniu od Alvesa. (zwróćcie uwagę na przyjęcie piłki)

Miesiąc temu Urugwajczyk również strzelił Realowi, a jego trafienie zapewniło Barcelonie remis.

Jak do tej pory w barwach Barcelony – 117 meczów, 99 goli i 58 asyst.

Trudno jest dyskutować na temat takich statystyk.

 

Co daje Suarez Barcelonie poza bramkami i asystami? Na pewno uczynił Barcelonę jeszcze lepszą drużyną. Czy Katalończycy w 2013 roku, gdy nie wygrali Ligi Mistrzów byli słabsi, niż w 2009 roku, gdy zdobyli sześć trofeów? Mimo że jest to mało logiczne, to wielce prawdopodobne, że obie drużyny grały na tym samym poziomie. Lepsi jednak byli rywale, którzy nauczyli się grać przeciwko Barcelonie. Suarez natomiast drużynę, która sięgnęła szczytu i ocierała się o piłkarską perfekcję wywindował jeszcze wyżej. Pozwolił najlepszemu piłkarzowi w historii klubu grać swoje odciążając go poniekąd od zadań, które przez ostatnie kilka lat wykonywał on z przymusu. Okazał się być lepszym kompanem niż Eto’o, Henry, Ronaldinho, Villa, Pedro i Ibrahimovic, którzy mając przywilej grania z Messim nie byli w stanie osiągnąć szczytu formy. Suarez formą imponuje podczas każdego meczu. Co najważniejsze – nie traci na tym Messi, który mimo upływających lat w dalszym ciągu zachwyca.

I nie będę przytaczał statystyk innych wybitnych zawodników, którzy w przeszłości grali w Barcelonie, bo tu nie chodzi o suche liczby. Ronaldo grał w Katalonii bardzo krótko, więc jego znakomite liczby mogą być „tylko” chwilową zwyżką formy. Ronaldinho statystykami nie imponował tak, jak Suarez, a i tak wielu z was zaraz shejtuje mnie, że zapomniał o genialnym Brazylijczyku. Nie, nie zapomniałem! Suarez po prostu znakomicie dopasował się do najlepszego piłkarza na świecie. Stał się dla niego dobrem komplementarnym. Idealnie pasującym puzzlem. Leo potrzebował przy sobie obecności piłkarza rozumiejącego jego punkt patrzenia na futbol. Żaden z wymienionych w poprzednim akapicie piłkarzy tego nie miał. Żaden nie zrozumiał się z nim tak, jak robi to Suarez. Żaden za kadencji Messiego długo w Barcelonie nie pograł. Nawet Ronaldinho, który tak wiele przecież zrobił dla Dumy Katalonii.

Wracając do postawionej przez mojego podchmielonego kolegi tezy o najlepszym transferze w historii klubu, który kończy w tym roku 118 lat. Nie wiem, czy Suarez to najlepszy kupiony przez Barcelonę piłkarz w historii. Musiałbym zapytać 80-letniego kibica Barcelony, który zasiada co mecz na trybunach Camp Nou i pamięta boiskowe dokonania Cruyffa, Maradony, Romario, Ronaldinho, Ronaldo i innych Sticzkowów. Moim zdaniem w drużynie Barcelony KONIECZNY jest taki piłkarz jak Luis Suarez. Bez niego zespół traci na wartości przynajmniej 50%. Zaryzykuję stwierdzeniem, że traci tyle samo, co pod nieobecność Leo Messiego.

***

A dla tych, którzy tak drżeli o dyspozycje strzelecką Messiego, gdy w klubie pojawi się prawdziwy napastnik, kilka liczb. Takimi osiągnięciami legitymuje się Leo od debiutu Suareza podzas przegranego nieco ponad dwa lata temu El Clasico: 115 meczów, 113 goli i 54 asyst.

messi-suarez1

 

KOMENTARZE