Karolina Pilarczyk. Królowa europejskiego i polskiego driftu. Jedyna zawodowo uprawiająca ten sport dziewczyna w Polsce. Prywatnie szczerza, sympatyczna, atrakcyjna i wygadana. O kiczu, sesji w Playboyu, pieniądzach, mężczyznach, zazdrości i spotkaniu na kawie z fanem. O marzeniach i wymarzonej przyczepie. Duży wywiad, zapraszam!
Pewnie myślisz, że zacznę od pytania „Czemu akurat drift?”

Karolina Pilarczyk: Nie, wcale tak nie myślałam, ale od tego najczęściej dziennikarze zaczynają rozmowę ze mną.

Może nie zdają sobie sprawy z tego, że jest to pytanie trywialne i oklepane.

KP: Wiesz co, nie mam pojęcia – trudno mi odpowiedzieć. Jest to pytanie dość tendencyjne, ale myślę, że ciągle wiele osób intryguje dlaczego kobieta wybiera męską dyscyplinę.  Mówiłam już o tym wiele razy, więc gdybyś Ty mnie o to zapytał, to znaczyłoby, że albo nie przygotowałeś się, albo po prostu chcesz mieć w swoim wywiadzie napisane to, co wszyscy. Ja nigdy się nie zastanawiam nad tym, jakie pytania mogę otrzymać, ponieważ mogę rozmawiać o wszystkim. Serio, nie ma tematu tabu.

To dobrze, bo trochę sobie pogadamy. Nie tylko „ochy” i „achy” mam przygotowane.

KP: Bardzo dobrze:)

Zacznijmy. „Królowa”, „Queen of Europe”, „Królowa polskiego driftu”, „Królowa jest tylko jedna”. To nie jest kiczowate? Zalatuje mi Dodą.

KP: Dlaczego?

Pięściarze nadają sobie przydomki typu „Diablo”, „Tiger”, „Dragon”, bo chcą być bardziej groźni i w ten sposób kreują swój wizerunek. Ty nazywając siebie w ten sposób też poniekąd to robisz.

KP: W driftingu nie jesteś mistrzem, tylko królem/królową. Ten tytuł wywodzi się z Japonii i na najlepszego mężczyznę w driftingu mówi się „Drift King”. Po wygraniu Queen of Europe (europejskiej ligi kobiet) coraz częściej ludzie nazywają mnie właśnie w ten sposób. Gdybym sama to wymyśliła, to pewnie dużo osób mogłoby myśleć, że mam niewiadomo jakie mniemanie o sobie. Mój przydomek ma jednak swoją historię, a teraz popierają go też konkretne wyniki sportowe.

zakonczenie_lata_2016_sulejowek_2

Nie bałaś się, że przez przeciętnego Kowalskiego widzącego w gazecie królową polskiego driftu będziesz odbierana jako laska, która w tak łatwy sposób chce zabłysnąć?

KP: Nie, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę, że z tego pseudonimu często będę musiała się tłumaczyć. Pierwszy raz „Królową”, ale jeszcze wtedy polskiego driftu, zostałam nazwana w 2007 roku. Potem podczas następnych występów w telewizji i w kolejnych nagłówkach w Internecie pojawiało się wielokrotnie właśnie te określenie. Nie przeszkadzało mi to, absolutnie. Każdy, kogo zainteresował ten wątek dostawał wcześniej wspomniane wyjaśnienie. 

A co jeśli przestaniesz być królową? Ktoś będzie lepszy i Ty zamiast pierwsza w Europie, będziesz w drugiej dziesiątce.

KP: Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Mam ze swoim zespołem wiele planów na kreowanie siebie i budowanie wizerunku. Siedzimy bardzo często wspólnie i zastanawiamy się, co można zrobić lepiej i gdzie należy się poprawić. To nie jest tak, że dziś mówię dziennikarzom jedno, jutro drugie i wszystko jest uzależnione od mojego humoru lub pogody za oknem. Mamy konkretny plan i gdy znajdziemy się w sytuacji, o której wspomniałeś, też znajdziemy rozwiązanie.

Polskie siatkarki zostały w 2003 i 2005 roku mistrzyniami Europy, a „złotka” ciągnęły się za nimi później przez wiele lat. Sukcesy odeszły w niepamięć, zbiorowy pseudonim pozostał.

KP: To w znacznym stopniu będzie zależało od dziennikarzy. Czy nazwą mnie tak, czy inaczej to tak naprawdę ich wybór. Jeśli będą podtrzymywać tytuł „Królowej”, to będzie mi bardzo miło. To będzie dla mnie oznaczało, że zrobiłam coś fajnego dla tego sportu. 

Ile osób prosiło Cię dzisiaj na ulicy o autograf lub zdjęcie?

KP: Zero.

A jesteś popularna? Nie mówię, czy interesują się Tobą ludzie podczas zawodów, bo wtedy przychodzą oglądać Ciebie Twoi fani. Mówię na ulicy Świętokrzyskiej lub Marszałkowskiej w Warszawie jak idziesz w kiecce na zakupy.

KP: Zdarza się, że jak jestem w restauracji, jem obiad lub piję kawę, to wtedy ktoś do mnie podchodzi i prosi o wspólne zdjęcie. Na ulicy rzadko. W ogóle wydaje mi się, że w Polsce mało osób podchodzi na ulicy do znanych aktorów, sportowców, celebrytów i prosi o wspólną fotkę. Raczej czekają w konkretnych miejscach, jak na przykład pod telewizją itp. 

A to nie wynika z tego, że mieszkasz w Warszawie i tu dużo jest znanych ludzi? Jak mieszkałem w Grudziądzu i koncert grała Anna Wyszkoni to ludzie czekali godzinę, żeby dostać od niej autograf. Tu w każdej knajpie kogoś można spotkać.

KP: To na pewno też ma na to wpływ. Jak teraz to powiedziałeś, to faktycznie mnie o wspólną fotkę częściej proszą ludzie, gdy jestem gdzieś w Polsce, niż tu, w Warszawie.

Czemu Marcin Carzasty, czyli prywatnie Twój kolega, nie jest tak popularny jak Ty? Przygotowując się do wywiadu z nim trudno mi było zebrać jakiekolwiek informacje i wybrać zdjęcia do artykułu, a gdy wpisałem w Google „Karolina Pilarczyk” to wyskoczyło mi mnóstwo newsów o Tobie. On jest słaby, a Ty mocna, czy jak to jest?

KP: Na pewno nie jest słaby, bo Marcin to znakomity zawodnik. Jeden z czołowych zawodników powiedział kiedyś, że on nie da zrobić z siebie małpy. Mi wielokrotnie zarzucano, że tak się zachowuję, bo skaczę po dachu, jeżdżę różowym samochodem, mam różowy dym i podświetlenie. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że muszę pokazywać się w telewizji. Muszę udzielać się w mediach i kreować swój wizerunek, bo jeśli nikt nie będzie o mnie słyszał, to nie będę miała sponsorów, dzięki którym jeżdżę. Zaczęłam być wyrazista, barwna. Zaczęłam być „jakaś”. Nie mogłam iść do programu i z głową spuszczoną w dół cieniutkim głosem odpowiadać bez emocji jednym zdaniem na pytania dziennikarza. Musiałam nad tym pracować i tryskać energią. Pozytywną energią. To przyniosło mi popularność, pojawili się sponsorzy.

final_drift_open_2016_karolina_pilarczyk

Dla mnie? Profeska.

KP: Dziękuję, że tak mówisz. Dużą rolę w tym kreowaniu wizerunku ma mój chłopak, Mariusz. Ma niesamowity zmysł jeśli chodzi o marketing i takie myczki, które zmuszają do refleksji i które zostają zapamiętane. To on wymyślił różowe auto i to on wiele razy swoimi dosyć ryzykownymi decyzjami zmuszał mnie, abym coś zrobiła. Dla mnie, czyli laski, która przez 10 lat trenowała sztuki walki i która skończyła informatykę, jeżdżenie różową furą nie było spełnieniem marzeń. Ale zaufałam mu, wytłumaczył mi wszystkie korzyści, które mogą z tego w przyszłości przyjść. Wiedziałam, że należy go słuchać, bo ma o tym pojęcie.

Teraz nie pracujesz nad wizerunkiem tylko z Mariuszem. Jest jeszcze kilka osób.

KP: Oczywiście. Jest kilka osób, z którymi współpracujemy. Jest nasz człowiek z show-biznesu, który również nam doradza, podpowiada.

Bardziej są o Ciebie zazdrosne kobiety czy mężczyźni?

KP: Trudne pytania zadajesz! Każdy jest chyba zazdrosny na swój sposób. Drifterzy mogą mi zazdrościć, że mimo iż niektórzy są lepszymi zawodnikami niż ja, to ja mam sponsorów i to ja jestem bardziej znana. Kobietom na pewno nie podoba się to, że nie jestem „babo-chłopem” i jeżdżę samochodem. Że umiem to robić i imponuje to facetom. Że wielu mężczyzn chciałby mieć laskę, która zna się na samochodach i potrafi zaparkować pod blokiem. Mówię – ta zazdrość dotyczy obu płci, ale w różny sposób.

Ktoś, kto Cię nie zna pomyślałby, że jesteś chłopczycą. Laska i drift. Mówię o stereotypie.

KP: Wiem, że tak jest i dziewczyny z tego środowiska motosportowego często takie są. Nie wiem dlaczego, ale myślę, że głównie przez to, że rywalizują z mężczyznami i uprawiają sport, który kojarzony jest z facetami i nie chcą być traktowane jak laleczki czy hostessy, to nie dbają o siebie. Wolą chodzić w za dużych spodniach niż w sukienkach. Starają się być samowystarczalne i pokazać, że nie potrzebują pomocy mężczyzn.  Nie pomalują paznokci i nie ubiorą sukienki. A dlaczego nie?  W czym to przeszkadza? Lubię jeździć samochodem, ale jestem przede wszystkim dziewczyną i lubię to podkreślać, która jak każda z nas ma swoje potrzeby. To stereotyp, który w tym wypadku poparty jest niestety wieloma przykładami.

Ty znasz się na samochodach?

KP: Coś tam się znam, ale nie jestem w tym mistrzem i nie udzieliłabym Ci rady. Gdybyś do mnie zadzwonił i o coś zapytał, to raczej odesłałabym Ciebie do specjalisty, który jest dla mnie autorytetem. Są ludzie, którzy się tym zajmują i na pewno udzielą bardziej kompetentnej rady. Ja jestem kierowcą i tylko to mnie interesuje. Wiadomo – sporo już wiem. Zajmuję się tym nie od wczoraj, więc siłą rzeczy się uczę. Jednak jest wiele aspektów i szczegółów technicznych, na których się nie znam i nie udaję , że się znam.

Adam Małysz też nie smarował sobie nart, tylko skakał.

KP: Dokładnie. Kobiety mają z tym problem, bo uważają, że muszą wszystko wiedzieć. Napinają się i nie chcą dać satysfakcji facetom, którzy szyderczo będą wyśmiewać je za to, że te się nie znają. Jeśli nie jest im to potrzebne do szczęścia, to nie muszą tego wiedzieć. Proste.

A Jak Ty reagujesz na męskie przechwałki?

KP: Mam dystans. Kiedyś wprost przeciwnie – czułam presję, że wszystko muszę wiedzieć. Czytałam gazety o motoryzacji i oglądałam programy branżowe. Teraz się aż tak tym nie przejmuję, choć mówię – to nie jest tak, że nic nie wiem. Znam się, mega interesuję się i dużo widziałam. Samochodu jednak sama bym nie złożyła. Nie umiem tego.

Jak się odkłada pieniądze na samochód wart kilkaset tysięcy złotych? Mówię o Twoich początkach. Bo że teraz masz sponsorów i sukcesy to wiem. Pytanie o początek, pierwsze auto.

KP: Pierwsze auto kupiłam na kredyt. Kosztował mnie on 30 tysięcy złotych. To był 2005 rok. Kombinowałam, jak zarobić pieniądze. Zaczęłam udzielać się w mediach, coraz bardziej wkraczać w świat motoryzacji. Pracując w branży informatycznej zarabiałam naprawdę niezłe pieniądze. Nie były to takie stawki, żeby z jednej wypłaty kupić samochód, ale szło już z tego coś odłożyć. Byłam zdeterminowana i zrezygnowałam w międzyczasie z wielu przyjemności, by odłożyć kasę na drifting.

Nie mów, że całą kasę odkładałaś, bo pewnie nieraz wyszłaś na imprezę, kupiłaś kieckę lub pojechałaś na wakacje.

KP: Nie, mówię Ci! Wszystkie pieniądze odkładałam. Nie chodziłam nawet na kawę ani ciastko, bo wszystko co zarobiłam chciałam odłożyć na samochód. Nigdzie nie wychodziłam ze znajomymi, bo to się wiązało z kosztami, a ja miałam konkretny cel zbudować swój samochód i zacząć jeździć. Nie miałam bogatego taty czy wujka, który dał mi trzy fury i rzucił na odchodne – Baw się! Wszystko musiałam zarobić sama. Wszystko, co zdobyłam, to dzięki ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeniom.

Czyli postawiłaś wszystko na jedną kartę.

KP: Zdecydowanie! Jestem z natury optymistką i wierzę, że to co sobie zaplanuje na pewno się uda. Nie chodziłam na plotki przy kawie z koleżankami ani na imprezy przez długi czas – przez kilka lat to na pewno, ale wierzyłam, że to wszystko przyniesie z czasem oczekiwany skutek. Ten etap, w którym była euforia, pozytywne emocje i młodzieńcza zajawka bardzo szybko minął. Potem trzeba było skupić się na ciężkiej pracy, by w końcu udało się osiągnąć to, co sobie zaplanowałam. Cierpliwość, sumienność i poświęcenie – często powtarzałam sobie właśnie te trzy słowa.

Młodym ludziom teraz brakuje zwłaszcza cierpliwości.

KP: Dokładnie. Dlatego tak wiele osób zbyt szybko się poddaje. Każdy chce mieć sukcesy i efekty na już, na teraz. W 2004 zaczęłam interesować się driftem, rok później kupiłam pierwszy samochód. W 2008 roku zbudowałam auto, które nadawało się do czegokolwiek, a dopiero w 2013 roku powstał samochód moich marzeń. 9 lat. Dziewięć! Wierzyłam, marzyłam, pracowałam, zasuwałam i się udało. Z perspektywy czasu – warto było.

Ty masz hejterów, nie?

KP: Oczywiście.

Przeczytałem, że masz straszne parcie na szkło. Że masz abonament w TVN i niedługo z lodówki wyskoczysz. Wszędzie Cię pełno.

KP: (śmiech) O tej lodówce to słyszałam, ale to chyba nie jest nic negatywnego, prawda?

Na moje chodzi o to, że jak wyrzucą Cię drzwiami to wejdziesz oknem.

KP: Nie, my do tego nie dążymy. Staramy się w telewizji pokazywać się jako otwarte i wartościowe osoby, które można zaprosić do programu i ciekawie porozmawiać. Żebyśmy byli dla mediów atrakcyjnym „produktem”, bo na wiele tematów związanych z motoryzacją, informatyką, zwierzętami, kobietami w męskim świecie, możemy porozmawiać i wyrazić swoją opinię. Nie było tak, że mieliśmy podpisany kontrakt lub wykupiony – jak to nazwałeś – abonament i dzięki temu dwa razy w ciągu miesiąca byliśmy umówieni na wizytę w studiu. Dzwoniono do nas i zapraszano do programu. Nam zależało też, żeby ten kontakt z mediami podtrzymywać i by o nas pamiętano. 

karolina_pilarczyk_w_tvn_dzien_dobry_tvn

Z zabieraniem głosu nie masz problemu. Straszna gaduła z Ciebie.

KP: (śmiech) Fakt, nie mam z tym problemu.

Czy wpływ na to, że tak chętnie zapraszają Cię do telewizji ma również wpływ to, że jesteś atrakcyjną kobietą? Umiesz się uśmiechnąć, puścić oczko. Raczej nie przeszkadzasz widzowi.

KP: Na pewno to też ma wpływ. Przede wszystkim atrakcyjny jest fakt, że w męskim świecie pozostałam kobietą. Ludzie lubią oglądać w telewizji osoby, które potrafią się wypowiedzieć, nieźle wyglądają i są pewne siebie.

Dużo kasy jest z driftu w Polsce? Bo ludzie myślą, że skoro masz furę za pół bańki to musisz zarabiać kosmiczne pieniądze.

KP: Ja przeszłam na zawodowstwo i ludzie z mojego teamu dostają normalnie wypłaty za swoją pracą. Miesiąc w miesiąc. Drift to jest całe moje życie. Mnie nie interesuje to, czy będę miała za kilka lat własny domek, dzieci czy rodzinę. Zastanawiam się, czy nie sprzedać mieszkania i nie kupić takiej specjalnej przyczepy dla samochodu, w której sama będę mogła mieszkać. Moja mama jak o tym usłyszała, to się przeraziła. Wie jednak, że jestem to w stanie zrobić. Pytasz o zarobki – wszystko inwestuje w dalszy rozwój. Co mam to od razu wydaję na kolejne modernizacje, ulepszenia. Mogłabym nic poza driftem nie robić. Tak, mogłabym z tego żyć. Jeśli jednak chcę być lepsza, to muszę cały czas inwestować. Cały czas pracować nad sobą, nad sprzętem.

Cały czas pracujesz w IT?

KP: Tak, na pół etatu. Chcę mieć kontynuację pracy w zawodzie, bo informatyka to moja druga życiowa pasja. To nie jest tylko sposób na zarabianie pieniędzy, ale naprawdę mnie to pochłania. Mój tata i brat są informatykami. Mają ogromną pasję, są mega pozytywnymi zajawkowiczami. Gdy słucham jak oni mi coś opowiadają to mam minę jak małe dziecko, gdy widzi prezenty pod choinką. Serio, naprawdę mnie to kręci. Do tego piszę doktorat i potrzebuję więcej czasu wolnego, by móc przysiąść do pracy.

O czym wy gadacie w domu, przy stole? Trzech informatyków? Straszne nudy.

KP: Nie, co Ty! Znowu stereotyp. Informatyka jest bardzo ciekawa. Ludzie tak mówią, że jeśli ktoś pracuje przy komputerze to nie ma kumpli, chodzi ubrany jak dziwak i ma swój świat. Informatycy inaczej na wiele rzeczy patrzą. Mają swoje pomysły, szukają innych rozwiązań, są ciekawi świata.

Nawet płytki w łazience informatyk ułożyłby według specjalnego algorytmu 😉

KP: (śmiech). Tak, dokładnie! Nie możemy schodzić na temat informatyki, bo to miał być wywiad o sporcie. Chyba, że masz dwie godziny czasu, to możemy o tym też pogadać.

Nie. Informatyka się nie kliknie.

KP: Czemu? Wiesz ile osób interesuje się informatyką? Mówię Ci! Coraz więcej osób wdraża się w branżę IT. To przyszłościowy kierunek, cieszę się, że mam do tego smykałkę.

To prawda, że umówiłaś się kiedyś ze swoim fanem na kawę?

KP: Tak, to prawda.

A co na to Twój facet? Bo wy współpracujecie ze sobą, on wie o tym, bo nawet na Twojej stronie internetowej jest podany numer do niego, by z nim się kontaktować. Nie jest zazdrosny?

KP: Hmmm. Na pewno bardzo sobie ufamy. Na tym budujemy nasz związek, bo gdybyśmy sobie nie ufali, to bardzo szybko to wszystko by się rozpadło. Jesteśmy razem od ponad 5 lat, więc chyba całkiem nieźle nam to wychodzi. Czasami jest zazdrosny, ale mówi mi wtedy o tym. Nie robimy jednak o to awantury. Czasami dostanę od swojego fana jakieś zdjęcie lub prywatną wiadomość, o którą każdy facet byłby zły. Ostatnio jego podrywała pewna kobieta i też poczekałam aż sobie poflirtują i nie robiłam o to problemów.

O sesję w Playboyu  też nie był zły?

KP: Nie. Gdy ja się dowiedziałam o tej propozycji, to szczęka mi opadła do ziemi. On od razu odpowiedział, że jesteśmy tym zainteresowani i że wchodzimy w to.

auto

Ten Playboy to strzał w „10”, prawda?

KP: Zdecydowanie. Wizerunkowo na pewno. Do tego finansowo też krzywdy nie było.

Co dalej z Tobą? Masz jakieś cele do zrealizowania?

KP: Na tę chwilę nie wyobrażam sobie, by nie jeździć samochodem. Nie myślę w ogóle o tym, że mogłabym skończyć z driftem. Jak jestem zmęczona, nic mi się nie chce i nie mam humoru to wiem, że jak wsiądę do auta, to wszystko zmienia się o 180 stopni. To daje mi radość i kopa do dalszego życia. Chciałabym mieć kilka samochodów, ciężarówkę, o której już wcześniej wspomniałam. Jeździć w Stanach Zjednoczonych w Formule Drift. To są wyzwania, to tego potrzeba jest sporo pieniędzy i dużo pracy, ale myślę, że to jest do zrobienia. Dużo udało się już osiągnąć, więc kolejne cele też w końcu się uda się zrealizować. Cierpliwość i czas – jestem w dobrej myśli.

Nie ciągnie Cię do biurowca, prywatnego gabinetu i stanowiska dyrektorskiego?

KP: Nie chcę wracać do korporacji i być Panią Dyrektor. Pracowałam kiedyś na takim stanowisku, znam specyfikę takiej roboty i wiem, że to ciężki kawałek chleba. Póki co o tym nie myślę – mam w głowie inny plan na siebie. Chcę startować w zawodach driftingowych na całym świecie, brać udział w różnych dyscyplinach motosportowych, spełniać swoje marzenia. Każdym dniem się cieszyć i czerpać z życia to, co najlepsze. Póki co udaje mi się to robić.

 

KOMENTARZE