Iwona Bernardelli, którą kojarzycie pewnie pod nazwiskiem Lewandowska to najlepsza obecnie polska kobieta biegająca maraton. O igrzyskach w Rio i występie w Londynie, do którego nie doszło przez… zamieszanie z minimum kwalifikacyjnym. O coraz słabszej kondycji polskich biegów na stadionie, planach na rok poolimpijski i kontuzji stopy, z którą zmaga się od dłuższego czasu. Pierwszy długi wywiad po powrocie z Rio i po… wyjściu za mąż. Zapraszam!
Długo rozpamiętywałaś igrzyska?
Iwona Lewandowska: Igrzyska Olimpijskie w Rio to cel numer jeden w tym roku, dlatego byłam bardzo skupiona na przygotowaniach. Po Rio miałam inne rzeczy na głowie. Wróciłam do Polski i zajęłam się swoimi sprawami. Jak pewnie wiesz brałam ślub, a to spore przeżycie.
Stresowałaś się przed igrzyskami?
IL: Oczywiście był delikatny stres, bo tego nie da się uniknąć, zupełnie wyelimonować. Wychodzę z założenia, że delikatny stres, taka adrenalina przed biegiem dodaje energii. Nawet jeśli ktoś jest bardzo doświadczony i jedzie już na któreś z rzędu igrzyska olimpijskie to musi czuć ekscytację tym, że zaraz będzie już na trasie – to mobilizuje. U mnie nie było nerwów ani paniki, ale czułam tę ekscytację i nie mogłam się doczekać startu.
Igrzyska dla maratończyka są imprezą docelową?
IL: Dla mnie na pewno. Już jako młoda dziewczyna oglądałam wielkie imprezy sportowe i igrzyska olimpijskie były dla mnie spełnieniem marzeń. To znaczy, ja nawet nie myślałam o tym, że kiedyś będę profesjonalnie uprawiała sport i pojadę na olimpiadę. Patrzyłam na lekkoatletów z dumą. Podziwiałam ich, imponowali mi i chciałam być taka jak oni. Wracając do pytania – tak, igrzyska są najważniejsze. Gdybym miała w tym samym czasie możliwość wystąpienia w maratonie komercyjnym, podczas którego mogłabym zarobić dużo pieniędzy lub wykręcić dobry czas, to na pewno bym z niego zrezygnowała.
Czyli wynik sportowy traktujesz ponad wszystko.
IL: Podam Ci pewien przykład. Podczas swojego pierwszego maratonu w Warszawie, pobiegłam 2:41,58. Długo biegłam sama, nie było szans, żeby wykręcić lepszy czas. Ktoś powie – 2:41,58? Co to jest za wynik? W kolejnym starcie jednak nie chciałam biegać w Polsce, żeby poprawić swój czas do – dajmy na to – 2:39 tylko pojechałam do Berlina. A tam – jak wiadomo – trasa jest najszybsza. Zrezygnowałam tym samym z szansy na zarobienie pieniędzy za miejsce w czołówce w zamian za potencjalną życiówkę, która może być dla mnie przepustką w dalszej karierze. Może zabrzmi to sztucznie, ale wynik sportowy był dla mnie najważniejszy. Pieniądze były na drugim planie. Wole biegać z mocnymi dziewczynami i osiągać dobre czasy niż wygrywać i biegać poniżej oczekiwań.
I wynik poprawiłaś.
IL: Dokładnie. Pobiegłam 2:30,38 i nie żałowałam tego, że byłam poza czołówką. Dochodziły do mnie i do mojego trenera różne głosy z zewnątrz, ludzie nierzadko krytykowali, że Lewandowska będzie biegała za darmo w Berlinie, ale razem z trenerem od początku widzieliśmy w tym sens i ten plan nam odpowiadał.
Nie byłaś zbyt doświadczoną zawodniczką w biegach maratońskich, a już osiągałaś znakomite rezultaty.
IL: Rezultaty nie były złe. Już wtedy, po drugim swoim biegu maratońskim, byłam bardzo blisko minimum na igrzyska olimpijskie w Londynie, co jeszcze chwilę wcześniej wydawało mi się nieosiągalne. Doświadczona nie byłam – to fakt. Wcześniej pobiegłam chyba tylko dwa razy półmaraton i z trzy/cztery biegi na 10km.
No własnie – powiedziałaś o tym minimum na igrzyska w Londynie. Zabrakło 38 sekund, by już cztery lata temu pobiec na igrzyskach. Miałaś wtedy epetyt, by pojechać na olimpiadę?
IL: Oczywiście, bardzo chciałam pojechać na swoje pierwsze igrzyska olimpijskie do Londynu. Uważam, że to byłby idealny maraton dla mnie. Do tej pory uważam, że w tamtych warunkach atmosferycznych i na tamtej trasie byłabym w stanie pobiec bardzo dobrze. To mógł być mój maraton. Niestety nie było mi dane pobiec w Londynie, mimo że przez długi czas myślałam, że na igrzyska pojadę.
No właśnie, wywołałaś temat, który właśnie miałem poruszyć. Jakie było minimum na igrzyska w Londynie?
IL: W roku poprzedzającym igrzyska pobiegłam te 2:30,38. Tak naprawdę jednak nie było wiadomo, jakie jest minimum na igrzyska w Londynie. Pytaliśmy się ludzi w związku o konkretny wynik, który trzeba osiągnąć, to otrzymywaliśmy tylko zdawkowe odpowiedzi, że w granicach 2:30. Gdy w listopadzie okazało się, że to musi być jednak 2:30,00 to sprawy się pokomplikowały. Zostały mi bowiem tylko starty wiosną, a w zasadzie to nie starty, tylko start, jeden. Zaczęły się kombinacje. Berlin nie wchodził w grę, bo tam biega się we wrześniu. Po maratonie trzeba odpocząć, znowu zacząć się przygotowywać, a sam udział w igrzyskach, bez formy, jedynie dla wpisu w CV nie ma najmniejszego sensu. Dlatego pojawiły się problemy, bo przez te opóźnienia nie było już szans do przyjęcia mnie do biegu w Nagoi i zostało praktycznie tylko Los Angeles. Tam jednak trasa jest trudna i o dobry wynik bardzo ciężko.
Kto odpowiadał za wyznaczanie miniumum? Nikomu w związku nie zależało, żeby młoda, ambitna dziewczyna z Polski pojechała na igrzyska olimpijskie?
IL: Nie chcę już jednak teraz rozpamiętywać i o tym rozmawiać. Przeszłam po tych wydarzeniach do porządku dziennego, byłam zła, że tak wyszło, ale wiedziałam, że nic nie jestem w stanie w tej sytuacji zrobić.
Nie chciałaś rzucić tego wszystkiego w cholerę? Pytam, czy przez tą sytuację nie miałaś dość trenowania i nie zniechęciło Cię to do dalszego biegania?
IL: Nie byłam zniechęcona, choć oglądając zmagania olimpijskie w Londynie było mi smutno. Byłam o krok od spełnienia swoich największych marzeń. To był jednak mój dopiero drugi start i już wtedy byłam blisko minimum, Wtedy potrzebowałam tego kopa, jakim był wyjazd do Londynu. Wiedzieliśmy z trenerem, że wynik poniżej 2:30 to kwestia czasu, i że udowodnię, że warto było dać mi wtedy szansę.
Powiedz mi, jak po tamtych igrzyskach zachował się związek? Dalej podlegałaś pod opiekę PZLA?
IL: Tak. Miałam zagwarantowane obozy i opiekę ze związku. Dwa miesiące po igrzyskach w Londynie uzyskałam 2:28:32 podczas Wojskowych Mistrzostw Świata w Maratonie w Eindhoven. Wynik ten dawał mi kwalifikację na mistrzostwa świata.
Z jakim nastawieniem jechałaś do Brazylii? Po medal nie jechałaś – umówmy się. Miałaś sprecyzowany cel na miejsce lub wynik, który Cię interesuje?
IL: Nie miałam sprecyzowanego celu jeśli chodzi o miejsce. Zabrzmi to pewnie banalnie, ale chciałam po prostu pobiec na miarę swoich możliwości. Chciałam pobić rekord życiowy i naprawdę byłam na to gotowa. Śmiało mogę powiedzieć, że podczas igrzysk olimpijskach mogłam zrobić życiówkę. Warunek był jeden – musiała być do tego idealna pogoda. Nie taka, jaka była w Brazylii. Gdyby było około 12-14 stopni, to na pewno byłabym to w stanie osiagnąć. W Brazylii był jednak nieprawdopodobny upał. Zdecydowanie nie były to optymalne warunki do zmierzenia się z tak morderczym dystansem, jakim jest maraton. A już na pewno nie do robienia „życiówek”. Jeszcze kilka dni wcześniej pogoda była dobra. Trochę padało, nie było takiego słońca. Zapowiadało sie, że i w dzień mojego startu aura również może sprzyjać. Przyszedł jednak piątek i już było cieplej, sobota znowu cieplej i w niedzielę kumulacja – ukrop. Nie biegałam jeszcze maratonu w takich warunkach i nie do końca wiedziałam jak zachowa się mój organizm. Bardzo trudny, wyczerpujący bieg.
Jesteś zadowolona z występu w Rio?
IL: Bardzo. Bieg miał swoją historię, ja od 25 kilometra musiałam zdecydować, czy zostaję w grupie, w której aktualnie biegnę, czy gonię czołówkę. Zaatakowałam. W tropikalnych warunkach stosunkowo mało straciłam do rekordu życiowego w porównaniu z wszystkimi uczestniczkami. Tak, jestem zadowolona.
Na jakim ty jesteś obecnie etapie swojej kariery? Ile już z siebie dałaś i ile jeszcze przed Tobą? Jerzy Skarżyński powiedział kiedyś, że Twój talent powinien bez problemu pomóc Ci biegać w przyszłości poniżej 2:25. Jak Ty odniesiesz się do tych słów?
IL: Bardzo mi miło, że Pan Jerzy tak powiedział – to dla mnie wielki zaszczyt. Cztery lata temu te 2:30 to był mój poziom. Teraz biegam już szybciej, ale wiem, że mam jeszcze spore możliwości. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby w którymś z biegów wszystko ułożyło się idealnie. Biegłam kiedyś w Eindhoven, ale od 25 kilometra walczyłam już sama z sobą. Wiele było biegów, w których rywalizowałam tylko z kobietami. W sumie normalne, ale gdy są biegi mieszane, to zdecydowanie łatwiej jest się złapać kogoś, kto biegnie szybciej od Ciebie. W Rio – pogoda. W Los Angeles – trasa. Powiem szczerze, że miałam z trenerem plan, żeby na te igrzyska jechać już jako rekordzistka Polski. Nie udało się, ale gdy wszyscy zagra tak, jak powinno, to jestem w stanie pobić rekord Polski. Gdy będę zdrowa i dobrze przygotowana to wierzę w to, że – tak jak Pan Jerzy powiedział – złamię tę granicę 2:25.
Maraton staje się wśród biegaczy coraz bardziej prestiżowy?
IL: Na pewno. Kiedyś nie było takiego zainteresowania biegami maratońskimi. Więcej zawodników biega maraton, wyższy jest też poziom. Przebić się w maratonie jest obecnie dużo trudniej niż miało to miejsce chociażby 10 lat temu. Z czego to się bierze? Praktycznie nie rozgrywane są biegi na 10000 m – mam tu na myśli stadion. Wszyscy się dziwią, jak to możliwe, że kobieta w tak spektakularny sposób bije rekord świata podczas igrzysk olimpijskich. A gdzie ma go pobić? Przygotowała się bardzo dobrze, trafiła z formą, pogoda dopisała, to dlaczego miała go nie pobić? Albo inaczej – gdzie miała go pobić jak nie na igrzyskach?
To nie wynika też z tego, że biegacze z Afryki są zupełnie na innym poziomie?
IL: To też ma na to wpływ. Biegów na 10 000 metrów w Europie praktycznie nie ma, na 5 000 biega się podczas Diamentowej Ligi. Zawodnicy z Polski, ze swoimi życiówkami, po pierwsze nie są w stanie dostać się na takie zawody. Po drugie natomiast, co im da bieg, w którym nawet nie będą w stanie przytrzymać grupy, co oznacza, że będą musieli walczyć sami bez wyjeżdżania za granicę. Diamentowa Liga jest dla najlepszych na świecie, czyli tak jak powiedziałeś, w dużej mierze dla zawodników z Afryki. W Polsce biegacze będą rywalizować między sobą, czyli pewnego poziomu nie są w stanie przeskoczyć. Na świecie a przede wszystkim w Europie brakuje biegów dla średniej klasy zawodników, aby mogli osiągać lepsze rezultaty na stadionie. Ba! W ogóle brakuje dobrze zorganizowanych biegów na 10000 m czy 5000 m. W tym roku odbył się jeden na Pucharze Europy i jak rok w rok w totalnym upale, bez możliwości przesunięcia startu chociaż by na godziny wieczorne. Dlatego tyle osób przechodzi na ulicę i biega maraton. To jedna z przyczyn.
Jak będzie wyglądał Twój kolejny rok? Masz już sprecyzowane plany?
IL: Na pewno chcę być w 100% zdrowa. Od jakiegoś czasu biegam z kontuzją stopy i tak naprawdę nie pamiętam już, jak to jest biegać nie czując żadnego bólu. Dopóki nie będę zdrowa, to nigdzie się nie ruszam. O resztę musisz zapytać mojego trenera, on to wszystko planuje (śmiech).
Pytam, bo zastanawiam się czy wchodzi w grę taki plan, żeby skupić się w roku poolimpijskim na bieganiu półmaratonu i biegów ulicznych na 10km kosztem maratonu.
IL: Takie starty są branę pod uwagę, nie zamykam się bieganie czegoś pomiędzy maratonami. Ten rok był specyficzny, bo nie było czasu na starty kontrolne. Wszystko było ukierunkowane pod igrzyska. Brakowało mi startów na krótszych dystansach. Lubię przecierać się biegając 10km czy nawet półmaraton, więc z tego nie zamierzam rezygnować w przyszłości. Lubię mieć odskocznię.
Półmaraton masz do poprawy jeszcze. Mówię o Twoich możliwościach i rekordzie życiowym.
IL: Myślę, że jestem już na tyle wybieganą zawodniczką, że półmaraton jestem w stanie pobiec bardzo dobrze. Co do maratonu, to nie jestem tak pewna swego. Zostawiam sobie margines na to, że coś może nie pójść po mojej myśli. Połówkę jednak mogę pobiec dobrze – tak myślę.
Czego Ci życzyć Iwonka?
IL: Znowu będę nudna – zdrówka. Bez tego nic mi się w mojej karierze nie ma prawa udać. Zdrówka i może trochę szczęścia. To niezwykle ważne w sporcie. Z resztą sobie poradzę 🙂