Pamiętacie finał Ligi Mistrzów z 2001 roku? Real Madryt wygrywał na Hampden Park w Glasgow z Bayerem Leverkusen 2:1 po fantastycznym woleju Zidane. Poza trafieniem Francuza w głowie z tamtego spotkania została mi jeszcze jedna rzecz – Iker Casillas. Jest 68 minuta meczu, zamieszanie w polu karnym po stałym fragmencie gry dla Aptekarzy. Na nogę Cesara Sancheza niefortunnie staje Lucio i hiszpański bramkarz nie może kontynuować gry. Na placu pojawia się 21-letni chłopak, który dopiero wchodzi do wielkiej piłki. Kibice nerwowo obgryzają paznokcie i obserwują, jak wychowanek Królewskich zostaje bohaterem finału.
Zejdźmy jednak na ziemię. W sporcie bowiem bardzo często bywa tak, że pozornie najgorszy scenariusz kreuje najlepsze rozwiązania i pomaga podjąć najtrafniejsze decyzje. Wtedy nieobecność Cesara między słupkami była czymś niewyobrażalnym dla fanów Królewskich. Chwilę potem okazało się jednak, że jego zmiennik wcale nie jest gorszym bramkarzem. Ba, jest bramkarzem lepszym, co pokazał nie tylko tamten finał, ale i późniejsza kariera najbardziej utytułowanego bramkarza w historii futbolu. Takich przykładów sport pamięta jednak znacznie więcej i to nie tylko w piłce. Kilka dni temu rozpaczaliśmy widząc jak Paweł Fajdek odpada z olimpijskiego turnieju w rzucie młotem jeszcze w eliminacjach. Chwilę potem natomiast cieszyliśmy się z brązowego medalu Wojciecha Nowickiego w tej samej konkurencji. Oczywiście, że wolelibyśmy złoto Fajdka niż brąz Nowickiego, ale splot kilku przypadkowych wydarzeń spowodował, że na tą chwilę emeryturę olimpijską do końca życia będzie dostawał nie zajebisty i pewny siebie Fajdek, a skromny i grzeczny Nowicki. Los tak to sprytnie sobie ułożył, że zamiast faworyta, dziś po plecach klepiemy czarnego konia, który szturmem wdarł się do światowej czołówki młociarzy. Czy możemy powiedzieć, że Fajdek przez swoją głupotę wykreował Nowickiego? Trochę tak! I to jest właśnie piękne – przypadek.
Od początku tego sezonu w piłkarskiej Ekstraklasie między słupkami w drużynie Lechii konsekwentnie stawiano na Vanje Milikovica-Savica. Niewiele osób rozumiało, dlaczego właśnie on i czym zasłużył sobie na to, by tak naprawdę bez specjalnych zasług dostać bluzę z jedynką na plecach. Jest młody – okej. Był w Manchesterze United – zgoda. Ma warunki fizyczne, o których marzy każdy młody chłopak zakładający po raz pierwszy bramkarskie rękawicę – nie sposób polemizować. Można dać mu wykazać się w słabej lidze, po czym sprzedać go za grube miliony gdzieś, gdzie w piłkę można pograć już z zawodowcami – no jakże by inaczej. Ale kurwa! On dostał szansę numer jeden, numer dwa, trzy i cztery i ANI RAZU nie rozegrał dobrego spotkania. Można mówić, że nie wszystko, w czym maczał palce zawalił, ale to chyba nie o to chodzi, prawda? Żeby bramkarzowi wyliczać mecze, w których nic nie odjebał, a całą defensywę nagradzać za to, że straciła tylko dwie bramki z Wisłą Płock.
I Piotr Nowak wśród wielu(WIELU) rozsądnych, mądrych decyzji, które podejmuje od momentu, w którym przejął gdańską drużynę, najbardziej pogubił się właśnie obsadzając bramkę. Zaczęto nad morzem dyskutować, czy Vanja przypadkiem nie ma romansu z córką Nowaka, bo racjonalnych przesłanek ku sportowemu wyborowi właśnie Serba w drużynie, która ma się bić o ligowe podium, nie sposób znaleźć. Chyba że Podleśny i Budziłek są jeszcze słabsi, w co osobiście nie jestem w stanie uwierzyć.
Przepisy, które od tego sezonu stanowią, że tylko dwóch piłkarzy spoza Unii Europejskiej może jednocześnie przebywać na boisku bardzo komplikują życie opiekunowi Lechii. Bo mając w zespole Milosa Krasica, który jest absolutnym liderem drużyny, z dwójki Savic-Kovacevic musi wybrać tylko jednego. Zdrowy rozsądek kibica przychodzącego co dwa tygodnie na bursztynowy stadion mówi jasno – Kovacevic. Bo jest w dobrej dyspozycji, tworzy głębie z obrońcami, ma dobry przegląd pola i jest znakomity w destrukcji. Potrafi przerzucić ciężar gry na drugą stronę boiska i nie przegrywa pojedynków jeden na jednego, co przy ofensywnym stylu gry Lechii (Krasic, Wolski, Peszko, Flavio, Marco, Kuświk) jest niezwykle istotne. Nowak natomiast rezygnuje z Aleksandara i obecnie parę środkowych pomocników biało-zielonych tworzą Krasic z Chrapkiem, którzy – co ciekawe – nie są nominalnymi środkowymi pomocnikami (Chrapek jest, ale nie defensywnym, a tam właśnie gra).
Ktoś powie – konflikt. Nowak nie przepada za Kovacevicem. Tak po prostu, nie lubi go i tyle. Mourinho nie lubił Juana Maty, Guardiola Zlatana Ibrahimovica, a Heynckess Tomka Hajto. Ale szkoleniowiec Lechii wielokrotnie powtarzał, że ceni Serba nie tylko jako piłkarza, ale i jako człowieka. Nie dość, że porządkuje grę Lechii, jest łącznikiem między atakiem, a obroną i – mam wrażeniem – piłkarzem stworzonym do grania tuż przed stoperami, to ma dodatkowo znakomity wpływ na swoich kolegów z drużyny. Potrafi ich zmotywować, klepnąć w ramię, dodać otuchy. To bardzo ważne w zespole, w którym roi się od gwiazd. Gdzie często indywidualne osiągnięcia biorą górę, a dobro drużyny schodzi na dalszy plan. Gdzie ktoś od czarnej roboty, mimo że momentami niewidoczny i w cieniu swoich kolegów, stanowi o efektywności drużyny.
A z tego, co wiem, to Damian Podleśny wie jak złapać piłkę i wykopać ją z piątego metra od bramki. Nie awanturuje się przy tym ze swoimi obrońcami i nie szuka winy wszędzie, tylko nie u siebie. Więc skoro przez kontuzję Serba wskoczył już do bramki Lechii, zagrał na zero w trudnym meczu z Jagiellonią (jeden z najlepszych piłkarzy na boisku) i wybronił karne w pucharowym meczu z Piastem, to czemu nie dać mu szansy w kolejnych spotkaniach? Zaryzykuję tezę, że gorszy od Vanji, to on raczej nie będzie.
A nawet tamten wielki Real z 2002 roku miał w swoich szeregach kogoś takiego, jak Claude Makelele. Tego Pana pewnie kojarzycie, prawda?
FOTO: www.se.pl