Nie, to nie jest sensacja. Leicester zdobyło mistrzostwo Anglii po rozegraniu całego sezonu w – zdaniem wielu – najtrudniejszej lidze świata. „Wygranie ligi jest trudniejsze, od zwycięstwa w Lidze Mistrzów” – tak prawił kiedyś Jose Mourinho. „Tu nie ma miejsca na przypadki, gdyż każdy ma takie same przeszkody na drodze ku chwale” – kontynuował. Gdyby ktoś rok temu powiedział, że popularne Lisy wygrają Premier League i pozostawią w szczerym polu swoich rywali z Manchesteru, Londynu czy Liverpoolu, wszyscy ostentacyjnie popukalibyśmy się w czoło. Brytyjscy dziennikarze przed sezonem większe szanse dawali na odnalezienie… Elvisa Presleya, niż wygranie mistrzostwa przed Leicester. Zatem nie sensacja, a spora niespodzianka. Świat stanął na głowie. Mistrz Anglii przez najbliższe 12 miesięcy będzie rezydował w ponad 400- tysięcznym mieście położonym nad rzeką Soar.

Moje pierwsze skojarzenie, gdy słyszę hasło „Leicester”? Zeszłoroczny beniaminek, który nie wiedzieć czemu, rzutem na taśmę uchronił się przed spadkiem z ligi. Nie zachwycał przez większą część sezonu, ale nagle zebrał się w sobie i zaczął punktować. Skojarzenie drugie? Marcin Wasilewski. Nasz niegdyś reprezentacyjny obrońca, który przed kilkunastoma miesiącami strzelił bramkę Manchesterowi United na Old Trafford, czym po części zapisał się w ubogiej karierze klubu z King Power Stadium. Minęło niespełna 365 dni i to samo Leicester, który walczyło o ligowy byt i podniecało się trafieniami Wasyla wygrało ligę. Ligę słabszą niż kiedykolwiek wcześniej, przez wielu traktowaną z przymrużeniem oka i dystansem. Wciąż jednak mowa o Premier League. Tej samej lidze, której piłkarze zarabiają najwięcej pieniędzy, trenują najciężej i są najlepiej opakowanym sportowym produktem marketingowym na świecie. Tę samą ligę, którą w przeszłości wygrywali tacy piłkarze jak Beckham, Henry, a której zdobycie stało się obsesją takiego piłkarskiego tuza jak Steven Gerrard.

Przypadek Ranieriego jest o tyle niesamowity, że szkoleniowiec ten nigdy wcześniej nie wygrał mistrzostwa swojego kraju(!!!). W ponad 28-letniej karierze trenerskiej sympatyczny Włoch prowadził aż 14 drużyn. Powiedzieć, że przeżył trenerski rollercoaster, to jak nic nie powiedzieć. Najpierw wprowadzał Cagliari do włoskiej Serie A, by chwilę później dwukrotnie zdobywać puchar Włoch z Fiorentiną. Gdy przenosił się do gorącej Hiszpanii wielu widziało w nim materiał na przyszłego szkoleniowca Barcelony czy Realu. Wygrał z Valencią Puchar Króla, wprowadził Nietoperze do Ligi Mistrzów, by z Atletico wylecieć z hukiem przez rozkapryszonego Jesusa Gila, który podziękował Ranieriemu za współpracę po niespełna roku pracy na Vincente Calderon. Gdy w końcu wydawało się, że Claudio znalazł swoje miejsce na ziemi, którym miała być londyńska Chelsea, klub przejął Roman Abramowicz. Wielkie pieniądze, gigantyczne tygodniówki i medialna presja wyraźnie nie służyły Włochowi, który cenił sobie spokój w pracy. Później tułał się po włoskiej ziemi i po krótkim czasie stał się trenerem, który mimo bogatego CV wciąż nie potrafi jednoznacznie potwierdzić swojej prawdziwej jakości. Po bardzo treściwym rozdziale trenerskiej kariery spędzonym w Monaco, nastał czas poprowadzenia reprezentacji Grecji pochłoniętej w kryzysie, o którym 10 lat wcześniej nikt by nie pomyślał. Świat przystanął na gościnnym, prawie półmilionowym angielskim miasteczku, które miało być stacją docelową dla włoskiego Claudio. Oazą spokoju i gwarancją kontynuacji dla niemłodego już jegomościa.

I choć Leicester w tamtym czasie było klubem z góry skazanym nie ligowe niepowodzenia, Claudio od początku miał plan, jak popularne Lisy poukładać. Zdawał sobie sprawę z tego, że bez konkretnego materiału ludzkiego nie jest w stanie zdziałać rzeczy niemożliwych. Uważnie obserwował swoich kolegów, czyli Kloppa i Simeone, którzy zachwiali piłkarskim światem dzięki pomysłowi na siebie. Nie na futbolowym kunszcie i technicznych fajerwerkach, a na dyscyplinie taktycznej, chłodnej głowie i boiskowej mądrości Włoch chciał budować swoją ekipę. W której pośpiech nie będzie najlepszym przyjacielem, a w której kolektyw może przenosić góry i wygrywać z lepszymi. 3 piłkarzy musi umieć grać w piłkę, reszta będzie nosić fortepian. Ranieri wiedział jak poukładać orkiestrę, by ta grała tak, jak jej dyrygent będzie sobie tego życzył.

Sięgam pamięcią wstecz i szukam niespodzianek podobnych do tej, której właśnie zostaliśmy świadkami. Wygranie przez Grecję Euro w 2004 roku czy zwycięski finał Chelsea w 2012 roku w Monachium? A może Porto z krnąbrnym Mourinho na ławce trenerskiej w 2003 roku? Trochę tego było w ostatnich kilkunastu latach, ale sukces Leicester należy rozpatrywać w zupełnie innych kategoriach. Biegu maratońskiego nie wygrywa się przypadkiem. Fakt, że nie zawsze zwycięża zawodnik z najlepszą życiówką, ale kenijskiej świty nie pokona nikt, kto królewski dystans biega powyżej 2:15. Tak samo sytuacja ma się w lidze angielskiej. To nie przypadek, choć jeszcze niedawno brzmiałoby to jak kiepski żart. Świat wywrócił się do góry nogami, ale mimo wszystko bardzo mi się to podoba. Wszystko już w życiu widziałem. Mogę umierać.

PS: Gratulacje dla Marcina Wasilewskiego. Mimo, że rozegrał w tym sezonie niespełna 2 spotkania to jest pełnoprawnym mistrzem Anglii. To ogromne osiągnięcie polskiego piłkarza i nie wolno tego sukcesu umniejszać tylko dlatego, że mistrzem jest Leicester, a nie Manchester czy Chelsea. Mistrz to mistrz i koniec. Na miejscu Adama Nawałki wziąłbym Wasyla na Euro. Facet ma w kadrze rozegranych 60 spotkań, wielkie doświadczenie i masę zakrętów za sobą. Wiem, że zaraz zaczniecie gadać, że Marcin nie jest w rytmie meczowym, ma 36 lat i niedługo skończy karierę. Na tą chwilę jednak w orbicie zainteresowania szkoleniowca są tacy środkowi obrońcy ludzie jak Cionek czy Szukała. Chyba jednak wolałbym oglądać „emerytowanego” Wasyla, niż tych pseudo piłkarzy, którzy w reprezentacji są potrzebni jak rybie ręcznik.

wasyl

KOMENTARZE