Na dzień, w którym losowano rywali Barcelonie w Lidze Mistrzów, czekałem od dawna. Trzydzieści, dwadzieścia pięć, szesnaście, osiem… W międzyczasie przeglądałem potencjalne połączenia lotnicze, analizowałem rywali, z którymi Blaugrana może zagrać. W końcu nastał ten dzień – Manchester City, Borussia Moenchengladbach, Celtic Glasgow. Znowu te City! Znowu ten Guardiola! Sprawdziłem ceny i dostępność biletów, przeanalizowałem wszelkie za i przeciw i zacząłem finalizować. Już trzecie wyjazdowe spotkanie w Champions League w ostatnich czterech sezonach.

Pierwsza myśl? Lecę do Manchesteru! Nie byłem tam jeszcze, nie oglądałem nigdy meczu piłkarskiego na Wyspach Brytyjskich. Kilkanaście godzin po wyznaczeniu terminarza zaczęło się. Wchodzę na stronę klubową Manchesteru City i… na spotkanie przeciwko Barcelonie nie ma już żadnych biletów. Zaglądam na stronę Dumy Katalonii, a tam biletów jeszcze nie ma. Prognozy? O jedną wejściówkę będzie bardzo trudno. Na czekanie nie było czasu. Zaczęło się szukanie alternatyw.

Mówię – czemu nie Gladbach? Przecież to bardzo dobry zespół. Do tego drużyna niemiecka, a właśnie nasi zachodni sąsiedzi futbol uwielbiają jak mało kto na świecie. W sumie nie aż tak daleko, może ktoś z Polski wpadnie na pomysł, by wysłać autobus z kibicami Barcelony na mecz, co wielokrotnie miało już miejsce w przeszłości. Chwila w internecie, trzy maile, dwa telefony, jeden przelew i wszystko jasne – wyjeżdżam do Moenchengladbach. Wraz z dwoma autokarami kibiców. O całość jak zwykle zadbała niezawodna Blaugrana.pl.

Wyjazd został zaplanowany wieczorem dnia poprzedzającego mecz, żeby podróż odbywała się w nocy. Szkoda dnia – oczywiste. Przed godziną 20 pod Pałacem Kultury w Warszawie czekał na mnie mój pojazd. „Visca el Barca” – to musi się udać. To będzie dobry wyjazd, zwycięski wyjazd.

opaska-lm

Każdy „oznakowany” czyli imienne opaski meczowe.

 

W Moenchengladbach byliśmy trochę później niż planowałem. Z szybkiego, matematycznego wyliczenia wyszło mi, że około 10 powinniśmy być pod stadionem Borussi. Kilka dłuższych przerw na drodze i korek przed zjazdem z autostrady nieco pozmieniał plany i z autokaru wysiadaliśmy chwilę przed 12. Tam czekał już na mnie… mój przyjaciel z rodzinnego Grudziądza, czyli Paweł, który mieszka w oddalonym o 70 kilometrów od Moenchengladbach Troisdorf. Piątką pod Borussia Park, wizyta w sklepiku klubowym, zakup meczowego szalika i kurs do Kolonii. Ładna pogoda sprzyjała zwiedzaniu tego miasta.

flaga-grudziadz

Nie Warszawa, nie Gdańsk. Grudziądz. Zawsze Grudziądz.

szalik-stadion

Szalik meczowy? To już tradycja!

Ogólnie Kolonia, poza Dortmundem, to najbardziej „polskie miasto” z wszystkich na piłkarskiej mapie Niemiec. Do Sławka Peszko, który swego czasu reprezentował barwy FC Koeln i Pawła Olkowskiego, który w gra w popularnych Koziołkach (obecnie próbuje grać) jest jeszcze Lukas Podolski, który choć Polakiem nie jest, to w naszym kraju w dalszym ciągu wzbudza pozytywne emocje. I właśnie z tym pozytywnym nastawieniem przystąpiłem do zwiedzania miasta. Choć poznanie uroków ponad milionowej metropolii w ciągu kilku godzin możliwe nie jest, to dało się poczuć panujący tam klimat. Piwko nad Renem, wspominanie starych czasów, rozmowa z miejscowymi kibicami piłkarskimi na temat meczu i ładowanie akumulatorów na wieczór – takie środy to ja lubię!

pod-katedra

Pamiątka z Kolonii, czyli fotka na tle słynnej katedry.

Po kilkugodzinnym pobycie w Kolonii nadszedł czas kierowania się w stronę Gladbach. Daleko nie jest, ale warto być chwię przed meczem. „Przezorny zawsze ubezpieczony”, czy jakoś tak – mama zawsze tak powtarzała. Jako, że podróż pociagiem miała trwać niespełna godzinę, to postanowiłem wyrzuszyć o godzinie 18. Wiedziałem, że spod dworca na stadion czeka mnie jeszcze sześciokilometrowa trasa, więc na wszelki wypadek lepiej być chwilę wcześniej. Po kilku minutach szybko złapałem kontakt z jednym z kibiców jadącym w biało-zielonej koszulce Borussi. Wiecie – w Polsce po ostatnich wydarzeniach rozmowa z kibicem ubranym w trykot odmienny niż Twój byłoba sporym ryzykiem. Niemcy mają jednak zupełnie inną mentalność. Spytałem o drogę na stadion i o to czy mogę się wraz z moim nowo poznanym przyjacielem zabrać pod Borussia Park. Co usłyszałem w odpowiedzi? Że oczywiście nie tylko mogę zabrać się wraz z nim na stadion, ale również na piwo, na które ten wcześniej umówił się ze swoimi znajomymi. Jak to mówią Niemcy – kibicowskie Weltklasse.

Wiedziałem już gdzie mam swój przystanek, jakim autobusem mam jechać na mecz, wiedziałem też, że jadąc na mecz nie muszę kasować biletu (bo jadę na mecz – oczywiste) i że Niemcy nie zrobią mi krzywdy, bo nie jestem dla nich rywalem, a po prostu kibicem przeciwnej drużyny. Zapakowałem się zatem w autobus pełen fanów gospodarzy i jako rodzynek ubrany w barwy Blaugrana udałem się pod stadion. Podróż miała trwać około 25 minut, ale… no właśnie. Mama miała rację! Tu korki, tam korki i summa summarum ostatnie dwa kilometry trzeba było iść pieszo. Z drugiej strony – pogoda ładna, impreza wielkiego piłkarskiego święta unosiła się w powietrzu, więc czemu miałbym nie pójść? Chwila moment i byłem na miejscu.

z-kibicami-autobus

Z moimi „kumplami” z autobusu.

Wiecie co, poza życzliowością Niemców po raz kolejny pozytywnie zaskoczyło mnie w tym kraju? To, że tam stewardzi i policjanci wszystko wiedzą. Wiedzą gdzie jest wejście B405 i brama A6. Wiedzą, którędy najszybciej przejść na drugą stronę stadionu, jak uniknąć korków, gdzie jest zaparkowany polski autobus(!!!) i nie mają problemów z językiem angielskim. A u nas? Głupia gala boksu kilka tygodni temu w gdańskiej Ergo Arenie i biegałem jak debil za akredytacją prasową, którą ZAWSZE odbiera się w tym samym miejscu. Pani Kasia nie wiedziała gdzie są akredytację, bo i skąd ma wiedzieć skoro jest nowa. Detale, jak to mówi Tomek Hajto – detale.

Sam stadion? Z zewnątrz szary i bury. W środku? Kosmos. Serio, bardzo ładny obiekt. Mimo, że sektor gości klasycznie umiejscowiony był na wysokości narożnika boiska to wszystko było bardzo dobrze widać (między boiskiem a trybunami była siatka). Doping znakomity i to nie tylko na cześć piłkarzy gospodarzy, ale i w przypadku, gdy spiker wymieniał nazwisko któregoś z zawodników Barcelony. Gdy na telebimie ukazał się Andres Iniesta wszyscy owacyjnie witali kapitana Blaugrany. Coś mi się wydaje, że na Legii don Andres miałby nieco mniej sprzymierzeńców.

fota-z-meczu

Stadion Borussi w tle i pamiątkowe zdjęcie.

Przejdźmy do samego spotkania. Mecz wyrównany, dobry, ciekawy, bardzo szybki. Gladbach zaczęło agresywnie, cofnęło się przed własne pole karne i czekało na kontry. Te, jak się później okazało, były bardzo groźne i sprawiały wiele problemów defensorom Dumy Katalonii. Kilka razy „obciął się” Gerard Pique, pod presją słabo grał również Sergio Busquets, którego błąd kosztował ekipę Luisa Enrique stratę bramki. Barcelona była wolna, przewidywalna i bardzo widoczny był brak Leo Messiego. Gdy weźmiemy pod uwagę, że przez pięćdziesiąt kilka minut gry, zastępujący Argentyńczyka Paco Alcaser zaliczył 7 kontaktów w piłką, to… komentarz zostawiam każdemu z osobna.

Druga odsłona meczu to już zupełnie inna Barcelona. Inna też była Borussia, z której z każdej minutą coraz bardziej brakowało powietrza. W momencie gdy Barca zaczęła przyspieszać i wrzucać piąty bieg to podopieczni Andre Schuberta wyglądali na coraz bardziej bezsilnych. Sprawy w swoje ręcę po raz kolejny wziął Iniesta, który raz po raz napędzał kolejne akcje ofensywne Blaugrany. Neymar, choć w tym spotkaniu irytujący, brał ciężar gry na siebie i nieustannie skupiał na sobie uwagę obrońców. Znakomicie po przerwie do gry wprowadził się Arda Turan, który zaliczył przepiękne trafienie i swoją grą po raz kolejny w tym sezonie udowodnił Luisowi Enrique, że jest wartościowym piłkarzem. Rafinha, który po mału łapie rytm meczowy, kilkoma akcjami szarpnął prawym skrzydłem również pomógł swojej drużynie wrócić na właściwe tory. Gdy dodamy do tego bezbłędnego w defensywie i pojedynkach jeden na jednego Mascherano, tyrającego jak wół pomiędzy stoperami Suareza i groźnego przy stałych fragmentach gry Pique, to dojdziemy do wniosku, że to nie mogło się inaczej skończyć. REMONTADA. Barcelona najpierw doszła, a potem wyprzedziła Borussię. Trzy punkty jadą do Katalonii, Barcelona obejmuje samodzielne prowadzenie w tabeli. Borussia choć dzielna i dobrze tego dnia dysponowana, nie daje rady. Owacja na stojąco przy zejściu z boiska, w tym również od kibiców gości, jak najbardziej uzasadniona. Wygrał lepszy, choć lekko nie miał nawet przez chwilę.

Podczas dotychczasowych meczów Ligi Mistrzów, na których miałem przyjemność być, jedna rzecz nikomu się nie podobała: po skończeniu spotkania kibice gości musieli zostać przez około 40 minut (do godziny) na swoich miejscach aż do momentu, w którym pozostali fani opuszczą teren stadionu. Jak było w Gladbach? Wyszliśmy wszyscy razem. Nie było obawy, że komuś coś się stanie. Pełne zaufanie i wiara w to, że kibice obu drużyn nie skoczą sobie do gardeł(czemu by mieli to zrobić?). Jak się pewnie domyślacie, zadymy nie było.

Wyjazd spod stadionu do Polski opóźnił się przez…piłkarzy Barcelony. Tak, piłkarzy Barcelony. Ruch w okolicy Borussia Park został wstrzymany, gdyż w pierwszej kolejności stadion musieli opuścić zawodnicy Blaugrany. Trochę wydłużyło to szacowany czas powrotu do domu, ale przynajmniej każdy z nas zobaczył jakim autobusem jeżdżą nasi bohaterowie. Choć żaden z piłkarzy nawet nam nie pomachał (wszyscy gapili się w telefony) to każdemu z nas było niezwykle miło, że mogliśmy ich z bliska zobaczyć. Po to w sumie tam pojechaliśmy.

 

KOMENTARZE