Mniej więcej co roku, w połowie lipca, jest to samo. W lidze hiszpańskiej losują terminarz gier i kibice spamują internet. – Z Realem na początku grudnia. – Pierwszy trudny wyjazd już w drugiej kolejce na San Mames. W lutym i marcu najtrudniejsze spotkania gramy u siebie. Z racji braku emocji tych najważniejszych, sportowych, fani rozbierają na czynniki pierwsze kalendarz rozgrywek. I w tym szaleństwie pomimo wielu niesprawiedliwości i środowiskowych układów często zapominamy o jednym – każdy drogę do mistrzostwa ma identyczną.
Pisałem już o tym kiedyś i napiszę raz jeszcze – to czy na początku sezonu mamy terminarz łatwy czy trudny, czy pod koniec sezonu czekają nas cztery trudne wyjazdy z rzedu, czy spacerek z outsiderem, nie ma żadnego wpływu na końcowy układ tabeli. Oczywiście, że pojawią się głosy sprzeciwu i oburzenie. Każdy ma przecież prawo rzeczy tak oczywiste jak ligowy terminarz interpretować po swojemu. Mało kto jednak pamięta, że piłka nożna to sport, w którym każdy zespół decyduje o swoim losie indywidualnie. Czyli co tydzień mierzymy się z przeciwnikiem, który chce z nami wygrać, co tydzień o naszej grze decyduje czternastu zawodników, których akurat do gry desygnuje trener, ale co tydzień o naszym zwycięstwie decydujemy tylko i wyłącznie my sami. Nie Real, Atletico czy Sociedad. To czy nasz rywal wygra 2, 3 czy 5 do zera nie ma żadnego znaczenia. To nie maraton, gdy biegnąc z dwuminutową przewagą nad drugim w stawce zawodnikiem musisz oglądać się na swojego rywala. Jeśli grasz dobrze i wygrywasz, to wypełniasz swoje zadanie. Reszta Cię nie interesuje.
Ogólnie zawsze byłem z dala od rozmawiania o sprawach, które bezpośrednio mnie nie dotyczą. Czyli jeżeli Neymar dostał czerwoną kartkę za to, że brutalnie sfaulował przeciwnika i zamiast 3, dostał 5 meczów zawieszenia, to ja tego absolutnie nie kwestionuje. Nie mam najzwyczajniej w świecie na to wpływu. W pełni wymiernej sprawiedliwości i tak nie uda nam się osiagnąć, a DRUŻYNA FC Barcelony musi sobie radzić bez swojego podstawowego zawodnika. Czyli w jego miejsce zagra Munir/Arda/ Sandro (poprzedni sezon), a na zielonej murawie jego koledzy będą musieli radzić sobie bez Brazylijczyka. Potem, wygodnie siedząc w fotelu – dajmy na to – pół roku później nikt nie będzie pamiętał, czy tych meczów było 5, czy tylko 3. I czy Neymar pauzował w meczu z Atletico czy Elche. I czy tak naprawdę zasłużył na tą karę, czy nie.
Takie samo podejście mam do terminarza. Z jednej strony uważam, że najlepiej byłoby te najtrudniejsze spotkania zagrać na wyjeździe jeszcze jesienią, jak to miało miejsce przed rokiem. Wtedy wyjazdy na Bernabeu, Calderon, Mestalla, Pizjuan i San Mames Barcelona rozgrywała w pierwszej części sezonu(10pkt – WOW). Z drugiej jednak wiosna, ta teoretycznie prostsza i w pełni poświęcona Lidze Mistrzów przyniosła kibicom wiele krzywdy. Bo Barca pozbawiona tych najtrudniejszych wyzwań, dla których każdy zasiadał przed telewizorem i od pierwszej minuty drżał o wynik nie była sobą. Nie potrafiła się w pełni zmotytować na – z pozoru – łatwiejsze spotkania i 10-punktową przewagę w mig roztrwoniła. Mimo, że droga na szczyt wydawała się szeroka jak czteropasmowa autostrada. Kiedy kilka miesięcy wcześniej, w połowie lipca, każdy z nas zacierał ręce przeglądając po raz pierwszy ligowy terminarz.
I najbardziej śmieszą mnie te wszystkie komentarze, że Barcelona może przegrać tylko tu, tu i tu. Bernabeu w kwietniu, może Calderon jesienią i jakiś mecz z dupy, typu Sociedad na wyjeździe. Reszta? Bułka z masłem. Wystarczy wygrać Klasyk i robić przymiarki do najwyższego stopnia podium. Jakby Deportivo, Malaga czy Celta Vigo brała udział w innym wyścigu. Jakby Ci teoretycznie słabsi patrzyli z oddali na bordowo-granatowy autokar nie mając ochoty wychodzić na boisko. Bo Barca to ta, która może przegrać. Ale tylko z Realem, w walce o ligowy piedestał.
Także wbrew pozorom i tym wszystkim opiniom, że Real ma łatwiej, a Atletico trudniej (może odwrotnie – wybierzcie sobie) wszyscy drogę mają taką samą. Każdy, kto chce zostać mistrzem Hiszpanii musi pojechać na Balaidos i ugościć przybyszy z Alaves. I kto wie czy właśnie te spotkania po raz kolejny nie wyłonią mistrza.
A na przestrzeni 38 ligowych kolejek trzy punkty zdobyte na Bernabeu po efektownej Manicie są tyle samo warte co męczarnia z Eibar i karny w 90 minucie na własnym stadionie. A tak nawiasem mówiąc, pamietacie kiedy gramy z Eibar?