Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały, że to musi być znakomite spotkanie. Barcelona podejmuje Sevillę w finale Pucharu Króla. Co to oznacza? Że będziemy świadkami czegoś wyjątkowego. Powiedzieć o meczu katalończyków z andaluzyjczykami, że będzie to dobre spotkanie, to jak nic nie powiedzieć. Obie ekipy mierzyły się ze sobą w tym sezonie już trzykrotnie. Dwukrotnie w lidze lepsi byli gospodarze w stosunku 2:1, w otwierającym piłkarski sezon meczu o Superpuchar Europy górą byli podopieczni Luisa Enrique, którzy wygrali 5:4. Partidazo – tak na takie spotkania mawiają kibice na Półwyspie Iberyjskim. Futbol w Hiszpanii kończy sezon mocnym uderzeniem.

A sam mecz? To już nie było tak porywające spotkanie jak te w sierpniu w stolicy Gruzji. Nawet z odległej Kamczatki widać było, że obie ekipy znają się jak łyse konie. Żadne zagranie nie było tutaj przypadkowe, żaden wybryk któregoś z piłkarzy nie przeszedł niezauważony przez całą resztę. Zmierzyły się zespoły, które w ostatnim czasie mają wiele powodów do radości. Barca przed tygodniem zapewniła sobie mistrzowski tytuł na własnym podwórku, Sevilla w czwartek do wczesnych godzin porannych opijała zwycięstwo w Lidze Europy. Krajowy Puchar to banał, zupełnie nieistotny szczegół? Gdyby w tym spotkaniu grało Rayo Vallecano z Betisem Sevilla, to tak moglibyśmy powiedzieć i sam pewnie znalazłbym sobie inne zajęcie na ten ciepły, niedzielny wieczór. W tym jednak wypadku finał krajowego pucharu mógłby być finałem Ligi Mistrzów i tu pewnie nie mogłoby być mowy o żadnym zaskoczeniu.

Barca kontrolowała spotkanie, miała optyczną przewagę. Zabierała się do swojego przeciwnika jednak jak pies do jeża, a Sevilla bardzo dobrze i pewnie w obronie reagowała na wszystkie boiskowe wydarzenia. Aktywny był Messi, między stoperami wszechstylowe walki wręcz nieustannie toczył Suarez, ale na nic to się zdało. Jedną obcinkę przed własnym polem karnym zaliczył Mascherano, któremu na moment puściły styki i musiał ratować się desperackim faulem na swoim przeciwniku. Efekt? Czerwona kartka i już w pierwszej połowie Bluagrana musiała mierzyć się nie tylko z dobrze przysposobionym rywalem, ale i brakiem jednego, kluczowego w formacji defensywnej piłkarza.

Barca się cofnęła. Sevilla mając świeżo w pamięci to, co wydarzyło się 96 godzin wcześniej ruszyła do ataku. Aktywny był Iborra, dwoił się i troił Banega, który kilka razy efektownie huknął z dystansu. Kiedy wydawało się, że te piłkarskie szachy zakończą się patem i o końcowym rozstrzygnięciu zdecyduje dogrywka lewą flanką urwał się Neymar, którego równo z trawą wyciął Banega. Ten sam piłkarz, który był odpowiedzialny za kreowanie gry ofensywnej ekipy z Sanchez Pizjuan podzielił los swojego krajana z pierwszej połowy i resztę spotkania musiał oglądać z szatni.

To – jak się później okazało – był moment przełomowy tego spotkania. Barca złapała wiatr w żagle, bo wiedziała, że takiej sytuacji nie może zmarnować. Piłkę na 40 metrze od bramki miał Messi, który swoim firmowym zagraniem perfekcyjnie obsłużył Albę, a temu nie pozostało nic innego, jak strzelić po długim słupku i zdobyć gola. Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że w podobnej sytuacji polski ligowiec zesrałby się trzy razy na różowo, po czym lewą nogą zabiłby siedzącego w 15 rzędzie kibica, ale nie. Alba zrobił to perfekcyjnie. Gdy wiadome było, że Sevilla musi ruszyć do desperackiego ataku, bo na punkty wyraźnie przegrywa, z daleka śmierdziało nokautem. Wiadomo było, że ktoś ten pojedynek zakończy przed czasem. Messi zabawił się z Krychowiakiem, wyłożył patelnię Neymarowi, a ten mimo nie najlepszego spotkania ostatecznie ustalił wynik końcowy. Barca 2, Sevilla 0. Niespodzianki nie było, ale mecz oglądało się bardzo dobrze. Kolejne widowisko z udziałem tych dwóch zespołów? Superpuchar Hiszpanii w sierpniu. Już nie mogę się doczekać.

A jak spisał się Krychowiak? Solidnie, bardzo dobrze taktycznie, perfekcyjnie w obronie, nieco nieśmiało w ataku. Oczywiście, że zdarzały mu się błędy, ale po pierwsze grał przeciwko najlepszym piłkarzom na świecie, po drugie rozegrał już swój 50 mecz w tym sezonie, a po trzecie grał całe spotkanie z urazem. Gdyby Krycha wysypał się na Euro, to moglibyśmy do Francji w ogóle nie jechać. To już nie byle chłystek, któremu śniła się sportowa kariera, tylko PAN PIŁKARZ. Gość, który z powodzeniem mógłby grać w Barcelonie czy Realu, a którego Diego Simeone przygarnąłby z otwartymi ramionami. Bardzo miło patrzy się na swojego rodaka, który tak dobrze potrafi grać w piłkę. A który 4 lata temu nie był w składzie reprezentacji Polski na Mistrzostwa Europy.

PS. To co dziś pograł Andres Iniesta zabierało dech w piersiach. NIKT na świecie nie potrafi tak kontrolować piłki i grać w tłumie co katalończyk. Możecie mówić, że Iniesta jest stary, nie strzela wielu bramek i asystuje znacznie rzadziej niż przed laty, ale tym spotkaniem pokazał wszystkim młokosom jak grać w piłkę. Niby wolniejszy niż przeciwnik, niby o gorszych warunkach fizycznych, bez tego błysku, co przed laty, ale w takiej formie don Andres na nowo definiuje pozycję środkowego pomocnika. Gdyby takiego zawodnika wpuścić na 45 minut w meczu polskiej Ekstraklasy, to każdy uczciwie podchodzący do swojej pracy piłkarz musiałby skończyć sportową karierę. Bo Iniesta w formie to absolutny top, gość z innej ligi. Ligi, której na naszej ziemi nikt by nie zrozumiał. Nigdy.

A i tak znajdą się tacy, którzy powiedzą, że Barcelona ma słaby sezon za sobą. Superpuchar Europy, Klubowe Mistrzostwo Świata, liga, puchar. Co to jest.

KOMENTARZE