Brzmi to śmiesznie, komicznie, dziś brzmi to tak głupio, że wiele osób właśnie przestaje ten tekst czytać. Brzmi to jak bajeczka wymyślona na poczekaniu, w którą absolutnie nikt nie wierzy. Uważam jednak, że naprawdę mogliśmy ten turniej skończyć zdecydowanie gorzej.
„Obecnie w piłce nie ma już słabych drużyn, poziom bardzo się wyrównał”. Znacie to, prawda? Pewnie, każdy to zna. Raz za razem, czy to w piłce klubowej, czy na poziomie reprezentacyjnym, możemy zobaczyć drużyny, które nie wiedzieć czemu sprawiają niespodzianki i zdobywają trofea. Przykłady? Porto wygrało w 2003 roku Ligę Mistrzów, rok później Grecja sięgnęła po mistrzostwo Europy. Leicester niedawno zdobyło mistrzostwo Anglii, skazywana na porażkę przez wszystkich Roma w poprzednim sezonie wyeliminowała Barcelonę z Champions League. To były słabe zespoły? Teoretycznie tak – słabsze niż faworyci. W praktyce jednak dawały radę. Prawdopodobnie nie dzięki umiejętnościom – ustaliliśmy już, że były słabsze na kartce papieru. Zaangażowaniem, poświęceniem, ambicją, oddaniu, walce o każdy skrawek boiska dawały radę i potrafiły sprawić niespodziankę.
Stąd biadolenie – „W piłce nie ma już słabych drużyn”. Różnica między słabymi a dobrymi drużynami jest bardzo mała. Żeby to zobrazować – te najlepsze od nieco słabszych dzieli około 20%. Te 20% można nadrobić cechami wolicjonalnymi, które z kolei można wypracować. Faworyt ma słabszy dzień, gorszemu zespołowi wszystko wychodzi. Faworytowi nie zależy, słabszemu chce się jak nigdy wcześniej. Faworyt zdrzemnął się i przespał spotkanie, słabszy zespół espresso popił Guaraną i oczy ma jak pięć złotych. To wszystko powoduje, że czasami drużyna skazywana na pożarcie oszukuje cały świat i sprawia niespodziankę. Do tego potrzeba jednak kilku czynników, które muszą się idealnie ułożyć, by koniec końców cieszyć się z triumfu. Gdy coś nie zagra, to nie mówimy o niespodziance, a o wyniku, który każdy przewidywał przed pierwszym gwizdkiem sędziego.
Eksperci głoszą wszem i wobec – na ten moment, po dwóch kolejkach fazy grupowej na mundialu w Rosji, obserwujemy trzy słabe zespoły. Panamę, Arabię Saudyjską i Polskę. Pierwszy w nich zajmuje 55. miejsce w rankingu FIFA, drugi 67. Polska jest 8. Ktoś w tym towarzystwie, delikatnie rzecz ujmując, nie pasuje.
Strzelam, że dwóm pierwszym brakuje umiejętności. Nam brakuje charakteru.
Oglądałem Maroko, oglądałem Iran. Pisałem o tym ostatnio – naprawdę podobały mi się te ekipy. Jak do tej pory nie interesowałem się nigdy losem żaden z tych drużyn. Na tle bardzo mocnych ekip, mowa o Hiszpanii i Portugalii, obie prezentowały się momentami znakomicie. Patrzyłem na Szwajcarów, Serbów i Szwedów – drużyny jak najbardziej w naszym zasięgu, zdaniem wielu kilka dni przed mundialem – na pewno do pokonania przez biało-czerwonych. Widziałem tam pomysł, plan na konstruowanie akcji, widziałem zadzirność, poświęcenie. Chorwacja – jasne, dla mnie przed turniejem czarny koń mistrzostw i kandydat do medalu z tylnego siedzenia. Dla Kowalskiego sprzed telewizora – na pewno drużyna, którą możemy pokonać. I co? Chorwaci mają komplet punktów po dwóch meczach, powieźli Argentynę, teraz każdy boi się na nich trafić. Gdyby porównać obie ekipy, piłkarzy, umiejętności, ostatnie lata w piłce – Chorwacja nie ma prawa wygrać tego spotkania. Drzemkę Messiego i spółki wykorzystali jednak Modric z Rakiticem, którzy na boisko wyszli z pianą na zębach tocząc wojnę na śmierć i życie.
Dlaczego mieliśmy szczęście? Wydaje mi się, że trafiliśmy na mocną grupę. Bez takich ekip, jak Niemcy i Francja, ale na mocną, wyrównaną grupę. Mam wrażenie, że obecnie w Polsce nie wszyscy znają się na piłce, ale wszyscy chcą się na niej znać. Nawet ci niewtajemniczeni starają się być na bieżąco, chcą uczestniczyć w rozmowach, brać czynny udział w dyskusjach na tematy, które interesują każdego. Wszyscy chcą przystawić ucho gdzie trzeba i móc z pewną wiedzą siadać przed telewizorem. Ci mądrzejsi wiedzą – Senegal i Kolumbia to są mocne drużyny, Japonia jest nieobliczalna, nie gra się z nimi łatwo. Stąd też „eksperci” chłodzili nastroje, które udzielały się całej reszcie. Przeświadczenie, że łatwo nie będzie, rozprzestrzeniało się i wielu kibiców zdawało sobie sprawę, że mimo iż nigdy nie widziało Senegalu czy Kolumbii w akcji, to nie są to drużyny, które przyjechały do Rosji na wycieczkę. Mimo optymizmu, by nie powiedzieć fanatyzmu, zapatrzenia w naszą reprezentację i wiary w jej nieprawopodobne możliwości, pojawiało się z tyłu głowy ostrzeżenie: nasi rywale mogą napsuć nam na mistrzostwach sporo krwi.
Stąd też porażka z Kolumbią boli, w jakże, ale mniej niż mogłaby boleć, gdyby Kolumbia była słabszym zespołem.
I teraz pomyślcie, że trafiamy do grupy B zamiast Portugalii. Mamy Hiszpanię, Iran i Maroko. Co mówiliby wszyscy znający się na piłce ludzie w naszym kraju? Porażka z Hiszpanią i dwa zwycięstwa – wychodzimy z drugiego miejsca w grupie. No gdzie Maroko i gdzie Iran. Gdzie takie ekipy, bez żadnych gwiazd ani piłkarskich tradycji miałyby ograć naszych? Odpowiadam: one na pewno by nas ograły. Zaangażowaniem i wolą walki.
Pójdźmy dalej. Grupa A – Urugwaj, Rosja, Arabia Saudyjska, Egipt. Z pierwszego koszyka losowana była Rosja, gdyż jest gospodarzem. Gdyby turniej był w Turcji nie w Rosji, to moglibyśmy trafić na Sborną. Jedziemy na mundial, dostajemy do grupy Urugwaj, Rosję i Egipt. Wychodzimy? Przed turniejem pojawiłyby się głosy, że to formalność i obowiązek. Potem okazałoby się jednak, że grając na pół gwizdka, bez pomysłu, ze słabymi piłkarzami, którzy mają mnóstwo problemów w swoich klubach, nie jesteśmy w stanie wyjść nawet z takiej ogórkowej grupy, w której o Rosji i Egipcie nawet przez chwilę nie pomyśleliśmy poważnie.
Z naszej grupy wyjdzie Senegal, Kolumbia, może Japonia – tak naprawdę nieważne, dwie z tych ekip. Kolumbia zajdzie w turnieju daleko, namiesza, może zdobędzie medal. Senegal jest zagadką, bo nikt nie wie, czy piłkarze jutro nie zamówią panienek do hotelu i czy nie pokłócą się o premie za awans do fazy pucharowej. Gdy patrzymy jednak na ich indywidualności – Mane, Sane, Nianga, Cuadrado, Jamesa, Falcao, to każdy po chwili ostygnie i stwierdzi, że dostaliśmy lanie od dobrych, być może lepszych od nas ekip.
Dziś jest źle, każdy krytykuje, każdy jest mądry. Za tydzień powiemy, że Kolumbia awansowała do półfinału, więc Polakom trudno było z nimi wygrać. Ze słabeuszem byłby wstyd nieodwracalny, którego nikt nie byłby w stanie odkręcić nawet zarażając największym optymizmem. Dobrze się stało, że trafiliśmy do mocnej grupy. Z każdej innej też byśmy nie wyszli.
A Maroko i Iran skompromitowałoby nas na oczach całego świata.