Zazwyczaj (nie zawsze) bywa w sporcie tak, że lepszy pokonuje słabszego. Choć piłka nożna jest niesprawiedliwa, to trudno nie zgodzić się z tym, że Barcelona była lepsza od Arsenalu. Dobrego Arsenalu. Takiego, jakiego wszyscy kibice The Gunners chcieli zobaczyć we wtorkowy wieczór. Walczącego, agresywnego, dobrze zorganizowanego w defensywie. Barcelona wygrała, bo była bardziej dojrzałym zespołem. Tak samo przed tygodniem Real, który mimo przeciętnego spotkania ostatecznie pokonał dzielną Romę 2:0. Chelsea, która ten sezon najchętniej zakończyłaby już w listopadzie, też pojechała do Paryża i tam strzeliła bramkę. Osiągnęła dzięki temu bardzo dobry rezultat. Te przypadki pokazują, że w futbolu wygrywa nie tyle lepszy zespół, ale bardziej doświadczony. To coś, czego nie można się nauczyć w dwa tygodnie, ani kupić za kilkaset milionów euro. Gdyby futbol był bardziej sprawiedliwy, to Arsenal pewnie wczoraj wyszedłby w pierwszej połowie na prowadzenia. Tak, zawodnicy Arsene’a Wengera mieli ku temu znakomite okazje. Kiedyś mój trener mówił, że najbardziej sprawiedliwą konkurencją sportową jest bieg 1500m. Wszyscy startują z jednego miejsca, w jednym czasie i zawsze wygrywa najlepszy. Nie ma przypadków.

Mimo, że wielu fanatycznie usposobionych kibiców Barcelony pewnie doradzi mi wizytę u lekarza, to uważam, że Duma Katalonii nie zagrała dobrego spotkania. Inaczej – nie zagrała spotkania takiego, jakie chciała rozegrać. Miała problem z konstruowaniem akcji. Coś wyraźnie nie szło po myśli samego Luisa Enrique, który przy linii bocznej boiska wielokrotnie dawał upust swojemu niezadowoleniu. Barca, choć momentami powolna, chaotyczna i niezorganizowana, przywiozła do domu zapas dwóch bramek. Gdybym wziął mikrofon przed meczem i zrobił ankietę wśród mieszkańców Barcelony pytając o wynik wtorkowej potyczki, tylko najwięksi optymiści wskazaliby 0:2. To pokazuje jak znakomity rezultat osiągnęli wczoraj Katalończycy. Wynik lepszy niż sama gra.

Arsenal? Szkoda mi chłopaków Wengera. Mieli swoje szanse. Gdyby Oxlade-Chemberlain strzelił gdziekolwiek, ale nie w środek bramki leżącego bezradnie Ter Stegena to mecz wyglądałby zupełnie inaczej. Swoje okazje miał Giroud, aktywny był Alexis. Zabrakło dojrzałości i piłkarskiej jakości, która w tym przypadku zauważalna zaczęła być dopiero wtedy, gdy wkradło się zmęczenie. Przy równym zapasie sił, obie ekipy walczyły jak równy z równym. Gdy Enrique powiedział do Messiego magiczne „Abrakadabra” marzenia prysły. Jestem przekonany, że gdyby Kanonierzy mierzyli się wczoraj z kim innym, z PSG, Juventusem czy Realem mogliby osiągnąć znacznie więcej. Trafili na rozpędzoną maszynę, która po 90 minutach szykuje się na kolejne losowanie, tym razem w 1/4.

Dosyć wymownym momentem spotkania był wczorajszy karny, którego wykonał Leo Messi. Pamiętacie „jedenastkę” strzelaną Cechowi przez Argentyńczyka w kwietniu 2012 roku? Ta słynna poprzeczka, przez którą podopieczni Pepa Guardioli nie awansowali do finału Ligi Mistrzów. Ta klątwa krążyła nad Messim aż do wczoraj. Dziennikarze wyliczali piłkarzowi minuty, w którym nie potrafił on pokonać czeskiego bramkarza. W tym sezonie raz karne strzelał Neymar, raz robił to Suarez. Gdy Messi był kontuzjowany na początku sezonu, to pałeczkę lidera drużyny przejął Brazylijczyk. Błyszczał i oczywiste było, że jego apetyt będzie już tylko większy. Gdy na czoło klasyfikacji najlepszych strzelców w lidze hiszpańskiej wysunął się Luis Suarez, dziennikarze zaczęli spekulować, że drużyna będzie „grała” na Urugwajczyka, by ten strzelił jak najwięcej bramek. Messi jednak pokazał w tej sytuacji chłopakom kto tu rządzi. Ustawił piłkę na „wapnie”  i w myślach powiedział – Panowie, doceniam to, co zrobiliście dla drużyny jak mnie nie było. Ty (pokazuje na Neymara) kiedyś będziesz najlepszy, a Ty (pokazuje na Suareza) przejmujesz odpowiedzialność za strzelane gole. To ważny moment, więc ja to zrobię. Zaufajcie mi. Wasz czas jeszcze przyjdzie.

Po tym meczu powstał również nowy termin w żargonie piłkarskim – „typowy Flamini”. Chłop wszedł na boiska za dobrze grającego Coquelina i po dwóch minutach zrobił karnego. Ciekawy jestem czy w historii piłki nożnej (na poważnym poziomie) ktoś kiedyś zrobił to szybciej. To jak tweeterowicze, ktoś? Coś?

Nie można powiedzieć, że Barca już awansowała do ćwierćfinału, ale wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że tak właśnie się stanie. Blaugrana nie przegrywa u siebie, a tym bardziej nie przegrywa trzema bramkami na Camp Nou. Wenger na konferencji prasowej powiedział, że wierzy, że wciąż może Barcelonę przejść. Podejście profesjonalne, ale każdy ma swój rozum i wie jak sprawy się mają. W słowa Francuza wierzą tylko Ci, którzy wciąż  twierdzą, że święty Mikołaj istnieje, a dzieci przynosi bocian.

 

 

KOMENTARZE