Patrzyłem na piłkarzy podczas wczorajszego finału z pełnym podziwem. Jak długo ludzki organizm może być przygotowany na tak wielki wysiłek jakim jest mecz piłkarski? Bo przecież finał Euro to 90 minut na pełnych obrotach. Przygotowania do sezonu, który dla zawodników skończył się dopiero w niedzielę zaczęły się niemalże rok temu. W tym czasie piłkarz z Ekstraklasy miał kilka „okienek” reprezentacyjnych, ponad dwumiesięczną przerwę zimową i wakacje pomiędzy poprzednią, a nową kampanią.

Eksperci w studio omawiając niedzielny finał byli zgodni – finały nie muszą być piękne. Z czego to wynika? A to z tego, że każdy z zawodników, którzy o 21 rozpoczęli bój o najważniejszy mecz wciąż trwającego sezonu ma w nogach niemalże 12 miesięcy ciągłego wysiłku fizycznego. Spójrzmy na inne dyscypliny. Boks – tu zawodnik na najwyższym, światowym poziomie rywalizuje dwa, góra trzy razy do roku. Siatkówka – sezon, który rozpoczął się pod koniec października, kończy się jeszcze w kwietniu. Wakacje to czas zarezerwowany na mecze reprezentacje, ale tournee po świecie poprzedzone jest kilkotygodniową przerwą. Lekkoatletyka – najpierw jesienne przygotowania, później  – nie dla wszystkich – sezon halowy, biegi przełajowe dla długodystansowców i stadion. Koniec sezonu przypada na koniec sierpnia/ początek września, po czym sportowcy udają się na zasłużony odpoczynek. Wnioski? Piłkarze, Ci najlepsi, którzy grają o trofea, trenują i grają cały rok. Od lipca, do lipca. Przynajmniej w sezonie, w którym odbywa się impreza mistrzowska. W przypadku krajów europejskich – co dwa lata.

Czyli dyskutować na temat poziomu sportowego finału i całych mistrzostw można, tylko po co? Piłkarze w klubach zarabiają pieniądze, więc grają. Kluby płacą za to, że piłkarz gra i ma grać jak najlepiej. Gdy prezentuje się dobrze, a jego zespół dzięki temu odnosi sukcesy, to gra jeszcze więcej. Zamiast udział w Lidze Mistrzów skończyć na fazie grupowej gra w półfinale, aż dochodzi do finału, który odbywa się na przełomie maja i czerwca. Gdy w krajowym pucharze również gra na miarę oczekiwań to finał rozgrywa pod koniec maja. Tak więc kwestionowanie poziomu sportowego piłki reprezentacyjnej jest jak najbardziej słuszne, bo problem jest coraz większy. Jeśli jednak mówimy o sporcie czystym, to musimy odpowiedzieć sobie na pytanie – Jakim cudem organizm sportowca jest w stanie wytrzymać cały rok na pełnych obciążeniach?

Załóżmy na przykład, że Polska awansowałaby do francuskiego finału. W pierwszym składzie w spotkaniu przeciwko gospodarzom turnieju wystąpiłby Michał Pazdan, Jakub Wawrzyniak i Krzysztof Mączyński, czyli piłkarze, którzy na co dzień występują w klubach z Ekstraklasy. W niedzielę grają finał mistrzostw Europy, by pięć dni później rozpoczynać rozgrywki ligowe. Wawrzyniak jest jedynym lewym obrońcą Lechii, Pazdan filarem defensywy mistrzów Polski, a Mączyński mózgiem ekipy z Krakowa. Co teraz? Dajemy chłopakom odpocząć dwa, trzy tygodnie i dopiero rozpoczynamy indywidualne przygotowania do sezonu, czy mamy w dupie to, co piłkarz robił podczas przerwy letniej i każemy mu grać od pierwszej ligowej kolejki?

Napisałem przed finałem, że faworytem do złota wydaja się być Francuzi. Gospodarze – wiadomo, potrafią przenosić góry. Portugalczycy jednak swoje spotkanie rozgrywali w środę, czyli dzień przed ekipą Raymonda Domenecha. Co to oznacza? Że Francuzi na odpoczynek, po arcytrudnym spotkaniu przeciwko mistrzom świata mieli zaledwie 70 godzin. Portugalczycy o dobę więcej. Jak to mówi Tomasz Hajto – detale.

Podliczyłem, ile minut na boisku spędzili podczas tego sezonu zawodnicy obu dwóch drużyn. Liczby te dotyczą tylko wyjściowych jedenastek i obejmują mecze w klubach.

Portugalia – 34 117 minut.

Francja – 40 052 minut.

Gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że obaj bramkarze przebywali na boisku przez cały sezon prawie tak samo długo ( Patricio – 4126, Lloris – 4230), to różnica w przebywaniu na boisku zawodników z pola wynosi 5875 minut. Czyli każdy z piłkarzy francuskich średnio podczas sezonu rozegrał niespełna 6,5 meczu więcej niż jego kolega z Portugalii. Znowu detale.

Dlaczego o tym piszę? Bo przed turniejem zastanawiałem się kto może Euro wygrać. Dywagując między Francuzami, a Niemcami pominąłem jeden, bardzo ważny czynnik – zmęczenie. No bo nie oszukujmy się – Portugalia nie jest najlepiej grającą w piłkę drużyną w Europie. Mają dobrych grajków, trenera, który myśli, że wszyscy polscy piłkarze grają w Bundeslidze, który ten cały barłóg jakimś cudem ogarnął, ale nie ekipę, na którą od dziś będziemy patrzyli z wielkim poszanowaniem i respektem. Podczas gdy Niemcy grający w Bayernie, Hiszpanie w Barcelonie, Realu i Atletico grali w Europie do samego końca o najwyższe laury, portugalscy piłkarze w większości tonęli w europejskiej przeciętności. Za wyjątkiem największych gwiazd, czyli Ronaldo i Pepe, sezon chłopacy Santosa mieli co najwyżej przeciętny. Jeżeli chcemy mówić o złotej generacji w portugalskim futbolu, to muszę was uspokoić – nie, to nie są piłkarze, których nazwisk będziemy się musieli uczyć przez najbliższe kilka dekad. Bo mimo zwycięstwa jestem pewien, że najlepsi w Europie Portugalczycy po prostu nie byli.

A jeżeli ktoś się ze mną nie zgadza, to niech spróbuje wymienić jedenastkę Greków z 2004 roku.

KOMENTARZE