Coraz częściej temat ten przewija się w różnego rodzaju felietonach, rozmowy dziennikarzy, tych dobrych, cenionych, o sporym bagażu doświadczeń, kończą się właśnie na tym. Chodzi o jakość przekazu informacji sportowych przez największe portale w kraju. Uściślijmy – chodzi o brak jakości.
- „Anna Lewandowska w ciąży, zdjęcia brzucha”
- „Kamil Stoch z dziewczyną na obiedzie. Co jadł polski mistrz?”
- „Kontrowersyjna wypowiedz polskiego wojownika o KSW”
Klika się? Oczywiście. Zdecydowanie lepiej niż ważne informacje ze świata sportu. Niż fakty, które mają jakiekolwiek znaczenie w życiu sportowców i ich karier. „Najlepszy wynik w karierze polskiego skoczka” lub „Polak 15. w rankingu WBC w wadze ciężkiej” już tyle nie znaczy, już nikogo nie obchodzi. Ten news nie zaspokaja ludzkiej ciekawości. Nie powoduje, że człowiek będzie więcej wiedział o swoim bohaterze, jako człowieku.
Jeszcze kilka lat temu dziennikarski tekst ocierający się o tandetę spotykał się z hejtem kolegów po fachu. Bardziej wtajemniczeni fani sportu z pogardą patrzyli na taki artykuł, czuli zażenowanie, że wyśmiewany przez wszystkich Pudelek przenosi się z celebrytyzmu na boisko piłkarskie i bokserski ring. Z czasem, dla kontrastu, portale te zaczęły mieć swoich odbiorców, zaczęły coraz lepiej prosperować. Stały się realną konkurencją dla tych „lepszych”, którzy Lewandowskiego kojarzyli ze strzelaniem goli, a Stocha z wygrywaniem na skoczni. Z czasem zaczęły wyprzedzać swoich kolegów po fachu i wyznaczać trendy. Egzotykę i kicz potrafiły przemienić w kult i wzorzec do naśladowania.
- „Anna Lewandowska w ciąży, zdjęcia brzucha”
- „Kamil Stoch z dziewczyną na obiedzie. Co jadł polski mistrz?”
- „Kontrowersyjna wypowiedz polskiego wojownika o KSW”
Dziennikarze, których praca ma wielki wpływ na to, jak świat postrzega Kowalski z Lęborka z Nowakiem z Sandomierza zaczęli pełnić funkcję wyłącznie informacyjną. Portale, dla których żurnaliści pracują, które są odwiedzane każdego dnia przez setki tysięcy odbiorców nie kreują opinii, nie wyrażają swojego zdania. Nie budzą refleksji, nie zmuszają do myślenia. Liczba trzystu zapisanych słów w Wordzie, na które opiewa umowa młodego pismaka, nie wymusza wyrażania jego subiektywnego zdania. Przeklejone są natomiast suche fakty wprost z boiska piłkarskiego na przemian z informacjami, które ze sportem nie mają nic wspólnego. Wystarczą one jednak do tego, by móc dumnie prężyć się przed lustrem dodając sobie szlachetny tytuł dziennikarza.
Osoba, która sportem się interesuje, która poranną kawkę spędza w towarzystwie Twittera czuje niedosyt. Brak zaspokajania potrzeby pierwszego rzędu, jaką w tym wypadku jest chłonięcie ciekawych, rzetelnych i sprawdzonych informacji, które kreują punkt postrzegania wielu spraw. Jak to powiedział kiedyś Patryk Mirosławski, szef redakcji sportowej w ELEVEN – „W dziennikarstwie chodzi o to, by móc się czasami konstruktywnie pokłócić.”
Kłótni jednak nie ma, bo merotyryki i subiektywizmu w polskim internecie jest jak na lekarstwo. Gdy kibic piłki ręcznej w wykonaniu kobiet chce poczytać ciekawy artykuł na temat swojej ulubionej drużyny, zawodniczki, reformy tegorocznych rozgrywek w PGNiG Superlidze lub po prostu zaczerpnąć opinii eksperta na temat porażki Pogoni Baltica Szczecin z Vistalem Gdynia, to…musi obejść się smakiem. Tego nie ma, to w polskim dziennikarstwie nie działa. Każdy napisał o tym, że Lewandowskiej się przytyło i że brzuszek ma już coraz większy, Kamil Grosicki kupił nowy samochód wart kilkaset tysięcy złotych. Napisał o tym, co w zakładce „sport” nie powinno się w ogóle pojawić. Nie na stronie głównej, nie wytłuszczonym drukiem.
Z czego to wynika? Chyba z tego, że dziennikarze są rozliczani w „klików”. Przeprowadziłem kiedyś duży wywiad z redaktorem naczelnym jednego z największych portali sportowych w naszym kraju. Rozmawialiśmy o piłce, o dzienikarstwie, o Lewandowskim i Bońku. Moim zdaniem? Bardzo ciekawa i wartościowa rozmowa. Za pomocą Twittera dziennikarz ten wrzucił to u siebie na profil. Było coś o masowym gwałcie i zbiorowym przestępstwie seksualnym. Ludzie klikali, mój Analytics wariował, bo każdy się na ten chwyt złapał. Powinienem być zadowolony, bo na pewno dzięki temu na stronie pojawiło się więcej czytelników, niż miałoby to miejsce przy „Ciekawy/nieciekawy wywiad ze mną autorstwa Jakuba Borowicza”. Zadowolony jednak nie byłem, zalatywało mi to kiczem, którego chciałem w rozmowie uniknąć.
Przykład numer dwa – ostatnio przeprowadziłem duży wywiad z Janem Błachowiczem na portalu www.laczynaspasja.pl. Rozmawialiśmy ze sobą kilka ładnych godzin, zjedliśmy z Jankiem obiad, wypiliśmy kawę, poznałem też jego dziewczynę. Mam wrażenie, że polubiliśmy się. Żeby było jasne – Janek to żaden mój kolega i na urodziny do niego nie będę dzwonił z życzeniami, ale gdy spotkamy się na jakieś gali lub konferencji prasowej, to na pewno zamienimy kilka zdań lub chociaż podamy sobie ręce. Rozmawialiśmy o UFC, o KSW, o młodych zawodnikach, planach na przyszłość. W skrócie – o wszystkim. Poniżej wklejam fragment naszej rozmowy:
„(o marzeniu o UFC) No bo tak było! To był tylko szczebelek w drabinie, po której wspinałem się do góry. Wiedziałem, że walczę w bardzo dobrej organizacji, która jest mi wstanie dużo dać i w barwach której mogę się mega rozwinąć, ale każdego dnia patrzyłem wprzód i w oddali, gdzieś na horyzoncie widziałem UFC. Na samym początku ten cel był bardzo odległy, ale z czasem coraz bardziej widoczny. Z walki na walki przybliżałem się do niego i wierzyłem w to, że niedługo nastanie moment, w którym do UFC dołączę.(…)
(o KSW i UFC)
No fakt – byłem najlepszy, wygrywałem wiele walk i można powiedzieć, że ludzie, którzy sympatyzowali MMA zaczęli identyfikować poniekąd KSW z Jankiem Błachowiczem. Choć nie tylko ze mną – żeby było jasne. Tak jak mówię – teoretycznie warunki do tego, by osiąść na laurach miałem wyborne. Mogłem zachłysnąć się tym splendorem i żyć w przeświadczeniu o swojej zajebistości. Chciałem jednak przejść do Ligi Mistrzów w mieszanych sztukach walki, czyli do UFC. Ciągnęło mnie do tego najlepszego towarzystwa, do tej elity, która w światowym MMA rozdaje karty. Chciałem zmierzyć się z najsłynniejszymi wojownikami na świecie i móc zobaczyć, jak to jest posmakować trochę większej adrenaliny. Chciałem zobaczyć, jak robią to najlepsi na świecie.(…)
Przechodząc do UFC zrobiłeś krok w przód czy pięć kroków? Bo na ten temat też bardzo często dyskutują internauci.
Krok milowy. Naprawdę. Nie będę się wypowiadał na temat show i całej otoczki, która jest wokół KSW, bo to jest absolutnie światowy poziom. Jeżeli chodzi już jednak o poziom sportowy, zawodników, pieniądze i towarzystwo, w jakim się obracasz i z kim przychodzi Ci się mierzyć, to jest to poziom nieporównywalny. To tak, jakbyś chciał porównać w piłce nożnej Ekstraklasę do Ligi Mistrzów.(…)”
Wywiad ten odbił się dosyć szerokim echem, większość branżowych portali udostępniło go u siebie na profilach lub przynajmniej cytowało wypowiedzi na swoich stronach. Wiecie, jaki tytuł najczęściej pojawiał się w tych publikacjach? „Jan Błachowicz ostro wypowiedział się o KSW”. „Polski wojownik krytycznie o poziomie polskiego MMA”. ” KSW to Ekstraklasa, a UFC to Liga Mistrzów.” Z całej wypowiedzi wynika jasno – Błachowicz miał ambicje, by walczyć z najlepszymi na świecie. Chciał bić się w elicie, jaką niewątpliwie jest UFC. Co napisał jeden z drugim redaktorkiem? „Błachowicz krytycznie wypowiada się na temat polskiego MMA”.
Powstaje gównoburza, której w ogóle nie powinno być. Kliknięcia się zgadzały? Znowu – tak, zgadzały się. Ja jednak tego nie chcę, nie potrzebuję tego. Ktoś po prostu mój wywiad i moją prace zeszmaca jednym, wyłapanym z kontkekstu zdaniem, które absolutnie nie pasuje do pozostałej reszty.
Panowie redaktorzy zatem, Ci, których szefowie mają podpisane kontrakty reklamowe wymagające kliknięć, psują polskie dziennikarstwo. Psują głowy ludzi, którzy chcąc przejrzeć ukradkiem internetowe nagłówki jadąc tramwajem do pracy i czytając o Błachowiczu, który sra we własne gniazdo, mają go za dupka, który obrósł w piórka. Tak naprawdę jednak Janek to porządny facet, który ma marzenia, by zostać najlepszym zawodnikiem MMA na świecie. Który z szacunkiem wypowiada się na temat gościa, który trenuje sumiennie, a nie ma osiągnięć. Który kibicuje polskim zawodnikom walczącym w oktagonie i ogląda regularnie KSW.
A wcześniej wymienieni Kowalski z Nowakiem poza suchym faktem, że Stoch znowu wygrał (co wie, bo oglądał zawody) i Lewandowskiej, która jest w czwartym miesiącu ciąży (skoro miesiąc temu była w trzecim, to teraz jest w czwartym – oczywista oczywistość) nie wie o sporcie nic. Wie natomiast, co na obiad jadła Joanna Jędrzejczyk i ile kosztowało nowe futro Grzegorza Krychowiaka.