Nie wiem, czy macie podobnie, ale dla mnie przełom roku to zawsze czas podsumowań. Lubię zadawać sobie i swoim bliskim pytania: jaki to był dla ciebie rok? Co się u ciebie zmieniło? Z zaciekawieniem słucham odpowiedzi, analizuję. I ostatnie 12 miesięcy w moim wykonaniu to był właśnie czas rozkmin. Zastanawiania się nad życiem w inny niż dotychczas sposób.

Jako że w lipcu zdmuchnąłem 31 świeczek na swoim urodzinowym torcie, na pewno nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem wciąż młodym chłopakiem, który dopiero puka do bram dorosłego, poważnego życia. Czas szybko biegnie w sporcie, szybko biegnie też w rzeczywistości i zdaje sobie sprawę z tego, że szybciej niż mogło mi się jakiś czas temu wydawać, przyjdą pierwsze siwe włosy oraz coraz trudniej będzie utrzymać płaski brzuch lubiąc wypić piwko do meczu piłkarskiego. Te siwe włosy, tak się zwykło mówić, to oznaka życiowej mądrości i chyba tak mimo wszystko jest. Horyzont z każdym rokiem mi się poszerza, działam mniej impulsywnie, jestem bardziej stonowany, rozsądny i analityczny. Nie tylko nie wychodzę na miasto z kumplami w środku tygodnia mając rano umówione ważne spotkanie, ale też patrząc na to samo, co przed laty, zaczynam wyciągać zdecydowanie inne wnioski.

Oglądając media sportowe w XXI wieku jest mi trochę wstyd, że kilkanaście lat temu zakochałem się w tej profesji. Wstyd, to mocne słowo, ale nic nie zrobię z tym, że naprawdę szkoda mi ludzi, którzy pracują w tym fachu. Oczywiście nie wszystkich, nie zawsze i nie wrzucam tu każdej osoby z tego świata do jednego worka, ale częściej niż kilka lat temu widzę jawne podziały na strony, co trąci brakiem profesjonalizmu. Trochę jak w polityce. Najbardziej rzuciło się to w oczy przy reprezentacji Polski i Czesławie Michniewiczu. Media, które nie były za selekcjonerem, szukały każdego dnia haka na niego, aby tylko przywalić mu kijem w plecy. Ci, którzy należeli do jego kościoła, w dalszym ciągu bronią jego wyborów i stają w jego obronie nawet teraz, gdy brzmi to conajmniej kuriozalnie. Czy kiedyś też wyglądało to w ten sposób? Jasne, ale obawiam się, że nie aż na taką skalę. Dziś wiem, że to, co napisze dziennikarz, w dużej mierze zależy od tego, dla jakiego portalu pisze lub w jakiej telewizji występuje. Jak chcę posłuchać napierdalanki na Michniewicza i PZPN, to odpalam określone media. Gdy chcę posłuchać kontrargumentów to w wyszukiwarce wpisuje nazwy innych stron internetowych.

Obserwuję media i widzę, że ten zawód już dawno temu stracił na elitarności. Ktoś, kto kupi mikrofon, nałoży na niego kostkę, ma telefon z dobrym aparatem i jeździ na gale sportów walki może nazywać się dziennikarzem. Błędy językowe w tytułach? Na porządku dziennym. Durne pytania i mylenie podstawowych pojęć? Napotykam to raz za razem. Robienie wszystkiego tylko po wyświetlenia, kliki i wywoływanie sensacji? Gdyby odjąć tylko tego typu działalności dziennikarskie, to pewnie zostałoby nas w tym fachu zaledwie kilku. Tak, jak jeszcze kilkanaście lat temu.

Od jakiegoś czasu zestawiam walki w organizacji FEN, rozmawiam z trenerami, menadżerami, zawodnikami, innymi promotorami. Nie tylko u nas, ale nawet zerkając na rozpiski gal bokserskich, widać gołym okiem, że coraz częściej wszyscy dookoła kalkulują. Jeszcze 10 lat temu mieliśmy do czynienia ze starą szkołą zawodników – nikt nie wybierał rywali, nikt nie pękał na robocie, nie bał się porażki i brał, co leci, żeby móc się sprawdzić. Teraz świat wygląda zupełnie inaczej – zawodnicy mają szersze spojrzenie na wiele tematów i media społecznościowe tak bardzo wpływają na ich postrzeganie przez kibiców, że porażki, nawet incydentalne, nie są dobrze odbierane przez samych zawodników, którzy – uwaga, banał! – wolą wygrywać. Bo skoro jest sponsor, który inwestuje w danego fightera, to chce być on kojarzony ze zwycięstwem, a nie z porażką. To nic, że po dobrej walce, to nic, że nie brakowało wiele, a przeciwnik był faworytem. Porażka jest porażką, a przez mnogość zawodników wygrywających, rzecz jasna z o wiele słabszymi rywalami, taki inwestor może chcieć swój budżet przerzucić gdzie indziej. W miejsce, gdzie łatwiej o triumfy i blask fleszy.

Po mundialu w Katarze doszedłem do wniosku, że bardzo utytułowani, bogaci, przedsiębiorczy i prężnie działający poza futbolem nasi piłkarze to chłopcy w krótkich spodenkach, z którymi nigdy w życiu nie chciałbym usiąść w barze mlecznym do jednego stołu. W momencie, gdy kibice czekali na naszych reprezentantów na lotnisku w Warszawie, ci pluskali się w turkusowej wodzie i wstawiali relacje na Instagrama. Gdy krajowy futbol był rozdarty na dwie różne części, a w selekcjonera strzelano z bazuki, nikt nie napisał ani jednego zdania w mediach społecznościowych na temat afery premiowej, o której rozmawia się do tej pory. Nikt selekcjonerowi nie podziękował, żaden z naszych zawodników nie zachował się jak gość z klasą. Ja za tych młodych, ustawionych do końca życia materialnie gości, wstydzę się. Jest mi przykro, że to oni mają w sobie tyle talentu, że mogą reprezentować nas na arenie międzynarodowej.

Zerkam z niepokojem w kierunku „sportów walki” w naszym kraju i… jest mi przykro. Kąpanie się w szambie to nowa dyscyplina sportu, w której coraz więcej osób bierze udział. Przykre jest to, że pieniądze w dzisiejszych czasach są tak ważne, że każdy jest w stanie zrobić absolutnie wszystko, żeby tylko trochę ich zarobić. Wam też rodzice mówili, że najważniejsze jest zdrowie, rodzina, przyjaciele, bliscy? No to najwyraźnie mało kto wtedy słuchał. Na całe szczęście nigdy nie będę musiał zerkać w kierunku tego świata marząc o jakichkolwiek korzyściach, jako w pełni dorosły gość jestem zażenowany, że można inaczej. Czy jestem nietolerancyjny, zacofany, uprzedzony i stronniczy? Owszem. Czy jest mi z tym dobrze? Najlepiej na świecie.

Obserwuję świat i mam wrażenie, że my nie potrafimy się cieszyć. Nie potrafimy się dogadywać, wspierać. To znaczy umiemy, ale dopiero w momencie, gdy coś się odwali – wojna, COVID, coś bardzo złego, co nas spaja i wtedy potrafimy grać do jednej bramki. Poza tym non stop się kłócimy – dziennikarze z dziennikarzami, selekcjoner z dziennikarzami, Mateusz Ponitka z Marcinem Gortatem, kiedyś Jakub Błaszczykowski z Robertem Lewandowskim, Anita Włodarczyk z Joanną Fiodorow, Mateusz Borek z Andrzejem Wasilewskim i wiele innych głupich, niepotrzebnych podziałów, przez co tylko na tym wszystkim tracimy. Dzisiejsze społeczeństwo jest zniszczone, pokłócone, podzielone i zgorszone, że byle aferka nie robi na nikim żadnego wrażenia. Internet dodaje odwagi, jeszcze bardziej napędza tych bardziej zadziornych do tego, aby się z kimś posprzeczać. Czy to ma sens? Czy bazowanie na konfliktach to naprawdę dobra droga?

2022 roku to również obserwacja ludzi, którym wydaje się, że jak oni coś powiedzą, to na pewno ma to jakiekolwiek znaczenie. Powyciszałem tych wszystkich ważniaków z Twittera, którzy są najmądrzejszy, znaczna część tych ludzi atakuje FEN, mnie, ale też ogólnie żyje z atakowania innych ludzi i sądzą, że wszystko wiedzą. Wychodzę jednak z założenia, że zdecydowanie chętniej rozmawia mi się z ludźmi, którzy mają na tyle odwagi, żeby dodać na Twitterze swoje imię, nazwisko, opcjonalnie zdjęcie i wolę dyskutować z Piotrem Nowakiem niż z RafkoX81A9 i uzbieranymi obserwującymi, którzy również żyją z tego, że zaczepiają i szukają dram. Ogólnie bagienko Twitterowe to coś, co daje mi wiele uśmiechu. Obserwowanie ludzi, którzy zostawiają tam kilka godzin dziennie będąc wszędzie tam, gdzie coś się dzieje i wypisywaniem swoich komentarzy z nadzieją, że ktoś da im lajka lub obserwację to coś, co w ostatnich 12 miesicach przysporzyło mi najwięcej radości. Jako niemłody już człowiek (w tym roku to już 32 lata!) nie mam czasu, żeby umyć samochód czy pojechać na pocztę, więc dziwie się osobom, które chcą być szanowane i ich zdanie ma się liczyć, a dzielą swój czas z botami, które kręcą karuzelą i trollują porządnych ludzi. Bańka Twitterowa to pewnie 0,001% wszystkich ludzi, którzy żyją w naszym kraju, więc ostatni rok nauczył mnie tego, aby mieć zdanie niektórych osób kompletnie w nosie, bo to nic nie znaczy.

Ciekaw jestem, jak bardzo będę innym człowiekiem za 12 miesięcy i jak w styczniu 2023 roku będę patrzył na otaczających mnie ludzi. Niestety nie mam jednak nawet nadziei, że coś, o czym napisałem wyżej, pozytywnie mnie zaskoczy.

KOMENTARZE