Minęło już trochę czasu od znakomitego zwycięstwa w UFC Jana Błachowicza – o Cieszyńskim Księciu w ciągu ostatnich dni napisano już wszystko. Z racji z tego, że najlepszy półciężki na świecie coraz bardziej zakorzenia się w świadomości „zwykłego” człowieka w naszym kraju, warto odkopać momenty, w których nie był jeszcze na szczycie. Był jednym z wielu i dopiero marzył o wielkich sukcesach.

Dziś każdy może powiedzieć „wiedziałem” i „to było do przewidzenia”, ale ja z ręką na sercu bardzo dawno temu zainteresowałem się Jankiem Błachowiczem. Nie będę ściemniał, że zaimponował mi w wieku 19 lat, gdy dopiero zaczynał poważnie podchodzić do sportu, ale gdy był w KSW jedną z gwiazd federacji, ceniłem go chyba najbardziej spośród wszystkich ówczesnych mistrzów. Nie Mameda Khalidova, nie Michała Materlę czy któregoś z kozaków. Błachowicza, w którym widziałem już wtedy potencjał.

Pewnego dnia umówiłem się z Jankiem na wywiad i rozmawialiśmy blisko cztery godziny. Opowiadał mi o wszystkim, o dawnych czasach, porażkach, marzeniach, grach komputerowych i potencjalnej walce ze swoim bratem. Spisałem około 17 stron A4 i długo nie mogłem wyjść z podziwu, jak pewny swoich sukcesów jest człowiek, który był wtedy po porażce w UFC. Co gorsza dla Błachowicza – chwilę po wywiadzie znowu przegrał. Gdyby nie gala UFC, która odbyła się w Gdańsku, być może wtedy wyleciałby z organizacji.

Dlaczego o tym? Bo wybrałem kilka momentów z tamtej rozmowy, które dziś warto zacytować. Przypomnieć fragmenty wypowiedzi zwykłego wtedy zawodnika, który wierzył, że wejdzie na szczyt. Który niespełna cztery lata po naszej rozmowie sięgnął gwiazd i został mistrzem UFC.

„Zawsze wychodziłem z założenia, że jak przyjdzie sukces sportowy, to i popularność będzie większa. Wolę zaistnieć w mediach po tym, co udało mi się zrobić w oktagonie, a nie dorobić się statusu gwiazdy bezpodstawnie. To sztuka dla sztuki – nie interesuje mnie coś takiego.”

„Na pewno droga, która wybrałem jest trudniejsza, bo usunąłem się niejako w cień, by spełniać swoje osobiste marzenia. Krajowe podwórko zawojowałem już dawno temu, pokazałem na co mnie stać i zabawa we własnym sosie przestała mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.”

„Nie mogę Ci teraz powiedzieć, że jestem spełniony, bo zrealizowałem wszystkie swoje marzenia. Jakieś z pewnością już tak, ale czekają mnie kolejne wyzwania i dopiero wtedy, gdy uda się im sprostać, będę mógł powiedzieć z czystym sumieniem, że jestem zadowolony.  To tak jak z tą drabiną i jej szczebelkami. Wspinam się cały czas, ale szczebelki tak szybko się nie kończą.”

„Nie będę się wypowiadał na temat show i całej otoczki, która jest wokół KSW, bo to jest absolutnie światowy poziom. Jeżeli chodzi już jednak o poziom sportowy, zawodników, pieniądze i towarzystwo, w jakim się obracasz i z kim przychodzi Ci się mierzyć, to jest to poziom nieporównywalny. To tak, jakbyś chciał porównać w piłce nożnej Ekstraklasę do Ligi Mistrzów.”

„Lokalny splendor mnie nie kręcił. Sława i blask fleszy nie jest mi potrzebny – to mnie nie jara. Okej, fajnie jest rozdać kilka autografów i popstrykać sobie fotki z fanami. W sporcie jednak nie o to chodzi. Nie chodzi o liczbę fanów na Facebooku. Chodzi o wynik sportowy i progres, który zawodnik może uczynić. Z tego każdy z nas jest rozliczany. Może nie przed kibicami. Przed swoim własnym sumieniem już jednak na pewno tak.”

„Na początku może i się nie opłacało, ale perspektywa potencjalnych zarobków w UFC jest dużo większa niż w KSW.”

„Gdy młody człowiek mówi teraz, że ma uczelnie i nie jest w stanie ze znajomymi wyjść na piwo, to śmieję się do rozpuku. Słucham? Nie mam czasu? Ja trenowałem dwa razy dziennie, miałem dwie prace, szkołę i wszystko miałem ogarnięte. Zgoda, zbyt dużo czasu na głupoty nie było, ale odnajdywałem się w tym natłoku zajęć.”

„Bardziej koncentruję się na tym, co przede mną. Mam świadomość, że kilka rzeczy udało się już zrobić w moim życiu, ale idąc drabiną w górę patrzę przed siebie. Czasami wracam wspomnieniami do tego, co było, ale tylko po to, by w przyszłości uniknąć błędów, które już mi się przytrafiły. Chcę z tych lekcji jak najwięcej wyciągnąć, by być jeszcze lepszym zawodnikiem.”

„Wszystkie sprawy organizuję w ten sposób, by ta walka mi pasowała i by wszystko zostało ułożone pod nią. Czekam na ten telefon, naprawdę wierzę, że on w końcu zadzwoni. Odbiorę, ustalę szczegóły, wyjdę do klatki i zdobędę w końcu pas. To będzie kolejny krok na tej drabinie, o której już rozmawialiśmy. Potem to już ja będę dzwonił. Wtedy to ja będę rozdawał karty.”

Z takim podejściem do życia, sukcesu, treningów i szacunkiem wobec samego siebie Błachowicz pokazuje, że od bardzo dawna miał wszystko, żeby wejść na szczyt. Siłą mentalną, chęcią poświęcenia wszystkiego i wiarą w samego siebie wywalczył sobie to, aby dzisiaj dzierżyć tytuł najlepszego zawodnika na świecie.

KOMENTARZE