Dla wielu będzie to sporym zaskoczeniem, ale piłkarska reprezentacja Polski nie jest jeszcze najlepsza w Europie. Co prawda do Francji jedzie po pewne złoto i wielkim zaskoczeniem byłoby gdyby kadrowicze Nawałki wrócili do Warszawy z marnym, srebrnym medalem, ale póki co w najwyższej formie jeszcze nie jesteśmy. Fakty na dziś są takie, że jesteśmy słabsi od drugiej reprezentacji Holandii. Nie Holandii z Robbenem, Snejiderem i Huntelaarem, tylko z piłkarzami w składzie, których nazwisk musiał się nawet uczyć komentujący to spotkanie Darek Szpakowski.

Oczywiście, że najłatwiej jest krytykować, ale dziś pozytywów w grze Polaków było niezwykle mało. Wznowienie ze środka boiska, pierwsze kilka akcji i miałem wrażenie, że nasi rywale czują się jakby pewniej, mocniej. Lepiej operują piłką i maja pomysł na konstruowanie akcji. Nie Polacy, czyli przyszli mistrzowie Europy, a Holendrzy, którzy przedwczoraj wrócili z wakacji pokazują na polskiej ziemi jak się gra w piłkę. Wiedzą kiedy przyspieszyć, przerzucić ciężar gry na drugą stronę boiska i kiedy uruchomić aktywnego od początku spotkania Wijnalduma. Podsumowując: wyglądało to tak, jakby Holendrzy jechali do Francji po medal, a my mielibyśmy czerwcowy turniej oglądać sprzed telewizora.

Polska obrona? Kabaret. Pazdan elektryczny jak trakcja kolejowa, Piszczek zakręcony jak słoik na zimę i legenda głosi, że w pierwszej połowie Łukaszowi udało się wrócić za swoim zawodnikiem. Cieszył co prawda występ Jędrzejczyka, który strzelił bramkę po wypracowanym stałym fragmencie gry, ale nie dajmy się po raz kolejny oszukać. To nie ma prawa przysłonić obrazu gry biało-czerwonych z tego spotkania. Patrzyłem na tego bidulka Lewandowskiego i miałem wrażenie, że oglądam mecz reprezentacji za kadencji Waldemara Fornalika. Robert daleko pomiędzy stoperami, a za nim…nikogo. Naturalny łącznik, czyli Piotr Zieliński myślami był gdzieś daleko, w deszczowym Liverpoolu, a osamotniony Arek Milik nie był w stanie nic wskórać przeciwko dobrze zorganizowanej grze Holendrów.

Komentarz? Ja się osobiście cieszę. Jestem zadowolony, bo zimny prysznic tuż przed turniejem był nam bardzo potrzebny. W innym wypadku za 11 dni moglibyśmy obudzić się z ręką w nocniku i pełni rozpaczy pytali -Jak? Jak to możliwe? Tacy dobrzy, tacy wspaniali, a znowu nie wyszli z grupy? Wydaje mi się, że wpierdol przed turniejem tylko dobrze nam zrobi. Bo chyba nie jesteśmy jeszcze tak super-mega-zajebiście dobrzy jak się co niektórym wydaje.

Bo boom na kadrę znowu jest wszechobecny. Póki co nie mamy się jednak czym szczególnie zachwycać.

KOMENTARZE