Ula la la! Ależ meczycho! Walka, agresja, pasja – to było dziś Atletico Madryt. Kunszt, elegancja, piłkarska jakość – to kilka słów, które opisują grę Barcelony. W konfrontacji tych dwóch stylów górą była dzisiaj finezja Blaugrany. Po pierwszym rozdaniu to piłkarze Luisa Enrique mogą szykować się na finał Pucharu Króla.

Ciekaw byłem, co pokaże dziś Barcelona. Z jednej strony coraz lepsza w ostatnich tygodniach forma, z drugiej jednak absolutna kompromitacja w spotkaniu z Betisem Sevilla, kiedy to mistrzowie Hiszpanii przed pierwsze 70 minut nie potrafili oddać strzału na bramkę. Atletico także miewa ostatnio różne momenty. Raz potrafi ograć Bayern Monachium i z palcem w nosie wygrać swoją grupę w Champions League, innym razem przewraca się o własne nogi na Alaves czy innym Gijon.

I Atletico zaczęło w swoim stylu. Mocno, intensywnie i agresywnie walczyło o każdy centrymetr boiska. Barca spokojnie rozgrywała piłkę, ale czuła presję rozwścieczonych buldogów Simeone, którzy nie odpuszczali nawet na sekundę. Mecz był szybki, rwany, dużo było chaosu i przypadkowości. Aż piłkę Griezmannowi wślizgiem zabrał Mascherano, a ta trafiła pod nogi Luisa Suareza. Potem Urugwajczyk zrobił to:

Suarezowi włączył się Usain Bolt i Alexandre Pato w jednym. Urugwajczyk balansem ciała zgubił Godina, później wypuścił sobie piłkę obok bezradnego Savica, obiegł obu piłkarzy i w sytuacji sam na sam nie dał szans bramkarzowi Atletico. W zasadzie temu, co zrobił Suarez możnaby poświęcić osobny artykuł. Szybkość, pewność siebie, precyzja i wykończenie – to wszystko Suarez miał podczas tej akcji. Bramka strzelona na Calderon oznaczała, że część planu Enrique na te spotkanie została wykonana.

Potem ruszyło Atletico, które próbowało odpowiedzieć na gola Barcy. Raz po raz Felipe Luis posyłał groźne wrzutki w pole karne Cillessena, szczęścia próbował Koke i Gabi. Barca dobrze broniła i wyprowadzała groźne kontry. Rządził i dzielił w środku pola Mascherano, aktywny był Neymar, znowu błyszczał Messi. W 33 minucie piłkę z lewej strony boiska w kierunku Leo posłał Neymar, który po wymianie futbolówki z Rakiticem załadował zza pola karnego okienko bramki Moyi. Efekt? Zabity pająk, zerwana pajęczyna i jedna z najładniejszych bramek 2017 roku. Tak, wiem – mamy dopiero początek lutego.

Atletico było bezradne i pozbawione ochoty na dalszą zabawę z Barceloną. Niby Gabi i spółka walczyli, próbowali, ale zdawali sobie sprawę, że z tak dysponowanym przeciwnikiem nie ma co iść na otwartą wojnę. Lekiem na całe zło miała być przerwa, która była piłkarzom Simeone bardzo potrzebna. Chwila wytchnięcia i szansa na złapanie oddechu na drugą część wojny.

I Atletico zaczęło zdecydowanie. Na boisku pojawił się Fernando Torres, czyli gość, który przeciwko Barcelonie zawsze gra kapitalnie. I to właśnie El Nino próbował sforsować obronę gości, coraz lepiej wyglądał Carrasco, raz za razem Godin wędrował w pole karne Katalończyków. I właśnie zgranie środkowego obrońcy rodem z Urugwaju piłki głową do Griezmanna spowodowało, że Atletico złapało kontakt. Wokół tego trafienia, a w zasadzie wokół przytrzymania Suareza przez Gabiego było sporo dyskusji, ale…czy to ważne? Gol, to gol. Atletico poczuło krew.

Gospodarze w dalszym ciągu atakowali. Swoje szanse miał Griezmann, Torres, aktywny był Gameiro, który dawał się we znaki duetowi Pique-Umtiti. Barca również miała swoje szanse, z rzutów wolnych szczęścia próbował Messi i Neymar, ale generalnie to ostatnie 15 minut zdecydowanie bardziej dłużyło się kibicom Blaugrany. Wynik końcowy 2:1 jest rezultatem sprawiedliwym i – powiedzmy sobie szczerze – stawia Barcę w bardzo dobrej sytuacji przed rewanżem na Camp Nou. Jeśli nic nie wywróci się w ciągu tygodnia do góry nogami, to Messi i spółka powinni szykować się na finał Pucharu Króla.

Było trochę pochwał w kierunku Barcelony, trzeba napisać to, co wyglądało źle. Andre Gomes. Wszyscy szydzą, że Portugalczyk nie prezentuje poziomu, który predysponowałby go do gry w Barcelonie. Wygląda na to, że Luis Enrique wśród wielu mądrych, wyważonych i logicznych decyzji, podejmuje jedną głupią i niewytłumaczalną – z uporem maniaka stawia na Gomesa. Nie wiem, może Portugalczyk spotyka się z córką Luisa Enrique i trenerowi głupio jest odstawić na boczny tor swojego przyszłego zięcia? Może chodzi mu codziennie rano po bułki lub przynosi schłodzone piwo, gdy ten wygodnie siedzi przez telewizorem? Nie mam pojęcia. Wiem jedno – do 33 minuty Gomes aż trzykrotnie głupio stracił piłkę na własnej połowie i raz sprokurował rzut wolny pod polem karnym. Jest wolny jak wóz z węglem, apatyczny, zawsze piętnaście minut spóźniony i z daleka przypomina Maćka Iwańskiego. Jeśli Barca chce (a podobno chce) wygrać cokolwiek w tym sezonie, to po boisku nie może biegać ktoś taki jak Andre Gomes. Czasy Czyhrynskich i innych Hlebów już podobno bezpowrotnie przeminęły.

A Barca jeśli będzie grała tak, jak dziś w pierwszej połowie, ma wielkie szanse, by znowu namieszać w Europie. Tak, wiem, że w sobotę znowu może rozegrać kiepskie spotkanie i wiele osób będzie się z tego śmiało, ale naprawdę zaczyna się to wszystko sklejać do kupy. W piłkarską wiosnę Barca znowu może wkroczyć na fali wznoszącej.

KOMENTARZE