FC Barcelona to prawdopodobnie jedyny klub na świecie, który w głębokim poważaniu mają wielcy piłkarze. Mało tego, FC Barcelona to prawdopodobnie jedyny klub na świecie, który w głębokim poważaniu mają słabi piłkarze. Generalnie FC Barcelona to klub, z którym obecnie nikt się nie liczy. Ani słabi, ani mocni.

Pewnie wiele osób zastanawia się, co w tym momencie wypisuję za głupoty, bo przecież Barcelona to jedna z najlepszych obecnie drużyn w Europie, która rok w rok przymierzana jest do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Prawda jest jednak również taka, że o sile klubu, jej wizerunku oraz wielkości świadczy nie tylko to co na boisku, ale i to wszystko, co dzieje się dookoła. Dziś będę skupiał się na „sezonie ogórkowym”, czyli okienku transferowym, podczas którego w piłkę się nie gra. Piłkarzy się jednak sprzedaje i kupuje. Wyrzuca niepotrzebnych, a zatrudnia takich, którzy będą w stanie zagwarantować klubowi tzw. wartość dodaną.

Wyobraźcie sobie, że jest wielka i ceniona redakcja sportowa. Canal Plus, Polsat Sport, Przegląd Sportowy – jak kto woli. Przeprowadza się młody chłopak do Warszawy, który bardzo chce pracować jako dziennikarz. Tworzył coś swojego, głównie do szuflady, gdzieś o nim ktoś usłyszał, ale generalnie nie można powiedzieć, że to mistrz w swoim fachu. Dzwoni do niego redaktor naczelny któreś z tych redakcji i składa mu propozycję pracy. – Przyjdź do nas, damy ci umowę, auto służbowe, dobrą kasę, będziesz robił to co lubisz pod naszym szyldem. Na co słyszy w słuchawce: wie pan co, ja sobie będę pisał tu gdzie piszę, dziękuję, ale nie jestem zainteresowany. Ciao!

Zdziwienie, prawda? No trochę tak. Znany dziennikarz z dużej redakcji dzwoni do młodego chłopaka i chce dać mu szanse. Podaje mu pomocną dłoń i ma nadzieję, że on w kilka sekund podejmie decyzję, a zaoferowane warunki przyjmie z pocałowaniem w rękę. I co? I musi obejść się smakiem, bo młodziak wydziwia i ma ten ukłon gdzieś.

Tak, to jest dziś obecna Barcelona. Drużyna, która ma swoich szeregach najlepszego piłkarza świata. Ma największy stadion w Europie, fanów na całym świecie, jest sama w sobie wielką firmą, która działa na wielu płaszczyznach. Jest klubem, za którym stoi gigantyczna historia i w której chciałoby grać wielu młodych chłopaków zakładających po raz pierwszy korki na trening. A mimo wszystko, gdy wielu adeptów dostaje propozycję przejścia do Barcelony, to mówi jasno: nie, dziekuję, nie jest mi to do szczęścia potrzebne.

Ktoś powie, że to racjonalny wybór, bo szansa awansowania do pierwszego zespołu Barcelony i wywalczenie sobie miejsca w wyjściowym składzie jest bardzo mała. Może boki obrony, może jedno miejsce w środku pola. Teraz lewe skrzydło, bo nie ma Neymara. Generalnie jednak niewiele jest luk w Barcelonie, niewiele jest miejsc, które można ot tak zająć na boisku. Ale w innych klubach, nie szukając długo – jak choćby w Realu, raz na jakiś czas dostaje szanse ktoś nowy, ktoś z zewnątrz, kto potrafi przyjść na Bernabeu, swoje poczekać, potrenować, by udowodnić swoją wartość i z czasem stanowić o sile drużyny.

pique1111

Dani Carvajal potrzebował rocznego wypożyczenia do Bayeru Leverkusen, żeby wskoczyć na poziom predysponujący go do występów w Realu Madryt. Miał 21 lat, kiedy wrócił do Bernabeu i chwilę później już grał regularnie w drużynie. Dziś jest pierwszym wyborem Zinedine Zidane’a i jednym z najlepszych prawych defensorów świata. Mógł przecież grymasić: nie, mi w Bayerze jest dobrze, gram, zarabiam, rozwijam się – podziękuję! Ale nie – przyszedł, potrenował i gra.

Tak samo jest z mnóstwem innych, młodych zawodników, którzy kończąc wiek juniora, przechodząc do dorosłej piłki i stojąc na pierwszym skrzyżowaniu w swojej piłkarskiej karierze musieli zdecydować: iść do Realu lub Barcelony, czy może po mału, spokojnie realizować się w mniejszym zespole i poczekać rok lub dwa, aby wypłynąć na szersze wody.

Taki Sergio Asensjo lub Isco też byli kuszeni przez obie największe marki w Hiszpanii, mogli sobie wybrać. Mieli doradców, mieli podpowiadaczy, którzy stali nad uchem i mówili: idż do Realu, tam łatwiej będzie ci się odnaleźć, pasujesz tam. Albo: idź do Barcelony, oni mają mocną ekipę, tam wygrasz Ligę Mistrzów. I wtedy młody chłopak musiał wybrać, mając zaoferowane mniej więcej takie same pieniądze i grę w tak samo mocnym klubie. Drużynę, w której jego szanse na grę i poziom prezentowany przez konkurentów na swojej pozycji są bardzo zbliżone. I co? I obaj wybrali Real.

Nie wiem, może wynika to z braku umiejętności przekonywania? Może najzwyczajniej w świecie osoby odpowiedzialne za kontraktowanie młodych zawodników nie potrafią z nimi rozmawiać? A może są po prostu zbyt szczerzy, za bardzo poprawni i na pytanie agenta takiego piłkarza, który często jest jego ojcem, czy młody ma szanse grać, pada odpowiedź, że nie, bo w to miejsce jest ktoś lepszy i bardziej doświadczony?

bartomeu
Fakty są takie, że Real regularnie jest zasilany przez młodych piłkarzy, którzy mają duży wpływ na losy zespołu, a w Barcelonie grają Alba, Pique, Busquets, Iniesta, Rakitic, Messi, Suarez, czyli zawodnicy, którzy od bardzo dawna są w zespole i dla których trudno będzie znaleźć zmienników. Przynajmniej takie jest przekonanie włodarzy klubu, że „starych drzew nie powinno się przesadzać”, bo każdy z tych zawodników prezentuje poziom, którego ewentualny następca nie jest w stanie zaoferować. W Realu nie boją się wydać pieniędzy na zmiennika, który ma szansę grać dopiero w perspektywie kilku lat. Jako bogaty klub nikt nie boi się zainwestować kilkunastu/kilkudziesięciu milionów, zeby sprowadzić niepewnego zawodnika. Nikt nie bawi się w kontraktowanie na siłę wychowanków, których zbyt wielu nie ma i którzy prawie na pewno nie będą zawodnikami pierwszego zespołu. Otwarcie mówi się o tym w stolicy Hiszpanii, że gdy jest potrzeba pozyskania kogoś, to trzeba go pozyskać, by sportowo drużyna wyglądała możliwie jak najlepiej. Cała reszta jest mniej istotna i mam wrażenie, że sam Real nie wstydzi się już w ostatnich latach otwarcie o tym mówić, a i ich sympatycy wiedzą, że w sumie nie ma w tym nic złego, bo takie mamy w futbolu czasy.

A Barcelona na siłę próbuję nawiązać do czasów, kiedy to z zespołów juniorskich hurtowo spływali do nich kolejni piłkarze mający być nowymi Iniestami i Messimi. Klub chciałby, aby znowu w drużynie był 20-letni Xavi i perspektywiczny Busquets. I zamiast dać sobie spokój, wszem i wobec powiedzieć, że obecne roczniki nie są aż tak mocne, nie gwarantują pewnego poziomu sportowego, przez co trzeba kupować, to klub brnie dalej w jakąś bezsensowną ideę, która nie funkcjonuje już od kilku lat. Pojawia się w Barcelonie Montoya, który jest długo próbowany, i z którym wiąże się długo nadzieję, by po odejściu z Camp Nou nie potrafił on się odnaleźć w Interze Mediolan. Munir, który miał być wielka gwiazdą drużyny, nie potrafił przebić się w Valencii i dziś jest tyle wart co Krystian Miś z Korony Kielce. Sandro, który dobrze się zapowiadał, został oddany za darmo do Malagi (!!!) po roku spędzonym na La Rosaleda zapracował sobie na transfer do Evertonu za ponad 5 milionów funtów.

Przykłady można mnożyć. Pierwszy z brzegu: Dani Ceballos po Euro U-21 był na celowniku Barcelony. Katalońskie media poświęciły mu kilka okładek, a on sam był podobno zdecydowany, żeby grać z Messim w jednym zespole. Przyszło co do czego, Real wyłożył na stół 16,5 milionów euro (!!!) i najlepszy zawodnik młodzieżowego turnieju będzie grał w białej koszulce.

1495573131_124434_1495573534_noticia_normal
Mało? Theo Herndanez. Lewy obrońca Atletico Madryt, który w poprzednim sezonie był na wypożyczeniu w Deportivo Alaves. Wierząc spekulacjom medialnym piłkarz był już bardzo blisko gry w Barcelonie. I co? Kupił go Real za około 26 milionów euro (AS twierdzi, że za 30). I to pomimo faktu, że na lewej stronie defensywy gra Marcelo, którego na ławkę posadzić się nie da, bo jest bezdyskusyjnie najlepszy na świecie na tej pozycji. Fiorentino Perez zadzwonił, umówił spotkanie, porozmawiał, zaproponował kwotę, a Theo grzecznie na wszystko przytaknął i zmienił Atletico na Real.

Także – młodzi piłkarze mają w nosie Barcelonę. Gdy już są zainteresowani, jest konkretna propozycja i faktycznie można to wszystko spiąć w jedną całość, to ludzie reprezentujący interesy piłkarza dochodzą do wniosku, że to bez sensu. Że inne zespoły są konkretniejsze, bardziej im zależy, są przygotowani do rozmowy lepiej i imponują profesjonalizmem. Wybierając logicznie brzmiący transfer od średnio poważnie brzmiącego bełkotu, piłkarz wybiera logicznie brzmiący transfer, który na pierwszy rzut oka brzmi bardzo poważnie.

Więksi piłkarze, którzy mieli przyjść do Barcelony w ostatnich latach to już w ogóle śmieją się do rozpuku na samą myśl o Camp Nou. Veratti, Pogba, Coutinho – oni wszyscy już byli w Barcelonie, bardzo chcieli grać w Katalonii, byli łączeni z klubem tyle razy, że kibice Blaugrany mają odruch wymiotny gdy tylko słyszęli o kolejnych spekulacjach na temat transferów. I co? I żaden z nich do Barcelony nie przyszedł. Mało tego, Manchester United, czyli klub z ogromnymi tradycjami, ale mimo wszystko w ostatnich latach dużo gorszy od Barcelony, wydał „marne” 100 milionów i kupił Pogbę. Barcelona nie potrafiła tego zrobić, mimo że na brak pieniędzy narzekać nie może.

FC Barcelona jest dziś fenomenem na skalę światową. Jest klubem, który nie umie wychowywać, nie umie sprzedawać ani kupować. Nie potafi przekonać młodych, nie potrafi rozmawiać z ich rodzicami, nie potrafi przekonać nastolatków, że Barcelona jest w sumie spoko, a granie z Messim to nie byle co. Inne zespoły, nawet sportowo słabsze, są bezwzględne w nogocjacjach i są w stanie postawić na swoim. Tymczasem w Katalonii panuje od kilku lat sielanka i towarzystwo wzajemnej adoracji. Pół wakacji obiecuje się Verrattiego, Pogbę i Coutinho, by na końcu zadowolić się byle ochłapem ze średniaka ligi hiszpańskiej, który o dziwo nie spełnia pokładanych w nim nadziei.

gomes

KOMENTARZE