Tak, tym razem to nie żarty. Arka Gdynia, czyli klub, który w ostatnim czasie przeciętnemu Polakowi kojarzył się z frajerskim przegrywaniem meczów z kim popadnie, znajduje się blisko Ekstraklasy. Choć oczywiście do piłkarskiego raju droga jeszcze długa, kręta i bardzo prawdopodobne, że Areczka wyłoży się o własne nogi i znowu obejdzie się smakiem, to na tą chwilę wygląda to dosyć obiecująco. Ekipa z nad morza wczoraj pokonała przed własnymi kibicami Pogoń Siedlce i umocniła się na drugiej pozycji w ligowej tabeli.

Zapotrzebowanie poważnej piłki jest w Gdyni aż nadto widoczne. Czas szybko leci i wiele osób może już nie pamiętać, że żółto-niebiescy byli swego czasu stałym gościem na ekstraklasowych salonach. Od jakiegoś czasu gdzieś te piłkarskie tradycje w Gdyni zaniknęły i zamiast do Warszawy, Poznania czy Krakowa Arka jeździła na mecze do Ząbek czy innego Grudziądza. Teraz przed podopiecznymi Grzegorza Nicińskiego stoi ogromna szansa, by w to elitarne towarzystwo znowu się wkumplować. Na polu bitwy została Wisła Płock… i to tyle. Zawisza w ostatnich meczach zdobył zaledwie 1 punkt i do gdynian traci już 10 oczek. Do końca sezonu zostało 10 ligowych kolejek, więc tylko katastrofa spowodowałaby, że Arka do Ekstraklasy awansuje.

Jako że mowa o rozgrywkach 1 ligi to warto wybrać największego ananasa wczorajszego meczu. Tu walka była bardzo zacięta, gdyż dwóch ancymonów zaciekle walczyło o miano największego nieudacznika tego widowiska. Ostatecznie zatem przyznaje dwa pierwsze miejsca. Zarówno trener Pogoni, Marcin Sasal, jak i Rafał Maćkowski utwierdzili mnie w przekonaniu, że kopanie na zapleczu Ekstraklasy w niczym nie przypomina profesjonalnego sportu. Sytuacja wyglądała tak: obrońca Pogoni (Dzięgielewski) ucierpiał w jednym ze starć i padł na murawy niczym rażony piorunem. Potrzebował pomocy medycznej, gdyż leżał na murawie od kilku minut. W tym czasie ani Maćkowski, ani Sasal nie pomyśleli o tym, że może wypadałoby podnieść tyłek z wygodnej ławki dla rezerwowych i zacząć się rozgrzewać. W efekcie Dzięgielewski musiał opuścić boisko, a Rafał dopiero co zaczynał rozgrzewkę. Potem była cała ceremonia zakładania ochraniaczy, koszulki meczowej, wiązania butów, nakreślania taktyki, a Arka przycisnęła. Wykorzystała grę w przewadze i strzeliła bramkę. Był początek drugiej połowy, a Arka prowadziła wtedy tylko 1:0. Pogoń miała zatem realne szanse, by odwrócić losy tej rywalizacji. Tak naprawdę nie wiem, kto okazał się w tej sytuacji większym gagatkiem, więc ten wewnętrzny pojedynek postanowiłem zakończyć remisem. Jose Mourinho lub Pep Guardiola pewnie zrobiłby z tego awanturę. Być może poleciałyby nawet głowy. W Siedlcach natomiast zauważalne jest rozprężenie i poczucie spełniania. Trójka z wice liderem? Nie ma tragedii.

Kibicuję Arce. Nie jestem kibicem żółto-niebieskich i w dalszym ciągu uważam, że wymienienie kilku celnych podań drugiej siły 1 ligi graniczy z cudem, ale długimi fragmentami bardzo miło się to ogląda. Gra się tak, jak przeciwnik pozwala, a tym razem rywal prezentował poziom trampkarza, więc nie pozostało nic innego, jak tylko ogolić go z 3 punktów. Łatwych 3 punktów. W Gdańsku również kibicują Arce, bo Trójmiasto potrzebuje derbów. Wielkich piłkarskich emocji. To tak jak Real potrzebuje Barcelony, a Kargul Pawlaka. Bo wróg, to wróg. Ale nasz, swój.

KOMENTARZE