Robert Urbanek to brązowy medalista Mistrzostw Świata z Pekinu oraz trzeci dyskobol Mistrzostw Europy z Zurychu. Mimo że ma na swoim koncie już kilka konkursów w tym sezonie, to jeszcze nie uporał się z minimum na tegoroczny światowy czempionat, który na początku sierpnia odbędzie się w Londynie. Przeanalizowaliśmy poprzedni sezon, który był dla niego nieudany, pogadaliśmy o igrzyskach w Rio i eliminacjach, których nie przebrnął. O zmianach w regulaminie Diamentowej Ligi, która faworyzuje najlepszych i problemach z techniką, przez którą nie idzie mu tak, jak powinno. Szczera rozmowa z facetem, który ambitnie patrzy w przyszłość i mimo chwilowych niepowodzeń z podniesioną głową patrzy przed siebie. Zapraszam!
Robert, kilka startów w tym sezonie już za tobą. Powiedz, jak samopoczucie?
Robert Urbanek: Słabo. Miałem nadzieję, że sezon się lepiej rozpocznie i szybciej uporam się z minimum. Trochę jestem na ten moment załamany, bo wszystko bardzo dobrze wyglądało w kwietniu, choć wiedziałem, że od początku sezonu nie będę w znakomitej dyspozycji. To było zamierzone, żeby opóźnić formę. Męczę się technicznie. Fizycznie i siłowo czuję się bardzo dobrze, a technicznie jest sporo mankamentów w moich rzutach, których nie potrafię poprawić. Nie potrafię się wstrzelić, jestem pogubiony. Na treningach nie wyglądam tak, jakbym to sobie wymarzył. Nie wiem, może wynika to z tego, że siłowo naprawdę jest okej i muszę się dotrzeć – mam taką nadzieję. Jak do tej pory nie było jeszcze w moim wykonaniu dobrego, czystego rzutu, po którym dysk poleciałby na odległość 65-66 metrów. A w sumie takie odległości powinny mi przychodzić bez problemów, regularnie.
Co na to trener?
RU: Wiadomo, też chce, żeby wyglądało to jak najlepiej. Dyskutujemy, wprowadzamy poprawki. Zawsze miałem ten problem, że na treningach rzucałem dalej niż podczas zawodów. Wynikało to z tego, że podczas treningów nie trzymałem rzutów, zdarzało mi się wyjść z koła. Jestem wysokim zawodnikiem, każdy błąd techniczny jest brzemienny w skutkach. Kiedy idę na maksa, to jest spore ryzyko, że wypadnę z koła i spalę rzut. Na treningu mam 40 prób i mogę nawalać ile chcę. Piotr też podczas treningów pali swoje próby, ale podczas startów nie ma z tym problemu. U mnie są braki i już tak super nie jest. Muszę to poskładać, bo moc jest i na siłowni naprawdę widać, że jestem dobrze przygotowany do sezonu. Niestety, póki co nie potrafię tego jeszcze udowodnić w konkursie.
Chodzi po głowie to, że jeszcze nie masz minimum?
RU: Na pewno jest to irytujące. Głównie chodzi o spokój w głowie, że na mistrzostwach już jestem i teraz mogę przygotowywać się do tych zawodów po drodze startując i trenując. Wiem, że stać mnie na to, a jest kilka składowych, przez które nie wszystko przebiega zgodnie z planem. Raz się gorzej czułem, innym razem nie trafiłem z dniem. Wierzę w to, że w kolejnym starcie już uda się wypełnić minimum i też ciężar psychiczny ze mnie zejdzie.
Przygotowywałeś się do tego sezonu myśląc o tym, że rok temu nie wyglądało to najlepiej, czy chciałeś odciąć oba sezony od siebie grubą kreską?
RU: Chciałem odciąć je grubą kreską. Trenowałem nieco inaczej, bo chciałem maksymalnie jak się da opóźnić formę. Zrobić wszystko, by ona przyszła podczas Mistrzostw Świata. Zaczynamy na początku maja, potem jest czerwiec, lipiec i dopiero w sierpniu jest impreza docelowa. Jestem już wytrenowanym zawodnikiem i nie bałem się, że nawet nie będąc w najwyższej dyspozycji, nie uporam się minimum. Już teraz powinienem je mieć i dopiero szykować się z formą na Londyn.
Mam wrażenie, że jesteś trochę w gorącej wodzie kąpany…
RU: Trochę tak jest. Jestem narwany i bardzo bym chciał mieć wyniki tu i teraz. Czasami trzeba poczekać cierpliwie, a ja niestety mam z tym problemy. Nie widzę wyników od razu, to zaczynam myśleć i się nakręcać niepotrzebnie na coś, co ma przyjść dopiero za chwilę.
Na szczęście czasu do zrobienia minimum masz jeszcze sporo.
RU: Niby tak, ale najprawdopodobniej wypadnie mi szansa występowania podczas Diamentowej Ligi, bo są planowane zmiany, po których będą konkursy łączone – mężczyzn i kobiet i do rywalizacji mężczyzn zapraszanych będzie tylko pięciu dyskoboli plus trzech z listy rezerwowej. Nie będzie już miejsca dla tych, którzy rzucają nieco bliżej. Szkoda mi tych startów, bo ja zwykle podczas Diamentowej Ligi spisywałem się bardzo dobrze.
Co mają na celu te zmiany? Podniesienie poziomu, elitarności?
RU: Mnie to trochę dziwi, ale trzeba rzucać daleko, żeby złapać się do tego składu. Był ostatnio taki plan, żeby podczas mityngów Diamentowej Ligi było tylko pięciu mężczyzn. Wtedy już w ogóle trudno byłoby się złapać do tego grona. Zawsze było tak, że minimalnie startowało ośmiu zawodników. Nie rozumiem tego, ale słyszałem, że wynika to z problemów finansowych. Już nawet nie chodzi o mnie, ale jest to byłoby niesprawiedliwe dla reszty chłopaków, którzy nawet będąc w dobrej formie, mieliby niewielkie szanse na udział w Diamentowej Lidze. Dojdzie do tego, że trzeba będzie w marcu jeździć do Stanów i rzucać przy kosmicznym wietrze, żeby zrobić dobry wynik, który potem będzie przepustką do najlepszych konkursów. Ale póki co jest ósemka, więc nie ma co gdybać. Miejmy nadzieję, że taka formuła się utrzyma.
Start w elitarnym gronie jest więcej wart? Łatwiej o dobry rzut?
RU: Zawsze lepiej jest rzucać podczas mocnych konkursów z najlepszymi zawodnikami. Po pierwsze przez motywację, po drugie dzięki możliwości rzucania w tych samych warunkach z kandydatami do medali na wielkiej imprezie. Gdy są Mistrzostwa Świata lub Igrzyska Olimpijskie, to każdy ma takie same warunki. Tu jest podobnie. Można się wypozycjonować wśród najlepszych. Do tego pojawia się dodatkowy stres, z którym trzeba się uporać i który później pomaga w kolejnych startach.
Rok temu czułeś większą presję na sobie będąc już brązowym medalistą mistrzostw świata?
RU: Na pewno, zdobyłem dwa medale i zacząłem się liczyć w walce o czołowe miejsca w roku olimpijskim. Jadąc do Rio moim celem było poprawienie wyniku z Londynu, kiedy to odpadłem w eliminacjach. Wydaje mi się, że trochę przesadziłem z treningami. Już w marcu byłem w znakomitej dyspozycji. Z jednej strony myślałem, że to wszystko mi jeszcze bardziej odda i będzie jeszcze lepiej, ale z drugiej strony w sporcie nie zawsze bywa tak, że dwa plus dwa równa się cztery. Każdy rzut na treningu na przełomie marca i kwietnia to były próby na 66/67 metrów. Daleko. Nie dało się jednak takiej dyspozycji utrzymać przez tak długi czas. Organizm nie dawał rady i rozpoczęła się walka z wiatrakami. Nie czułem stabilizacji, straciłem ruch i nie miałem automatyzmu, który jest bardzo ważny. Gdy wchodzisz podczas zawodów do koła i masz za sobą trzy treningi dobre i trzy złe, to pojawiają się wątpliwości, czy będzie okej, czy może jednak nie wyjdzie. Zaczyna brakować pewności siebie. Wracając do Rio… Żałuję najbardziej pierwszego rzutu. Minimalnie nadepnąłem na obręcz, a to była daleka próba. Wtedy wszedłbym do 12-stki i w finale wszystko mogłoby się zdarzyć. Pojawił się mechanizm obronny – Aha, muszę uważać i rzucać bezpiecznie. Niepotrzebna asekuracja. Coś w stylu „Rzuć daleko, ale nie wypadnij z koła”. Pojawiają się dwa różne sygnały – z jednej strony chcesz rzucić daleko, z drugiej nie możesz spalić.
Masz do siebie pretensje o to, że nie poszedłeś va banque?
RU: Teraz tak, na pewno. Trzeba zdać sobie jednak sprawę z tego, że eliminacje są bardzo trudne. Z jednej strony nie trzeba rzucić bardzo daleko, żeby awansować do finału, a z drugiej musi być to odległość, która ten finał ci zapewni. Czyli niby nie 68 metrów, ale nie można podejść do tego na luzie i jako dopełnienie formalności. I ja podszedłem do tego ze świadomością, że nie muszę pobić życiówki, a wykonać „tylko” poprawny rzut.
To zgubiło?
RU: Możliwe. Rzut dyskiem jest bardzo delikatną konkurencją, mimo że rywalizacją między sobą duzi faceci. Minimalne błędy mają wpływ na odległość, a błędy, choćby drobne, robią różnicę. To trochę taki balet dla siłaczy – trzeba rzucić mocno, agresywnie, z całej siły, a jednocześnie z gracją.
Igrzyska w Rio ważyły więcej niż te w Londynie?
RU: Na pewno tak. Były wobec mnie zdecydowanie większe oczekiwania.
Oczekiwania na wielki finał i fajny rzut czy oczekiwania na medal – z jakim nastawieniem leciałeś do Rio?
RU: Nie podchodziłem do tego w ten sposób, bo wiedziałem, że eliminacje i wielki finał podczas takiej imprezy rządzą się swoimi prawami. Zdawałem sobie sprawę z tego, że każdy sezon to osobna historia i mój medal z Pekinu nie będzie miał żadnego znaczenia podczas rywalizacji olimpijskiej. Skupiałem się na eliminacjach, bo to one bardzo często regulują późniejsze rozstrzygnięcia.
Chowałeś się pod parasolem ochronnym Piotra Małachowskiego? Wiesz, wszyscy liczyli na niego, on skupiał na sobie uwagę, a jak ty przywiozłeś medal z Zurychu czy Pekinu to była niespodzianka. Mogłeś, ale nie musiałeś.
RU: Nie czułem, żeby ściągał presję, bo ja się skupiałem tylko na sobie. Ludzie patrzyli na mnie inaczej, bo byłem trzecim zawodnikiem świata. Ja jestem bardzo ambitnym człowiekiem i chciałem jak najlepiej wypaść, ale czy nakładałem sam na siebie presję? Znowu – wydaje mi się, że nie. Bardziej koncentrowałem się na wyniku sportowym, a nie na oczekiwaniach i stawianiu sobie konkretnych celów.
To nie jest trochę tak, że ty widzisz u siebie sporo mankamentów właśnie przez tą ambicję?
RU: Ja tak mówię, bo widzę swoje problemy. Znam swój organizm, uprawiam ten sport od kilku lat i naprawdę wiem, kiedy to wygląda dobrze, a kiedy średnio. Gdy technicznie jestem poukładany, to naprawdę stać mnie na dobre rzuty. Gdy jednak przygotowany jestem tylko siłowo, to już zdecydowanie trudniej jest rzucić te 66 metry. Teoretycznie wiem nawet teraz, co jest nie tak. Doskonale umiem wskazać błędy. Nie umiem tego jednak zastosować w praktyce i ich wyeliminować. Nie ma tego automatyzmu, o którym przed chwilą ci powiedziałem.
Łatwiej jest się przygotować do jednej imprezy w sezonie, czy tak jak miało to miejsce przed rokiem – do dwóch?
RU: Rok temu postawiłem wszystko na jedną kartę – skupiałem się tylko na igrzyskach. Do Amsterdamu pojechałem będąc w treningu, naprawdę w ciężkiej pracy, którą po Mistrzostwach Europy w dalszym ciągu kontynuowałem. Podchodziłem do nich z marszu, chciałem wystartować, nie skupiałem się na wyniku, chciałem się przetrzeć tym startem. Aczkolwiek byłem na siebie bardzo zły, bo oddawałem słabe rzuty. Złe technicznie, dużo było w nich błędów. Samym wynikiem się nie przejmowałem, ale już styl rzutów pozostawiał wiele do życzenia.
Brakiem doświadczenia tego tłumaczył nie będziesz?
RU: Nie, bo jako zawodnik byłem już wszędzie, przed rokiem miałem 29 lat i bez sensu byłoby mówienie, że nie byłem doświadczony lub wystarczająco zmotywowany czy skoncentrowany. Bez przesady.
Dużo osób mówi ci, żebyś odpuścił, przestał myśleć o sporcie, znalazł sobie odskocznię i zajął się czym innym? Nabrał innego spojrzenia na to wszystko.
RU: Jest takich osób kilka, ale to łatwo powiedzieć. – Odpuść, będzie dobrze. A jak nie będzie? Teraz trenowałem trochę lżej i się pogubiłem w tym wszystkim. Ciągle nie mogę znaleźć złotego środka, który da jasną odpowiedź, co działa na mnie dobrze, a co nie.
Co mówią zeszyciki treningowe sprzed roku czy dwóch? Odpuszczać, przycisnąć?
RU: Na pewno przed dwoma laty i przed rokiem trenowałem mocniej. Teraz jest lżej, ale efekty nie są rewelacyjne. Organizm poczuł, że po bardzo ciężkim okresie dostał odrobinę wytchnienia, ale przez to czuję, jakbym był pogubiony. Nagle mam do czynienia z sytuacją, której nie znam. Z którą obcuję. Do analizy poszczególnych treningów nie jestem jednak ja. Trener zna poszczególne wartości i parametry i on to wszystko planuje, układa. Ja daję z siebie wszystko, nie odpuszczam.
Patrzyłem na twoje najlepsze wyniki przed dwoma laty, przed rokiem – za każdym razem najdalszy rzut został oddany w Szczecinie. Miałem nadzieję, że i tym razem podczas memoriału Janusza Kusocińskiego oddasz bardzo dobrą próbę.
RU: Kurde, też miałem taką nadzieję, myślałem o tym. Martwi mnie to – co cię mam oszukiwać. Powinno być lepiej i ten Szczecin miał sprowadzić na dobrą drogę. Na to najwyraźniej muszę jeszcze poczekać i uzbroić się w cierpliwość.
Pamiętam, jak w 2008 roku Marek Plawgo rzutem na taśmę wypełnił minimum na Mistrzostwa Świata do Osaki, a z Japonii przywiózł brązowy medal. Historia sportu zna takie przypadki.
RU: Pewnie, zdaję sobie z tego sprawę i to nie jest tak, że jestem pesymistycznie nastawiony do tego sezonu, jest źle i w ogóle. Miałem po prostu nadzieję, że szybciej się uporam z minimum i będę skupiał się na Londynie. Może być tak, że nagle forma odpali, będzie coraz lepiej i z Londynu wrócę z medalem. Dziś jednak powinienem być już w lepszej formie, a nie jestem. Próbuję, myślę o tym, analizuję, staram się, a nie idzie.
Jesteś jak diesel – powoli się rozkręcasz.
RU: Mam nadzieję, że tak będzie i zaraz zrobię minimum, polecę do Londynu i przejdę eliminacje. Potem już wszystko może się wydarzyć.