Tak naprawdę, to nie pomyślałbym jeszcze parę godzin temu, że o meczu Legii będę w stanie napisać coś dobrego. Moja opinia będzie kontrowersyjna, na pewno nie mam racji i wiele osób, które na piłce się znają wyśmienicie stwierdzi, że warszawską ekipę krytykuję dla zasady. Nie potrafię jednak zachwycać się drużyną, która traci w meczu pięć bramek. Nie potrafię i już.

Gadanie o tym, jaką drużyną jest Real Madryt nie ma sensu. Tu głos przed meczem zabrali mądrzejsi i powiedziane zostało absolutnie wszystko. Mówienie o Legii, jako o drużynie, której porażki spodziewają się absolutnie wszyscy, również niczym odkrywczym nie jest. W zasadzie to pytaniami, które wszyscy sobie zadawali, były rozmiary porażki. Trzy, pięć czy osiem? Ile bramek strzeli Real? Ile bramek strzeli Ronaldo? Jak zagra Legia? Słabo czy bardzo słabo? Po fakcie można stwierdzić, że tragedii nie było. Ale… no właśnie. Tragedii, czyli? Ile bramek musieliby stracić dzisiaj Wojskowi, by móc stwierdzić, że była tragedia?

Bo jeżeli nastawialiśmy się, że po osiemnastu minutach będzie 3:0, jak w meczu z Borussią, to faktycznie – najgorzej nie jest. Gdy jednak podchodzimy do sprawy ambitnie, czyli tak jak sportowiec powinien do meczu Ligi Mistrzów podejść, to dojdziemy do wniosku, że Legia swojego zadania nie wykonała. To, że piłkarze zagrali odważnie, agresywnie i z pomysłem? Zgoda. To, że Real miał momentami problemy i w pierwszych kilkunastu minutach Legia stworzyła trzy akcje bramkowe? Zgoda. To, że Ronaldo zagrał słabe spotkanie, a Czerwiński z Rzeźniczakiem nie najgorsze? Również dużo w tym prawdy. Kowalski z Londynu, Moskwy i Rzymu odpali jednak po całym zajściu internet i z szyderczym uśmiechem na ustach stwierdzi, że Polska to ten kraj, w którym piłkę grać nie potrafią. Gdzie jedyną bramkę mistrz Polski jest w stanie strzelić po rzucie karnym.

Legii za ten mecz bym nie krytykował. Jak na to, co dzieje się w ostatnim czasie wokół stołecznej ekipy, to postawę zawodników należy ocenić pozytywnie. Choć w dalszym ciagu będę się upierał przy swoim, że nie należy chwalić piłkarza najlepszej drużyny w kraju, że ten stara się, walczy, biega i poświęca się dla dobra zespołu. TO DO MNIE NIE TRAFIA. To tak, jakby stażysta w ogromnej korporacji mówił pierwszy „dzień dobry” swojemu przełożonemu. To jego OBOWIĄZEK i tylko patologiczna sytuacja w polskiej piłce klubowej na przestrzeni ostatnich lat sprawia, że my w ogólę o tym mówimy. Gra w piłkę, zarabia, to niech zasuwa. Od deski do deski. Od pierwszej do ostatniej minuty.

Także podsumowując – na warszawskie lotnisko przywitać piłkarzy Legii się nie wybieram. Gratulował ani dziękował nie będę. Doceniam pomysł na grę, kilka fajnych momentów i ambicję, bez której w sporcie trudno cokolwiek osiągnąć. Jeśli tą drogą drużyna będzie podążać, a kilka elementów zdoła poprawić, to Legia szybko wróci na właściwe tory. Czy warszawska ekipa będzie w kryzysie, czy w super dyspozycji, to na Bernabeu i tak z Realem przegra. W końcu nie tacy tam przegrywali.

A na krajowe podwórko po raz kolejny taka gra może Legii wystarczyć z palcem w nosie. Nie wiem jednak czy to stawia nasz futbol w dobrym świetle.

KOMENTARZE