Często śmiejemy się z naszych rodzimych piłkarzy. A to, że wyjeżdżają za granicę i kompletnie nie są na to gotowi. Że nie znają języka i nie mogą dogadać się z trenerem. Że w zasadzie to pojechali do 16 drużyny włoskiej Serie A na wakacje, podczas których siedzenie na ławce rezerwowych jest ich osobistym szczytem marzeń. I my mamy tych swoich Pawłowskich, Furmanów i innych Wolskich, z których w zasadzie to bezustannie można żartować. Że im nie wyszło, są nieudacznikami, którzy poza własną piaskownicą nie mają nic do powiedzenia. Hiszpanie natomiast, Ci najlepsi od piłki kopanej w Europie,  też mają swojego Furmana. Ba, Furman to przy nich niezły karierowicz. O kim mowa? Przed Państwem Miguel Palanca Fernandez, nowy piłkarz Korony Kielce.

Cofnijmy się do 2008 roku. Jest grudzień, godzina 20:36. Boisko z powodu kontuzji opuszcza Wesley Sneijder. Na placu pojawia się Miguel Palanca Fernandez, czyli 21-letni Hiszpan, który pół roku wcześniej dołączył do Realu Madryt Castilla. Królewscy to spotkanie przegrali, ale Palanca pokazał się z dobrej strony. Szarpał prawym skrzydłem, był aktywny, i nie odstawał poziomem od swoich bardziej utytułowanych kolegów z drużyny. Oto jedna z jego akcji z tamtego spotkania:

Ktoś powie – no i co z tego? Przecież w futbolu co chwilę pojawia się ktoś młody, zdolny, ktoś, kto podbija Europę. Historia piłki nożnej pamięta również takich piłkarzy, którzy pomimo ogromnego potencjału i talentu nie zdołali zrobić kariery takiej, jak im wróżono. Przypadek Miguela jest jednak o tyle szczególny, że chłopak z piłkarsko możliwie największego świata, nieustannie staczał się. Pomiędzy Castillą, Castellą, Elche i Numancią pojawił się nawet epizod w australijskim Adelaide United. A dziś uśmiechem na ustach pozuje na kieleckiej murawie w klubowej koszulce i dopisuje kolejny rozdział w swojej piłkarskiej karierze. Karierze, która mogła wyglądać trochę inaczej.

Wiecie o co chodzi? Że spotkanie, które ogląda cały świat jest okienkiem dla piłkarza. Okienkiem przez które zawodnik może zajrzeć i zobaczyć co go czeka w przyszłości. I tak grający po drugiej stronie barykady 20-letni Busquets między innymi dzięki tamtemu Klasykowi wypłynął na szersze wody. Dorósł, nabrał doświadczenia i dziś jest trzecim kapitanem FC Barcelony. Jego o rok starszy kolega natomiast będzie przez najbliższy sezon/pół sezonu/sezony kopał piłkę w jednym zespole z Krystianem Misiem, Rafałem Grzelakiem i Marcinem Cebulą.

No i nie pozostaje mi nic innego, jak wyrazić swoje obawy, że ten Palanca będzie się w naszej lidze wyróżniał. Że wskoczy do pierwszego składu tak o, z marszu i pokaże kilku swoim kolegom, że można. Przyjęcie piłki, krótka kiwka, zejście do lewej nogi, odejście – tym Palanca zje naszą śmieszną ligę na śniadanie. Wpadnie w te pozbawione umiejętności towarzystwo, zostanie gwiazdą ligi i karierę bez powodzenia będzie kontynuował gdzieś na hiszpańskiej prowincji. Trochę przykre, że dla takich piłkarzy jak Palanca, Ekstraklasa ma być jedynie trampoliną w drodze do lepszego życia, a nie – tak jak się niektórym wydaje – stacją docelową.

Swoją drogą, ciekawy jestem jak w kieleckiej szatni czuje się taki Palanca. Kiedyś Raul, Sneijder i Ramos, dziś Małkowski, Możdżeń i Miś. Ktoś tu się delikatnie pogubił.

 

KOMENTARZE