A więc znamy finalistów Euro 2016. Francja i Portugalia. O ile udział gospodarzy w tym decydującym spotkaniu był do przewidzenia, o tyle obecność podopiecznych Fernando Santosa można już rozpatrywać w kategorii niespodzianki. No bo jak to? Portugalczycy, Ci bez napastnika zagrają w finale? Ci, którzy w grupie nie wygrali żadnego spotkania?
Żadną tajemnicą nie jest stwierdzenie, że turniej piłkarski rządzi się swoimi prawami. Możesz przecież trafić na łatwiejszą grupę i przy odrobinie szczęścia w fazie pucharowej również grać z teoretycznie słabszym rywalem. Weźmy na przykład takich Słowaków. Ich rywalem po wyjściu z grupy byli Niemcy. Gdyby to Polacy wygrali grupę C, w której znajdowali się również nasi zachodni sąsiedzi, to rywalami Hamsika i spółki byłaby drużyna Adama Nawałki. Czy to rywal łatwiejszy? Wydaje się, że mimo wszystko tak. I choć w bezpośrednim spotkaniu obu ekip padł bezbramkowy remis, to Słowacy wyleliby grać z Polakami. Czyli tak naprawdę z przyczyn absolutnie od nich niezależnych wpadli pod koła rozpędzonej, niemieckiej maszyny. Efekt? Trójka w plecy i przedwczesne wakacje.
Odnoszę wrażenie, że w tegorocznym Euro zdecydowanie łatwiej o niespodziankę. Po pierwsze poziom futbolu niesamowicie się wyrównał i na świecie nie ma takich ekip jak ta Brazylii z 1994 czy Francji z 1998 roku. Piłkarze grają coraz więcej spotkań w ciągu roku, coraz częściej kluczowych graczy z wielkich imprez eliminują kontuzje, a turniej międzynarodowy schodzi na dalszy plan przez coraz większe pieniądze, które rządzą piłką klubową. Gdy weźmiemy do tego pod uwagę fakt, że we Francji występują aż 24 ekipy, liczba zainteresowanych najważniejszymi laurami staje się jeszcze szersza. Czyli w stawce faworytów obok Hiszpanów, Niemców, Francuzów i Włochów należy upatrywać również młodych Belgów, groźnych Chorwatów, angielski gwiazdozbiór i czarnego konia z Polski. Gdy zauważymy, że tak naprawdę każdy wielki turniej kreuje niespodzianki, drużyny, które szturmem wdarły się do czołówki, uświadamiamy sobie, że o medale powalczy pół Europy. W tak zwartym i jednostajnie prowadzonym biegu zdecydowanie łatwiej o niespodziewane rozstrzygnięcia.
Turniej nie najlepiej zaczęli Francuzi. Ech, jak to brzmi. Siedem zdobytych punktów w trzech spotkaniach i pierwsze miejsce w grupie – nie ma co wybrzydzać. Kto jednak oglądał mecze Francuzów ten wie, że rewelacyjnie to nie wyglądało. Niby aktywny był Griezmann, w środku pola szalał Kante do spółki z Pogbą, ale wielu sympatyków Tricoleres chciało czegoś więcej. Potem wymęczone zwycięstwo po spektakularnej pogoni z Irlandczykami i zwycięstwo z Islandią, której jako rewelacji turnieju kibicowała niemalże cała Europa. Czyli podsumowując, gospodarze przed niedzielnym finałem rozegrali pięć spotkań, z czego wygrali cztery. W pokonanym polu zostawili Albanię, Rumunię, Irlandię i Islandię.
Powiedzieć, że Portugalczycy psim swędem prześlizgali się do finału, to jak nic nie powiedzieć. Trzy mecze bez zwycięstwa w grupie i awans do fazy pucharowej? Żaden problem. Ronaldo był cieniem samego siebie, Portugalii brakowało napastnika, któremu będzie można dograć piłkę w polu karnym. W środku pola burdel jak na bułgarskim pasażu, a w dodatku optymistycznych przesłanek ku temu, że ekipa Santona w końcu odpali było niezwykle mało. Niby Quaresma, Nani i Ronaldo na papierze straszą każdą defensywę świata, ale w starciu z obroną Austriaków czy Węgrów wyglądali jak piłkarze, którzy na co dzień swoją pracę wykonują na zapleczu portugalskiej Primeiry. Gdy los Ronaldo i spółkę skojarzył z reprezentacją Chorwacji, wielu futbolowych sympatyków wieszczyło koniec turnieju dla drużyny z Półwyspu Iberyjskiego. Brak rozstrzygnięć w regulaminowym czasie gry i skuteczna kontra pod koniec dogrywki sprawiły, że to Portugalczycy byli rywalami Polaków w walce o półfinał Euro. I przed serią decydujących o wejściu do strefy medalowej jedenastek, to Polacy byli uważani za faworyta. Bo mają lepszych strzelców i spokojniejszą głowę, a – jak wiadomo – to ona jest bardziej poważana w końcowym rozrachunku niż umiejętności czysto piłkarskie. Po niestrzelonym wapnie przez Błaszczykowskiego chwilę później okazało się, że nie Belgia, a Walia stanie na ich drodze w walce o finał. Walia, dla której półfinał był szczytem marzeń i długo zakrapianym sukcesem. Snem, z którego udało się na chwilę wybudzić, a ponowne zaśniecie nie było kontynuacją tej pięknej przygody. Snem o francuskim finale.
Poniżej lista drużyn, z który przed niedzielnym finałem musiała mierzyć się drużyna Portugalii oraz ich miejsca w rankingu FIFA:
Islandia (34)
Austria (10)
Węgry (20)
Chorwacja (27)
Polska (27)
Walia (26)
Kto faworytem? Francuzi, którzy już dwukrotnie (1984 i 1998) wygrywali turniej, który odbywał się w kraju położonym nad Sekwaną. Usłyszałem przed meczem Francuzów z Niemcami, że jeżeli Nicola Rizzoli będzie miał ćwierć okazji, żeby pomóc gospodarzom, to na pewno to zrobi i podyktuje rzut karny lub wyrzuci któregoś z Niemców z boiska. Czy ściany pomagają gospodarzom? Na pewno tak, ale ja nie rozpatruje tego w tych kategoriach. Tak się jednak składa, że o europejski czempionat powalczą drużyny, które podczas tego turnieju nie zachwycającą. Które w starciach z tymi teoretycznie najlepszymi, smażącymi się od jakiegoś czasu na karaibskiej plaży, nie byliby stawiani w roli faworytów. To jest właśnie piłka i tym różni się od biegu maratońskiego, że nie zawsze wygrywa lepszy. I w niedzielę również to wszystko może się różnie potoczyć.
PS: Od jakiegoś czasu znowu coraz głośniej mówi się o Złotej Piłce, którą w styczniu otrzyma najlepszy piłkarz świata. Wielu pismaków wieszczy, że zwycięzcę plebiscytu będzie można wyłonić już w niedzielę. Faworyt? Cristiano Ronaldo, który do Ligi Mistrzów może w tym sezonie dołożyć również złoty medal mistrzostw Europy. Oto przeciwnicy, których pokonanie wywindowało Portugalczyka do drugiego w tym roku finału:
LM: Malmo, Szachtar, PSG, Roma, Wolfsburg, City
Euro: Austria, Węgry, Islandia, Chorwacja, Polska, Walia