Adam Kownacki przebywał w ostatnich dniach w Polsce, gdzie spotykał się z kibicami oraz dziennikarzami. Baby Face jest w naszym kraju coraz bardziej popularny, kolejne zwycięstwa wzmacniają nie tylko jego wartość sportową, ale i marketingową. Kownacki wie, że to jedyna droga, aby czerpać maksymalną korzyść z sukcesów odniesionych w ringu.

Zdaję sobie sprawę z tego, jakie wyobrażenie na temat popularności sportowców panuje wśród kibiców. Każda znana osoba „ma fajnie”, że jest popularna, każda cieszy się, że ktoś zaczepia ją w galerii handlowej na selfie. Na początku to cieszy, potem przechodzi w rutynę, z czasem zaczyna lekko denerwować, aż irytuje po całości. Każdy ma czasami potrzebę wyjść na kawę z kolegami, sportowcy – jak wszyscy ludzie – lubią pochodzić po sklepach i kupić sobie nowe spodnie.

Z popularnością jest jednak tak, że o nią trzeba walczyć. Trzeba się starać, by ona była. Trzeba robić wszystko, by szła równolegle ze sportowymi sukcesami. To słowo klucz w tym akapicie – by szła równolegle, a nie wyprzedzała popularność. By jak cień podążała za sportowcem, który dwa razy już w życiu wygrał i jeszcze nieraz stanie na podium. By kroczyła za sportowcem wszędzie tam, gdzie on również się pojawia.

Poznałem wielu przedstawicieli sportów walki. Wiem doskonale, jaką mają opinię wśród ludzi, którzy raz w roku w Teleexpressie zobaczą fragment wywiadu z pięściarzem, który kilka minut temu dostawał ciosy po głowie, stoi wokół 15 tysięcy fanów i musi powiedzieć kilka słów do kamery w obcym języku. – Debil, jak nic. Obijanie głowy nie wyszło mu na dobre i moje dziecko na pewno nie będzie walczyło – słyszałem to wielokrotnie. Tacy są zdaniem wielu ludzie, którzy walczą w ringu tudzież w klatce.

Skoro ich poznałem, to wiem, jacy oni są. Najczęściej skromni, mają w sobie sporo pokory i są normalnymi gośćmi. W czasie pojedynku chcą rywalowi urwać głowę, ale już nagrywając materiały promocyjne do wydarzenia trudno im wypowiedzieć kilka zdań, które będą uderzały bezpośrednio w przeciwnika. Zaczepka na konferencji, trash-talk, wyzwiska czy przepychanki – nie każdy jest Conorem McGregorem. Raczej szacunek i docenienie mocnych stron u rywala, który czasami zbyt wielu ich nie ma. Tak stety/niestety wygląda dzisiejszy sport.

Stety dlatego, bo to wartości wyznawane przez prawdziwych sportowców. Szacunek względem rywala, zasady, które młodemu chłopakowi zostały wpojone, gdy ten miał 4 lata i po raz pierwszy poszedł na trening judo z tatą. W nich tkwił i dojrzewał jako człowiek. Przeciwnik jest przeciwnikiem tylko na macie, poza nią jest człowiekiem,  któremu należy pomóc, gdy tylko będzie tego potrzebował.

Mało który obecnie zawodnik sportów walki „umie w sociale”

Niestety, bo profil Artura Szpilki na Facebooku liczy dziś ponad 800 tysięcy fanów. Adam Kownacki, który z nim wygrał i który jest dzisiaj trzy razy lepszym pięściarzem, nie zdołał ustukać nawet 40 tysięcy kibiców.

Szpilka wzbudza emocje, Kownacki nie. Szpilka jest ciekawy, przebojowy i chce „zrobić dziecko” Zimnochowi. Kownacki odpowiada góra trzema zdaniami na każde pytanie, często mówi to samo, nie boi się przyznać, że kamera go zawstydza, a wywiady nie są mu na rękę. Najchętniej w ogóle by z nich zrezygnował.

Nie zrobi tego jednak, bo wie, że to jedyna droga do tego, by zajść daleko. By nie tylko wygrywać w ringu, ale by zaczęło mu się to opłacać. Mówiąc w skrócie: by zaczął na swoich sukcesach sportowych godnie zarabiać. By jego pojedynek był wart nie 100 tysięcy dolarów, a pięć razy więcej. By o jego każdy ruch śledziło w socialach nie kilka, a kilkaset tysięcy osób.

Pamiętam, gdy Kownacki przyleciał do Polski na sparingi z Tomaszem Adamkiem. Szykując się do pojedynku ze Szpilką miał 3200 fanów na Facebooku. Teraz fanów jest 39 tysięcy. Zasługa kolejnych zwycięstw? Z całą pewnością. Kownacki jednak przełamał się i wyszedł do kibiców. Wyszedł do dziennikarzy. Właśnie skończył się jego kilkudniowy tour w Polsce, podczas którego miał okazję spotkać się z fanami z całego kraju. Robił sobie zdjęcia, udzielał wywiadów, w każdej rozmowie podkreślał, że to nie koniec spotkań z nim w najbliższym czasie – jutro będzie w Warszawie, za kilka dni we Wrocławiu. Jego Facebook, niegdyś wiejący nudą, zaczął przekazywać fanom konkretne informacje na temat tego, gdzie można go spotkać. Chcesz potrenować z Kownackim? Wpadnij! Chcesz wspólną fotkę z przyszłym mistrzem świata? Chodź, przecież to nic nie kosztuje!

Uwierzcie mi, że nie jest łatwo umówić sportowca na wywiad. Zdziwienie? Teoretycznie powinna to być przyjemność – opowiadanie o sobie, sława, wyświetlenia na Youtube, bla, bla, bla. Tak nie jest. Pięściarze i zawodnicy MMA żyją sportem cały czas. Dla nich liczy się trening, obowiązki, odpowiednia dieta i regeneracja. Ostatnio otrzymałem wiadomość, że zawodnik nie pojedzie do radia na audycję na godzinę 9:00, bo będzie jechał na nią półtorej godziny. – Co za problem, niech wstanie szybciej! Nic z tych rzeczy – wcześniej nie wstanie, bo zawsze budzi się o 7:30, a teraz będzie musiał to zmienić i wstać godzinę szybciej. Jest zmęczony, szykuje się do walki, wczoraj dostał lanie na sparingach, wszystko go boli. Nie przyjdzie, przeprasza. Co mu zrobisz? Nic, możesz się na niego obrazić. Na pewno nic sobie z tego nie zrobi.

Michał Wlazło powiedział kiedyś w wywiadzie, który z nim przeprowadzałem, że wyciągając pierwszy raz na treningu telefon i nagrywając filmik, wszyscy się z niego śmiali. Dziś robi tak każdy młody chłopak, który jeszcze nic w sporcie nie osiągnął. Ci, którzy coś już potrafią i przed którymi rysuje się jakaś przyszłość, nie zawsze chcą to robić. Cała reszta równie ambitnych osób może na to krzywo spojrzeć. Ryzyko, że zostanie mu kiedyś wypomniane, gdy przegra, jest na tyle duże, że chce się skupić tylko na swoich obowiązkach – trenowaniu, jedzeniu, spaniu, odpoczywaniu i regeneracji.

Kownacki przyleciał do Polski i rozmawiał z wszystkim branżowymi dziennikarzy. Był w Polsacie Sport i Super Expressie. Był wszędzie tam, gdzie ktoś go zaprosił. Był na meczu Legii z Cracovią, gdzie uchwycili go sprawni fotografowie, poleciał do Pragi na galę UFC, gdzie walczyło dwóch Polaków. Można powiedzieć sobie, że to wszystko ułożyło się w ten sposób przypadkowo, Kownacki lubi piłkę, a w Czechach walczył jego kolega – może faktycznie tak jest. Baby Face wykorzystał jednak pobyt w Polsce do tego, by pokazać się wszędzie tam, gdzie będą kibice sportu, czyli również jego potencjalni odbiorcy. Grając w Play Station w domu na pewno nikt nie zrobiłby mu zdjęcia.

Kownacki łamie stereotypy. Kownacki pokazuje, że można. Że trzeba pracować na swój wizerunek i robić dużo, by mieć kibiców. Trzeba wyjść do dziennikarzy, do fanów, popalić głupa i pogadać o niczym raz na jakiś czas, by wszyscy wiedzieli, że ten grubasek z brzuszkiem i pocieszną mordką, to Adam Kownacki, przyszły mistrz świata. Droga w sporcie łomżanina przebiega niemalże idealnie – zwycięstwo goni zwycięstwo. Poza ringiem jednak również trzeba wywiązywać się z obowiązków i budować swoje zasięgi. Bez tego kończąc karierę o Kownackim będą ludzie rozmawiać może z trzy dni. Później zaczną szukać kolejnego bohatera, który raz na dwa tygodnie poda dalej Twitta na swój temat.

KOMENTARZE