Tomasz Adamek przegrał w sobotę z Erickiem Moliną w walce wieczoru podczas gali Polsat Boxing Night. Góral uległ swojemu rywalowi, mimo że u wszystkich sędziów prowadził na kartach punktowych 88:83. Były mistrz świata wagi półciężkiej i juniorciężkiej -zgodnie z zapowiedziami- zakończył sportową karierę. Obóz Polaka złożył protest, gdyż ich zdaniem sędzia konfrontacji – Leszek Jankowiak zbyt szybko zakończył pojedynek.
Na początku wydawało mi się, że tylko ja to zauważyłem. Kibicuję Tomkowi od zawsze i bardzo możliwe, że jestem nieobiektywny. Wiecie jak to jest? Serce mówi jedno, rozum podpowiada zupełnie co innego. Adamek nie był faworytem tej walki. W Tauron Arenie ludzie dyskutowali – Adamek czy Molina? Ja pewien swoich racji zawsze odpowiadałem z uśmiechem na ustach – Adamek! Walczy u siebie, walkę sędziuje Polak. Da radę. Nikt nie musi mu pomagać. Ważne, żeby nie przeszkadzał. Adamek to wielki mistrz, poradzi sobie.
I walka wyglądała tak, jak sobie to wyobrażałem. Adamek był aktywniejszy, ale swoimi ciosami nie robił przywdy Amerykaninowi. Był również szybszy, częściej uderzał, ale nie było z tego większej korzyści. Punktował. Zdobywał cenne punkty, które na końcu pojedynku miały jasno wskazać, kto był lepszy tego wieczoru. Rozluźniał się. Zauważalne były coraz śmielsze ataki wojownika z Gilowic, który przemieszczał się po ringu z taka gracją, jak to miało miejsce za najlepszych czasów – w potyczkach z Banksem i Arreolą.
Przyszła ta ferelna 10 runda -którą co ciekawe- Tomek wygrał na punkty. Molina to chłopak nie z pierwszej łapanki. Wiedział o tym Adamek, który musiał uważać na mocny cios potężnie zbudowanego oponenta. Zadecydował popularny lucky punch, który często rozstrzyga walki w królewskiej dywizji. Góral sie zagapił, odsłonił i trach. To była ostatnia sekunda tej rundy. Deski. Rzecz w boksie spotykana nadzwyczaj często, a mimo wszystko zaskoczyła wszystkich krakowskich kibiców- Jak to się mogło stać? Przecież Adamek już wchodził do ogródka, już witał się z gąską.
I zgasło światło. Adamek otrzymał potężny cios, po którym wielu pewnie już mogłoby się nie podnieść. Siedząc nieopodal ringu miałem wrażenie, że strzał padł minimalnie po ostatnim gongu. Oczywiście nie wykłócałem się o swoje racje, bo towarzyszyły mi emocje. Wszystko działo się bardzo szybko i bez powtórki nie byłem w stanie ocenić ze 100% pewnością, że moje przypuszczenia by prawidłowe. Co działo się później? Zamroczony Tomek zdołał się podnieść, a przy liczeniu do „7” stał już na wyprostowanych nogach. Myślami był gdzieś daleko, nieopodal rodzinnych Gilowic, ale wstał. Zrobił to. Jankowiak w dalszym ciągu go wyliczał, po czym przy komendzie „10” przerwał walkę. Adamek chciał walczyć – taką ma przecież naturę. Naturę wojownika. Niestety sędzia przerwał ten pojedynek. Za szybko. Zdecydowanie za szybko. Był przecież koniec rundy i Tomek mógł zejść do narożnika. Odpocząć przez 60 sekund i wyjść na przedostatnie starcie. Nie dostał takiej możliwości. U siebie, w Polsce. Od polskiego arbitra.
Czy Jankowiak popełnił błąd? Moim zdaniem nie. Obroni się. Zachował się zgodnie z przepisami. Tyle, że przepisy są bardzo ogólne. Mało precyzyjne. Pamiętam pojedynek Krzysztofa Głowackiego z Marco Huckiem. Rozmawiałem z Główką po walce i pytałem go o to, czy zdaje sobie sprawę z tego, że w tej słynnej 6 rundzie sędzia dał mu bardzo dużo czasu na to, by ten podniósł się o własnych siłach z ringu. Zgodził się ze mną. Był pewien, że inny arbiter mógłby nie być tak łaskawy. Szybciej zakończyłby ten pojedynek i nikt nie miałby prawa mieć do niego żadnych pretensji. Zachował się w dobrze, puścił walkę. Mimo że Krzysiu miał miękkie nogi i błędny wzrok to uwierzył w niego. Pozwolił kontynuować pojedynek. To coś, czego zabrakło Jankowiakowi w sobotę. Odwagi.
Całkiem możliwe, że Góral schodząc do narożnika, już by z niego nie wyszedł. Lekarze oraz sztab trenerski by na to nie pozwolili. Jest również ogromna szansa, że po wyjściu do 11 starcia pierwszy cios Moliny znowu powaliłby Adamka na deski. Co wtedy? Walkę trzeba przerwać. Jestem jednak zawiedziony, bo czuję, że Tomek by wstał. Przetrwał te dwie ostatnie rundy i wygrał walkę. Pokazał całemu bokserskiemu światu, że jest wielkim mistrzem. Gladiatorem, który dystansował Briggsa ze złamanym nosem na samym początku swojej wielkiej kariery i przełamał Molinę, który już widział przed oczami polsatowski pas na jej końcu.
Z protestu nic nie będzie. Nie wierzę w to. Nawet gdyby, to Adamek już nie zawalczy. Powiedział, że żegna się z ringiem, a słów na wiatr nie rzuca. Przyglądając się sobotniej gali odnoszę wrażenie, że najsłabsi byli w niej sędziowie. To oni zabili emocje, które mógłby być jeszcze większe. Bo co jest w boksie najpiękniejsze? Efektowne nokauty i widowiskowe akcje. Tego momentami brakowało. Gdy Andrzej Wawrzyk mógł powalić na deski rozbitego Marcina Rekowskiego, sędzia do tego nie dopuścił. Gdy młody-zdolny polskiej szermierki na pięści -Michał Cieślak mógł rozprawić się przed czasem z aroganckim Palaciosem, to znowu do ostatecznej egzekucji nie dopuścił arbiter. Zastanawiam się, po co? By zabić emocje? Przecież to one są w boksie najważniejsze.
Bo dobry sędzia to taki, którego nie widać. Jankowiak został bohaterem.