Jeżeli miałbym wybrać coś, czego najbardziej żałuję w sportach walki, to byłyby to pojedynki, które nie doszły do skutku. Które były w planach, pracowano nad nimi, ale z różnych powodów nie odbyły się.
Poznaję zawodników coraz bliżej. Rozumiem ich, ich problemy, życie codziennie i wyrzeczenia, z jakimi mają do czynienia. Rozumiem też ich sposób patrzenia na świat i wyzwania sportowe. Wiadomo nie od dziś, że zawodnicy lubią imponować. Lubią uchodzić za takich, którzy się niczego nie boją i mogą walczyć z każdym przeciwnikiem, który zostanie im zaproponowany. W praktyce jednak bardzo często wygląda to tak, że większość kalkuluje. Patrzy, co im się opłaca, na czym mogą wyjść korzystnie. Gdzie jest szansa zyskać, a gdzie jest bezpieczny grunt i nie można stracić.
Andrzej Grzebyk był podwójnym mistrzem FEN. W moim przekonaniu zawsze sportowo był gorszym zawodnikiem od Mateusza Rębeckiego, który był czempionem w „tylko” jednej kategorii. Rozmawiałem wielokrotnie z Chińczykiem – proponowałem mu różnych rywali na gale FEN, potencjalnie rozmawialiśmy o wielu nazwiskach. Gdy był kiedyś temat konfrontacji z Marcinem Heldem to podjął decyzję w sekundę, że chce się z nim bić. Wykonany telefon z propozycję konfrontacji z Normanem Parkiem był czymś, co spowodowało uśmiech na jego twarzy. Rębecki chciał mocnych wyzwań i głośno o tym mówił. FEN nie zawsze był w stanie dać mu rywala na poziomie, co bardzo go martwiło. Nie potrafił cieszyć się z łatwego zwycięstwa nad przeciwnikiem o kilka klas słabszym od siebie.
Grzebyk to już trochę inna historia. Z tego co słyszałem, oferta walki z Roberto Soldicem w KSW była na stole, ale ten nie chciał się z nim konfrontować. Gdy poleciałem cztery lata temu do Włoch do świeżo zakontraktowanego w FEN Gorana Rejlica, to pierwsze, o czym rozmawialiśmy, to właśnie temat Grzebyka, który nie chciał walki z Chorwatem. Nawet Wojtek Mrozowski z MMA News zapytał przed galą FEN 21 we Wrocławiu wojownika z Rzeszowa, czy to prawda, że nie chciał mierzyć się z Rejlicem. (od 22:45)
Był kiedyś pomysł, aby doprowadzić do walki Grzebyka z Danielem Skibińskim. Obaj byli w tamtym momencie bardzo blisko UFC, tak przynajmniej grzmiały media branżowe, które widziały w nich wyróżniające się postaci w polskim MMA. Minęło stosunkowo niewiele czasu, a obaj przegrali po trzy walki. Mówienie w tym momencie o nich w kontekście amerykańskiej organizacji to nieśmieszne żarty. Taki pojedynek mógł być ozdobą polskiej gali w systemie PPV. Dziś niewiele osób potrafiłby zainteresować.
Uważam, że jeżeli jest szansa, aby doprowadzić do ciekawej walki, to trzeba to robić. Czasami można delikatnie poczekać, prowadzić równolegle kariery po to, aby szczyt popularności tych osób przypadł na moment ich starcia. Jeżeli jednak zmierzają na siebie dwie siły, to nie należy ich odpychać. Trzeba konfrontować ludzi, którzy są w formie i mogą się bić. Niech lepszy wygra i idzie dalej. Przegrany będzie musiał sobie jakoś z tym poradzić.
MMA to nie boks, porażka nie zawsze oznacza koniec kariery. Jeżeli ktoś przegra po dobrym pojedynku z lepszym od siebie rywalem to naprawdę nie dzieje się nic złego. Poza niewielką grupą zawodników, którzy mogą pochwalić się zerem w rekordzie, najczęściej nawet wielcy mistrzowie schodzą z ringu pokonani. Mateusz Gamrot przegrał w swoim debiucie w UFC, by niespełna dwa lata później być w pierwszej dziesiątce rankingu. Jeżeli ktoś ma sobie poradzić, to na pewno sobie poradzi. Jeżeli faktycznie mierzy wysoko, to musi stawać czoła wyzwaniom. Nie kiedyś, nie za jakiś czas, nie w bliżej nieokreślonym terminie. Tu i teraz udowadniać swoją wartość.
Nie widzę ani jednego minusa w doprowadzeniu do hitowej walki. Nie czuję argumentacji, że ktoś ma jeszcze czas, aby toczyć ważne boje, a hitowe starcie może czekać. W sporcie może zdarzyć się wszystko – kontuzja, problemy rodzinne, konflikt i wiele, naprawdę wiele innych aspektów, które mogą dane zestawienie wyhamować. Kariera sportowca jest zdecydowanie zbyt krótka, żeby kalkulować. Jeżeli jest dobry moment, to trzeba próbować. Ryzykować, by potem nie żałować, że zamiast stawiania sobie ambitnych wyzwań i dostarczania emocji kibicom za każdym razem było nerwowe zerkanie pod nogi, by się o nie nie wywrócić.
Sportowcu, jeżeli możesz, to skacz na głęboką wodę. Jeżeli mierzysz wysoko, to podejmuj ryzyko. Jeżeli aspirujesz do bycia legendą, pokonuj legendy. Jeżeli naprawdę jesteś dobry, to poradzisz sobie i dojdziesz tam, gdzie zakładałeś. Wybieranie, kalkulowanie i analizowanie powoduje, że bardzo często przysypia się moment. Zamiast wielkich walk są pojedynki, które każdy ogląda ze sporym niedosytem.