W końcu ma być normalnie. Autokary pełne niespełnionych na zachodzie piłkarzy nie przebrnęły przez bramki na autostradzie prowadzące do Gdańska i kadra zespołu nie powinna się już wiele zmienić. Sygnał to jasny: koniec ze ściąganiem szrotu, gramy tym, co mamy. W końcu ktoś ten gdański burdel postanowił uporządkować i wynieść drużynę na wyżyny. Cel? Medal to minimum. Gdzieś jednak słychać głosy, że gdański kibic chciałby złotego medalu. Tak, złotego medalu mistrzostw Polski.

Lechia miała odpalić już kilka razy. Przez wielkie nazwiska, które hurtowo ściągano do Gdańska apetyty kibiców zaostrzały się coraz bardziej. Najpierw było miejsce czwarte na koniec kampanii 13/14, by potem dwukrotnie z rzędu sezon skończyć oczko niżej. Marzenia sięgały brązowego medalu, ale cały czas czegoś brakowało. Choć wiele osób się pewnie ze mną nie zgodzi, to brąz był przed dwoma miesiącami jak najbardziej do zdobycia. Tylko po co? By od początku sezonu z niepełną kadrą rywalizować na dwóch frontach i ligowe obowiązki dzielić z pucharowym wyjazdem na europejskie zadupie? By skończyć jak Jagiellonia, Ruch czy Piast przed laty, lecz dumnie w piłkarsko zakompleksionym towarzystwie móc nazwać się pucharowiczem? Klubowi włodarze to wiedzieli i temat celowo odpuścili. Bo granie w Azerbejdżanie lub innej Bośni chwały by Lechii nie przyniosły. Jeszcze nie teraz.

Odnoszę wrażenie, że Piotr Nowak przychodząc do Gdańska od początku miał ułożony w głowie plan, jak zespół Lechii poukładać. Jak te rozsypane klocki pozbierać i spróbować ułożyć z nich wysoką wieżę. Podczas gdy jego poprzednicy próbowali przeciągać linę z piłkarzami, klubowym zarządem czy dziennikarzami, Nowak w Gdańsku każdemu pasuje. Nie jest problemem ani dla prezesa, ani piłkarzy, uwielbiają rozmawiać z nim dziennikarze. Na przedmeczowych briefingach frekwencja dopisuje jak nigdy wcześniej, bo każdy doskonale wie, że mądrego dobrze posłuchać. Gdzie kurtuazjii jest mniej niż kiedykolwiek wcześniej, a merytoryka i fachowość widoczna jest na każdym kroku. Gdzie słowa wypowiedziane podczas konferencji prasowych mają swoje przełożenie na boisku. A analiza nie zawsze dobrej gry nie będzie pozbawiona samokrytyki i szczerości. Choć to z porozu takie proste, na tle rodzimych trenerów wygląda niezwykle obco.

Bo właśnie w osobie Piotra Nowaka widzę szansę Lechii na medal mistrzostw Polski. Już wiosną było widać, że coś drgnęło, a pokłady piłkarskiej jakości gdańszczanie mają ogromne. Kto wie, być może potencjał jest nawet największy spośród wszystkich klubów Ekstraklasy. Podczas gdy von Hessen, Brzęczek czy  Machado mieli problem z desygnowaniem do gry wyjściowej jedenastki, Nowak postawił sprawę jasno – będą grali najlepsi. Nikt specjalnie nie dziwił się, dlaczego Krasic gra w środku pola, a co weekend między słupkami oglądamy innego bramkarza. Bo sukces Lechii, to sukces wszystkich, a nie tylko pojedynczych ludzi. Poprzednicy Nowaka chyba o tym zapomnieli.

Jak będzie? Sam trochę siebie nie rozumiem, ale myślę, że to będzie w końcu sezon Lechii. Dlaczego? Bo liga wydaje się być słabsza niż kiedykolwiek wcześniej, a uznane marki, które w przeszłości odgrywały znaczącą rolę w Ekstraklasie, jak Wisła i Lech, dziś są na przeciwnym biegunie. I choć z pewnością pojawi się nowy Piast, który niespodziewanie namiesza w czołówce, Lechia powinna sobie poradzić. Nikt za wyrównanie najlepszego w historii klubu 4 miejsca bił braw nie będzie.

Bo kto, jeśli nie Lechia, zdoła pokrzyżować plany warszawiakom o kolejnym mistrzostwie Polski?

 

Foto: sport.interia.pl

KOMENTARZE