Polscy piłkarze nie chcieli nic powiedzieć kibicom i dziennikarzom po nieudanym mundialu, co bardzo mnie irytowało. Teraz nasi ligowcy raz za razem zabierają głos po meczach w europejskich pucharach i… jest jeszcze gorzej. Z dwojga złego wolę ciszę, bo na bełkot jestem bardzo wrażliwy. Jak to mówią – milczenie jest złotem.
Najpierw głupot nawygadywał Mirosław Radovic, który atakował swojego kumpla z zespołu i trenera, teraz na świeczniku jest Maciej Makuszewski, który po remisie rzutem na taśmę z Szachciorem Soligorsk doszedł do wniosku, że… jest dumny z siebie i swojego zespołu. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie.
Los chce jednak chyba pokazać tutaj, że walczymy do końca i konsekwentnie. Ostatnio jesteśmy nagradzani za to, że nie ma momentu, w którym poddajemy się na murawie.
To fragment wywiadu Makiego dla Przeglądu Sportowego. Reprezentant Polski usiadł w szatni po spotkaniu z uśmiechem na ustach, bo stwierdził, że gol wbity białoruskiej (!) ekipie w 89. minucie spotkania jest nagrodą za to, że on i jego koledzy na boisku walczą do samego końca. Nie poddają się, nic nie jest im straszne, nie zwieszają głowy po tym, jak pasterze strzelają im gola i dalej wierzą w to, że są w stanie góry przenosić.
Panie Macieju, choć nie, napiszę inaczej: Maćku, no wielkie gratulacje. Naprawdę, czapki z głów. Trzecia drużyna Polski nie daje się pokonać ekipie z Białorusi (!), a jeden z jej najlepszych piłkarzy, reprezentant Polski, który miał jechać na mundial, w zasadzie to uważa, że dzięki swojej fajnej postawie pan Bóg jest na tyle sprawiedliwy, że potrafi wynagrodzić trud, jacy piłkarze wkładają w to, żeby wygrać ten arcytrudny mecz.
Zawsze wydawało mi się, że takie argumenty, jak „walka do końca” czy „nie poddawanie się” to absolutne minimum. To coś, czego nawet nie należy kwestionować i w ogóle nie powinniśmy o tym rozmawiać. Gdy młody chłopak, dopiero zaczynając swoją przygodę w dziennikarstwie, idzie korytarzem w redakcji i spotyka swojego szefa, to mówi mu grzecznie „Dzień dobry”. Jak myślisz, ktoś mu za to dziękuje? Nie, po prostu – tak już jest. Gdy kelnerka przychodzi do stolika, to również wita się ze swoimi gośćmi, uśmiecha się i pyta, czy czegoś się napiją. Jak myślisz, szef daje jej za to podwyżkę? No chyba nie. Pani pracująca na stacji benzynowej po wystawieniu faktury na paliwo pyta, czy masz ochotę na coś do picia i czy nie chcesz hod-doga. Znowu, jak myślisz, czy ona robi coś ekstra, coś ponad stan? Nie! Po prostu pracuje i stara się to robić jak najlepiej. Ktoś ją obserwuje i ocenia jej pracę – jej zależy na robocie i robi wszystko wedle szeroko pojętych norm.
Ciebie Maćku natomiast i twoich kolegów najwyraźniej należy pogłaskać po głowie za to, że walczycie do końca i wbijacie gola ekipia z Białorusi (!). Nie Realowi Madryt. Nie Liverpoolowi, Bayernowi czy Barcelonie. Ekipie z Białorusi (!), która przeciętnemu kibicowi z poważną piłką kojarzy się tak samo, jak ty ze studiami doktoranckimi.
Wiesz co by się stało, gdyby?
Pięściarz poddał się podczas walki? Zostałby ciężko znokautowany.
Kierowca rajdowy poddał się podczas wyścigu? Dachowałby samochodem.
Andrzej Bargiel poddał się zjeżdżając z K2 na nartach? Już nigdy byśmy go nie zobaczyli.
Płotkarz poddał się podczas biegu? Przewróciłby się i połamał sobie ręce.
Tymczasem wy, Lech Poznań, poddając się, przegralibyście arcytrudne spotkanie z ekipą z Białorusi (!). Dzięki nieustępliwości, zadziorności, wierze w siebie do końca udało wam się jednak wyprostować sprawy i zremisować 1:1.
Gratulacje!