Pierwsze rozdanie za nami, COŚ jesteśmy już w stanie powiedzieć. Nie mamy prawa jednak prognozować, kto jest w formie, a kto będzie grał w tym sezonie o skrzynkę śliwek. Wiemy natomiast, kto już w ten weekend wyłożył się o własne nogi, a kto w dobrych humorach przystąpi do meczu numer dwa tegorocznej wiosny.
Skupię się dziś na tym, co działo się w Trójmiescie, bo właśnie nad morzem grano o najwyższe cele. W sobotę Arka gościła u siebie Legię, dzień później o fotel samodzielnego lidera powalczyła Lechia z Jagiellonią. Już pierwsze spotkania mogły pokazać, jaki będzie układ sił w dalszej części tego sezonu.
Pamiętacie Legię z tego sezonu, prawda? Początek warszawianie mieli tak mizerny, że oczy szczypały od samego patrzenia na ich grę. Sprowadzono kilku piłkarzy do stolicy, którzy niby coś umieją, niby coś kleją, mają jakiś ogólny zarys tego, jak powinna wyglądać gra w piłkę, ale generalnie, to nie szło im absolutnie nic. Cała Polska śmiała się z tego, jak spektakularny zjazd można było zaliczyć przez zaledwie kilka miesięcy. Od mistrzostwa Polski, aż do strefy spadkowej. Tak wyglądała Legia na początku. Dlaczego o tym? Bo – kto wie – być może jednym z ważniejszych momentów w tym hucznym upadku była porażka z Arką 20 sierpnia. Beniaminek zabawił się z pozorantami Besnika Hasiego 3:1 i dosyć mocno wbił kolejny gwóźdź do trumny Legii.
Jak czas pokazał – mistrzowie Polski podnieśli się z kolan i zaczęli szturmować ligę. Zimę spędzili na trzecim miejscu w tabeli z realnymi szansami na walkę o mistrzowski tytuł.
Niektórzy spodziewali się, że Legia rozjedzie Arkę w sobotę. Dobra forma na koniec jesieni kazała myśleć, że to nie będzie wyrównane spotkanie. Z drugiej strony – czy opcja, w której to mistrzowie Polski po raz kolejny w tym sezonie dają ciała była zupełnie nierealna? Wszystko się mogło wydarzyć.
Czytałem pomeczową relację na jednym z portali o tym właśnie meczu. Według dziennikarza tam pracującego Legia zagrała zajebiste spotkanie, wygrał kolektyw, Tomek Jodłowiec to stary wyga, który w środku pola wyglądał jak Leo Messi kopiący piłkę ze swoimi synami na podwórku. Necid, to już w ogóle klasa sama w sobie i piłkarz przez wielkie „P”. Najwidoczniej oglądaliśmy inny mecz. Spotkanie w Gdyni było nudne, wolne, chaotyczne, niepoukładane. Legia była dużo lepszym zespołem. Przez 0,01 sekundy nie było mowy o niespodziance. Nie uważam jednak, by była to zasługa fantastycznie dysponowanej ekipy Legii. Mistrzowie Polski zmierzyli się po prostu z drużyną, która ostatni mecz na swoim boisku wygrała 19 września. Z ekipą, która w takiej formie, w jakiej była w sobotę, nie dałaby rady wygrać nawet ze Spartą Szamotuły i Redą Trzebiatów.
Ciekaw jestem, jak Legia zaprezentuje się na tle Ajaxu Amsterdam. Granie na dwóch frontach będąc w formie nie jest łatwe. Licząc, że Wojskowi dopiero zmierzają w kierunku dyspozycji optymalnej, konfrontacja z ekipą z Holandii może być bardzo trudna.
***
Konfrontacja pierwszej z drugą drużyną w tabeli, to zawsze spore wydarzenie. Tym razem mocne rozdanie otrzymaliśmy już w pierwszej partii, po której mieliśmy przekonać się, która drużyna szybciej wskoczy na odpowiedni pułap. Emocji jednak w Gdańsku było tyle, co podczas zbierania grzybów. Działo się, ale tylko z jednej strony. Jak się pewnie domyślacie – nie o to chodzi w szlagierach. By jedni grali, a drudzy bezsensownie biegali. Często dreptali, chodzili, pozorowali jakąkolwiek ochotę do grania w piłkę. Nie, Jaga wczoraj nie była klasowym zespołem.
W Gdańsku nastroje były bojowe. Aby nie dać złapać się regularnie punktującej Legii, trzeba było wygrać. Nie z byle kim, bo z drużyną, która otwiera tabelę. Już pierwszych kilka minut pokazało, że Lechii bardziej się chce. Aktywne skrzydła, trochę kombinacji w środku pola, szarpiący raz za razem Peszko, dobrze dysponowany Wolski. Była koncepcja, co kazało wierzyć, że Lechia zgarnie dzisiaj pełną pulę. Na całe szczęście dla Lechii bardzo szybko Krasic i spółka doszli do wniosku, że na przeciwko nich nie stoją liderzy Ekstraklasy, a po prostu piłkarze z Białegostoku, którzy grali wolno, bez pomysłu, przewidywalnie. Bez iskry, choć agresywnie. Bez pomysłu, choć walecznie. Sorry – to nie MMA. W piłkę na pewnym poziomie (nawet na poziomie Ekstraklasy) trzeba COŚ kopać. To COŚ wystarczyło Lechii, żeby z palcem w nosie pokonać Jagiellonię. Gdyby do Gdańska przyjechała Łęczna lub inny Ruch – okej, można było się tego spodziewać. Ale trójka wlepiona bez oporu Jagiellonii? Nie tak to powinno wyglądać.
Michał Probierz na konferencji wziął wszystko „na klatę” i podkreslił, że musi wyciągnąć wnioski z tej porażki. Wszystko ładnie, wszystko pięknie i lepsze to, niż narzekanie, że sędziowie popełnili błędy, a temperatura nie sprzyjała graniu w piłkę. Postanowiłem z ciekawości sprawdzić, co przez ostatnie kilkanaście dni przed meczem robili piłkarze Lechii i Jagiellonii. Jak trenowali i z kim grali sparingi.
Lechia: 1 lutego mecz kontrolny z Chojniczanką Chojnice, 4 lutego mecz kontrolny z Drutex-Bytovią Bytów. Oba mecze w Gdańsku.
Jagiellonia: 4 lutego – koniec zgrupowania w Tucji.
Czyli Lechia zagrała dwa spotkania w warunkach zbliżonych do tych, w których przyszło im się mierzyć z Jagiellonią. Mróz, śnieg, ogólnie – bardzo niekorzystna sceneria do grania w piłkę. Oba mecze zostały rozegrane o godzinie 18. O której rozpoczęło się spotkanie z Jagą? Również o 18.
Jaga natomiast w Turcji rozegrała aż osiem meczów kontrolnych. Wszystkie jednak odbyły się w warunkach pogodowych zgoła odmiennych od tych, które w niedzielę panowały w Gdańsku.
Zastanawiam się zatem, czy to nie jest frajerstwo i brak profesjonalizmu. Wiecie, maratończyk, którzy szykuje się do biegu rozpoczynającego się o godzinie 10 rano, trenuje ostatnie tygodnie przed startem o 10 rano. Pięściarz walczący w Stanach jedzie do USA na dwa tygodnie przed walką, żeby przyzwyczaić się do zmiany czasu. Jaga miała to natomiast gdzieś. Grała w temperaturze plus 10 stopni Celsjusza 4 lutego, by tydzień później przy minus 10 stopniach Celsjusza walczyć o fotel samodzielnego lidera Ekstraklasy w spotkaniu wyjazdowym.
Jak to mawia Tomek Hajto – detale. Moim zdaniem – skrajna amatorka, które na całe szczęście nie przeszła na sucho.
A Lechia nie może zachłysnąć się tym, jak to rzekomo dobrze gra w piłkę. Sprawdzona jeszcze nie została, nie mierzyła się z dobrym rywalem. Termalica już raz gdańszczanom punkty odebrała. Druga taka wpadka może kosztować trochę więcej niż trzy ligowe oczka.