Zapraszamy do przeczytania wywiadu z rugbystką reprezentacji Polski w rugby, Marleną Mroczyńską, na co dzień kapitan drużyny Biało-Zielone Ladies Gdańsk. Wywiad został opublikowany na stronie www.laczynaspasja.pl i znajduje się również TUTAJ.

Kariera czy przygoda?

MM: Myślę, że przygoda. Przez to, że rugby nie jest sportem zawodowym w naszym kraju, trudno jest mówić o karierze.

Wielokrotnie spotkałem się z opinią, że robicie wszystko tak samo jak profesjonalni sportowcy, z tym że wy musicie chodzić dodatkowo do pracy i nie zarabiacie na rugby takich pieniędzy jak piłkarze, siatkarze czy koszykarze.

MM: Na pewno oddajemy się rugby w pełni i nie traktujemy tego, jako dodatkowego zajęcia, które wykonujemy dwa razy w tygodniu. Ja poświęcam na treningi bardzo dużo swojego czasu, do tego dochodzą mecze, wyjazdy, zgrupowania. Nie mam z tego pieniędzy i to nas na pewno oddziela od osób, które grają w kosza czy w piłkę. Gram w rugby, bo to kocham. Bo jest to moją pasją.

Często trenuje mistrzyni Polski w rugby? Jak dużo trzeba trenować, by zostać mistrzynią Polski?

MM: Cztery razy w tygodniu. Poniedziałek, wtorek, czwartek, piątek. Od 1,5 do 2 godzin. Do tego oczywiście dochodzą dojazdy. Miałyśmy koleżankę, która dojeżdżała na każdy trening 35 kilometrów, bo mieszkała za miastem. W weekend w ciągu sezonu dochodzą do tego mecze.

Sporo.

MM: Jesteśmy już na takim poziomie, na którym nie można odpuszczać treningów. Wiadomo, że czasami wypadnie komuś coś ważnego i nie można pojawić się na zajęciach, ale takich sytuacji staramy się unikać. Wtedy dzwonimy do trenera i mówimy jak sprawa wygląda. Szczęśliwy nie jest.

I każe iść w zamian za nieobecność chociaż pobiegać z 10 kilometrów.

MM: Dokładnie.

Czujecie, że jest wam poświęcane mniej uwagi niż facetom? Czy nie jesteście traktowane trochę po macoszemu?

MM: W dalszym ciągu czujemy się trochę zaniedbane, pominięte. Chociaż zaczęło się to już powoli zmieniać. Można to szybko zweryfikować chociażby za sprawą nagród, które oni zdobywają za swoje sukcesy na arenie międzynarodowej oraz miejsca, w które jeżdżą na mecze, zgrupowania. Jeśli ktoś powie, że u facetów nie wygląda to znakomicie, to nas trudno jest w jakikolwiek sposób sklasyfikować. Za zdobycie mistrzostwa Polski faceci dostają stypendium z miasta, my takowego nie otrzymałyśmy ani razu. Chłopacy dostają dniówki za pobyt na reprezentacji, my możemy o tym co najwyżej pomarzyć. Zgrupowań reprezentacyjnych jest coraz więcej, a na każdy wyjazd my musimy brać urlopy z pracy, by na kadrę pojechać. Gdy wykorzystam swoje dni wolne na obóz czy turniej, to nie mam go dla rodziny lub po prostu na odpoczynek. Koło się zamyka.

To jest w ogóle sytuacja bez precedensu. W pewnym momencie każda z was będzie musiała wybrać, czy chce realizować swoją pasję i rezygnować z takich podstawowych wartości w życiu jak rodzina i znajomi, czy na odwrót. Wybór, którego w innych dyscyplinach nie trzeba dokonywać.

MM: No i potem jest tak, że zawodniczka zakłada rodzinę i kończy z rugby, mimo że ma 26 lat i kolejnych 10 uprawiania sportu przed sobą. Partner chce wyjechać z nią na wakacje i poleżeć na plaży w Hiszpanii, a ona ma tylko trzy dni wolnego, bo podczas pozostałych 20 siedziała na zgrupowaniu. Nie każdy to rozumie, nie każdy to akceptuje. Efekt tego jest taki, że bardzo często dziewczyny kończą grać i zajmują się innymi rzeczami z dala od sportu.

Niektórym jednak nie straszne jest nic. Nawet zajście w ciążę.

MM: Ja po urodzeniu dziecka wróciłam, bo chciałam wrócić. Nie wiem czy wiesz, ale urodziłam największą dziewczynkę w Polsce (waga 6870 wzrost 69 cm). Dwa miesiące po cesarskim cięciu normalnie już trenowałam. Ponadto od 22 lat choruję na cukrzycę insulinozależną i nigdy nie robiłam sobie wymówek z tego powodu. To pokazuje, że można i że jak się chce, to nie ma rzeczy niemożliwych. Nie każdy jednak ma tak, jak ja. I też nie ma się czemu dziwić.

corka-laczy-nas-pasja

W waszym wypadku z tej zajawki – przynajmniej teoretycznie – nie wiele wynika. Z samego grania nie wykarmisz rodziny.

MM: Dokładnie. Trzeba sobie radzić i kombinować. Pracować i wieczorami chodzić na treningi. Oddać się temu na tyle, na ile jest to w ogóle możliwe. Nie ma jednak co narzekać, bo każda z nas robi to z własnej, nie przymuszonej woli.

Janusz Urbanowicz – przeczytałem wiele informacji na jego temat i wiele wywiadów, w których zgodnie potwierdzałyście, że to on jest ojcem waszych sukcesów, a teraz dobrej gry reprezentacji. On jednak mówi, że to wszystko zasługa was, zawodniczek.

MM: Trener zawsze sobie umniejsza – taki już jest. On jednak od początku pracy z gdańską drużyną podkreślał, że bardzo ważna jest znakomita atmosfera w zespole. Wyniki, te najlepsze, są możliwe, ale tylko wtedy, gdy zawodniczki będą się dogadywały i będzie między nimi chemia. Inaczej będzie istniało ryzyko, że każdy wózek będzie ciągnął w swoim kierunku, co w przypadku sportu drużynowego nie jest możliwe. Powtarzał, że chce mieć „bandę”. Banda ma działać w grupie i trzymać się razem.

Często z jego ust pada właśnie słowo „banda”.

MM: Bardzo często.

Ale ogólnie to wasz trener lekko nie ma. Prowadzi drużynę kobiet, a już nie jedna osoba mówiła, że to trudniejsze zadanie, niż trenowanie facetów.

MM: Na pewno nie jest to łatwe zadanie, bo każda z nas ma swój charakter, każda swoje humory i gorsze dni. Nie myśl sobie, że my się wszystkie zawsze uwielbiamy i nigdy nie kłócimy. Jak w każdej drużynie bywają nieporozumienia i sprzeczki, ale wtedy właśnie wychodzi charakter drużyny. Gdy trzeba wyprostować pewne sprawy i przejść obok tego do porządku dziennego. Nauczyć się szybko zapominać, wybaczać, naginać lub po prostu dostosowywać do panującej sytuacji.

W rugby grają chłopczyce?

MM: Nie zawsze, choć wielokrotnie dziewczyny, które trafiają do rugby nie chodzą na co dzień w szpilkach i nie stroją się przy lustrze półtorej godziny.

Ty jesteś chłopczycą?

MM: Może nie, że chłopczycą, ale na pewno nie paniusią. Mam starszego brata, więc biliśmy się całe dzieciństwo, raz mi krew leciała z nosa, czasami jemu. Konkurowałam z nim o względy rodziców. Do tego zawsze uprawiałam sport. Lubiłam aktywnie spędzać czas na podwórku, często musiałam mierzyć się z chłopakami. Dorastałam w towarzystwie kolegów mojego brata. Dziś w świecie rugby doskonale się odnajduję.

Jak się trenuje w zespole, w którym jest tyle mocnych charakterów?

MM: Trener zawsze powtarza, że dziewczyny, które przyjechały do Gdańska z mniejszych miejscowości charakteru mają jeszcze więcej. Może wynika to z tego, że one musiały przejść trudniejszą drogę, zanim się tu znalazły? Trudno powiedzieć.

trojkat-laczy-nas-pasja

Mnie się wydaje, że to chodzi właśnie o tę drogę. Studentowi, którzy przeprowadza się do Gdańska na studia bardziej zależy, by wszystko pozdawać niż temu, który ma Uczelnię za oknem.

MM: Pewnie tak jest. Chodzi o zaciętość i zaangażowanie. Teraz na przykład nasz trener interesuje się dwiema dziewczynami z Chojnic, bo bardzo zależy mu, żeby przeprowadziły się do Gdańska i grały w rugby. Będą szły po wakacjach do liceum, więc to dobry wiek, żeby zacząć na poważnie zajmować się rugby.

Ktoś je ogląda, śledzi ich poczynania, czy po prostu dobre dziewuchy, więc bierzecie co jest?

MM: Grają i wyróżniają się na tle rówieśniczek. Trenują w Chojnicach, były na zgrupowaniu kadry w swojej kategorii wiekowej i były obserwowane przez trenera.

Dokończ zdanie – Janusz Urbanowicz to dla Ciebie…

MM: Na pewno autorytet, choć chyba pierwszym słowem, które go określa i które najwłaściwiej będzie w stanie go scharakteryzować, to słowo ojciec. Znakomity opiekun, rozmówca, psycholog. Potrafi skupiać wokół siebie ludzi. Potrafi złapać za rękę, wziąć na bok i na spokojnie wytłumaczyć lub okrzyczeć, gdy tego wymaga sytuacja. Nie da się na niego gniewać. Umie pociągnąć za sobą grupę i zbudować atmosferę.

Sukcesy, które w waszym wypadku przyszły bardzo szybko, były spełnieniem marzeń czy pierwszym, ale dopiero premierowym krokiem w karierze? Pytam z perspektywy czasu.

MM: Na pewno kilka lat temu o sukces w klubowym rugby było łatwiej, bo mniej klubów miało swoje zespoły, a co za tym idzie, konkurencja również była mniejsza. Chciałyśmy pokonywać kolejne przeszkody – krok po kroku. Najpierw wygrać z Arką, chwilę później z innymi zespołami, które były od nas mocniejsze. Z biegiem czasu duże sukcesy zaczęły być postrzegane jak małe, ale to chyba normalne. Jeszcze na długo przed występami w Ladies zaczęła się moja przygoda z kadrą, pierwsze wyjazdy, zgrupowania.

To był wtedy dla Ciebie inny świat? Mówię o tych wyjazdach za granicę.

MM: Na pewno ciesze się, że zwiedziłam dużo fajnych miejsc i zobaczyłam najlepsze na świecie rugbystki i rugbystów. Mam świadomość tego, jak oni wyglądają na żywo. Tamte dziewczyny były duże, dobrze zbudowane, pewne siebie i widać było, że one zawodowo uprawiają ten sport. U nas wtedy jedna dziewczyna była większa, inna mniejsza, ta za chuda, ta miała kilka kilogramów do zrzucenia. Tam tego nie było. Każda potężnie zbudowane nogi, biceps i motyle. Wiadomo, że to o niczym nie świadczy, bo samą muskulaturą nie wygrywa się meczów w rugby, ale wiele naszych zawodniczek było wtedy przerażone. Do tej pory zdarza się, że wychodzimy na boisko, a któraś z naszych patrzy na laskę z podziwem, mimo że jest tego samego wzrostu. Twierdzi, że tamta jest silna i ogromna. Sama natomiast jest malutka i drobniutka, bo ma trzy centymetry mniej.

Z czego to wynika?

MM: Nie wiem, chyba z braku obycia w towarzystwie najlepszych drużynami  na świecie. Brakuje nam ogrania z zespołami z topu, które swoją postawą otworzą nam oczy na jeszcze większe rugby. Od jakiegoś czasu jeździmy już na zgrupowania za granicę, by tego doświadczyć. By zebrać wiedzę i zobaczyć trochę różnych zagrań i zachowań naszych koleżanek po fachu. Przyglądamy się z bliska grze dziewczyn z Kanady, Anglii, Nowej Zelandii czy Francji.

Nie ma konfliktu w kadrze przez to, że większość drużyny narodowej tworzą dziewczyny z Gdańska, a opiekunem i u was w klubie, i w reprezentacji jest Urbanowicz?

MM: Niektóre dziewczyny mogą być złe i pewnie tak jest, bo ja pewnie też miałabym jakieś obiekcje, gdybym nie grała w kadrze, a w moim miejscu cały czas grałaby zawodniczka z klubu, który prowadzi trener kadry. My jednak jesteśmy najlepsze w Polsce szósty rok z rzędu. Wygrywamy zdecydowaną większość swoich spotkań i siłą rzeczy trener szkolni nas pod kątem swojej filozofii, którą potem chce przełożyć w reprezentacji. Gdybyśmy były na czwartym miejscu w lidze, a mimo wszystko każda z nas jechałaby na reprezentacje – okej, układy, układziki. Bronią nas jednak wyniki sportowe i tego nikt nam nie może zabrać.

Jak piłkarska reprezentacja Hiszpanii wygrywała mistrzostwo świata, to też siedmiu z jedenastu piłkarzy grało na co dzień w Barcelonie.

MM: Więc jeżeli to działa, a działa, to nie ma czego zmieniać. Jeśli ja będę w gorszej dyspozycji, a któraś z dziewczyn z Warszawy czy Poznania wyskoczy z wielką formą, to ona będzie w kadrze zamiast mnie – jestem o tym przekonana. W obecnej sytuacji nie bardzo jest alternatywa dla tego modelu kadry.

Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeżeli dla któreś z dziewczyn z Gdańska zabraknie miejsca w reprezentacji, to będzie płacz i lament, nie?

MM: Może nie lament, bo na pewno każda bierze pod uwagę, że nikt w reprezentacji nie będzie grał za zasługi ani przynależność klubową. To nie są imieniny, gdzie możesz zaprosić swoich ulubionych kolegów i koleżanki, tylko drużyna narodowa. Klubów jest coraz więcej, dziewczyn, które aspirują do gry w kadrze również, więc każda z nas liczy się z tym, że cały czas trzeba pokazywać się z dobrej strony, by być w drużynie.

kolanko-laczy-nas-pasja

Czy wasz profesjonalizm obejmuje też wzorowe prowadzenie się? Mówię o diecie, suplementacji, unikaniu alkoholu?

MM: Wydaję mi się, że to wszystko mieści się w granicach zdrowego rozsądku. Przed meczem nie idziemy na imprezę. Gdy wracamy autobusem przez pół Polski ze spotkania ligowego, pijemy piwo – to w rugby zwyczaj. Nikt nie prowadzi się wzorowo do tego stopnia, że jego przypadek mógłby być stawiany za wzór, ale gramy w rugby z własnej woli i żadna z nas nie przegina.

Ale zdarza się, że rezerwujecie stolik w knajpie w piątek wieczorem, gdy nie ma  meczu i bawicie się?

MM: Zdarza się, jesteśmy normalnymi dziewczynami.

Dziennikarze się o was chyba nie zabijają, prawda?

MM: No nie mam problemów z nadmierną popularnością (śmiech). Same opisujemy swoje spotkania i podsyłamy je do dziennikarzy, żeby oni wzmiankę o nas zamieścili u siebie. Dobieramy zdjęcia, rozsyłamy to dalej, wrzucamy na stronę klubową oraz różne inne profile.

Ilu udzieliłaś w życiu wywiadów? Mówię o takiej rozmowie jak nasza, a nie o pomeczowej setce?

MM: Trzech.

Mało.

MM: Jeszcze w Trójmieście, to wiele osób słyszało o rugby, interesuje się, czasami przyjdą na mecz. W innych miastach w Polsce jest podobno jeszcze mniejsze zainteresowanie. A jak już jest, to w wykonaniu facetów. Z tym niestety szybko nic nie da się zrobić. Trzeba czasu, aż ktoś się dowie o rugby, a dopiero potem o żeńskiej drużynie.

Interesujesz się rugby? Bo mówisz, że jesteś pasjonatką. Pytanie, czy przychodzisz do domu i przeglądasz portale branżowe, czy raczej koncentrujesz się tylko na swojej karierze?

MM: Raczej tylko uprawiam sport. Zawodniczki dzielą się na takie, które chłoną wiedzą o wszystkim i potrafią porozmawiać o rugby z ekspertami oraz na takie, które po prostu same trenują i grają mecze.

Wiesz, kto jest mistrzem Francji w rugby?

MM: Nie mam pojęcia.

Czyli Ty tylko grasz.

MM: Ja tak, choć nie jest tak, że rugby w wykonaniu facetów lub w innych krajach w ogóle mnie nie interesuje. Karolina Jaszczyszyn, która na co dzień mieszka w Anglii, ale która pełni rolę kapitana w reprezentacji jest taką pasjonatką, o której przed chwilą wspomniałeś. Sypie nazwiskami z rękawa, zawsze potrafi opowiedzieć jakąś anegdotkę, historyjkę. Jara się rugby i to nie tylko trenując, ale i czytając i oglądając inne spotkania.

Ona i Dagna Westfeld wyjechały do Anglii 5 lat temu, więc te ich zainteresowania rugby, jako dyscypliną wynikają pewnie również z tego, że na Wyspach ten sport jest bardzo popularny.

MM: Na pewno tak jest. Pracują i przebywają w trochę innym środowisku, które rugby ma na co dzień i które ten sport doskonale rozumie. Dziewczyny od kiedy wyprowadziła się do Anglii, były praktycznie  na każdym turnieju w Polsce. Karolina dodatkowo na zgrupowaniu reprezentacji Polski. Zawsze były i wspierały drużynę swoją obecnością na meczu i wszystko finansowały ze swoich pieniędzy. Bardzo mi i nie tylko mi tym imponowały.

laski-laczy-nas-pasja

Wiele osób tego poświęcenia nie zrozumie.

MM: Zdaję sobie z tego sprawę, ale to pokazuje, jacy ludzie grają w rugby. Pasjonaci, ludzie oddani w pełni temu, co robią, mimo że dla wielu nie ma z tego żadnej wymiernej korzyści.

Jakie wy, jako sześciokrotne mistrzynie Polski, macie cele? Bo wasz trener powiedział kiedyś, że nie chcecie przegrać z drużyną z Poznania, bo już kiedyś z nimi przegrałyście. To was motywuje do jeszcze cięższej pracy.

MM: Tak, to prawda. Podczas jednego z turniejów przegrałyśmy z nimi w grupie i pojawił się moment zwątpienia. – Jak to? Biało-zielone Ladies przegrały? Przecież one zawsze wygrywają, to niemożliwe. Zawsze taka sytuacja wzbudza wielkie poruszenie wśród innych. To jednak tylko sport, wszystko może się zdarzyć. Rzadko przegrywamy, to fakt. Nie każda z nas potrafi sobie z tym poradzić. Czasami jednak jedziemy bardzo długo autobusem na mecz, jesteśmy zmęczone, pojawia się dekoncentracja i wszystko może się wydarzyć. Przeciwnik ma bardzo dobry dzień, my słaby i wtedy pojawiają się problemy.

Takie ciągłe wygrywanie może zgubić.

MM: Nie powiem nazwiska, ale czytając ten wywiad ona będzie wiedziała, o kim mówię. Niektóre z nas jeszcze nie nauczyły się przegrywać. Nie miały kiedy. Gdy ona dołączała do naszego zespołu, to my byłyśmy już wtedy najlepsze. I naprawdę przez bardzo długi czas nikt nie był w stanie nas pokonać. Gdy już ktoś okazał się lepszy, to nie potrafiła się z tym oswoić. Spotkała się z sytuacją, której wcześniej nie brała pod uwagę. Której nie zakładała, która ją zaskoczyła.

Ambicja.

MM: Każda z nas jest ambitna, wszystkie chcą wygrywać. Prawda jest jednak taka, że czasami emocje biorą górę i nie zawsze można nad nimi zapanować. W rugby nie można wziąć przerwy na żądanie i stanąć w kółku wyjaśniając sobie, jak należy rozegrać kolejną akcję. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Mecz trwa 14 minut. Źle wejdziesz w spotkanie, ktoś popełni prosty błąd i już musisz gonić. Wtedy sekundy zdecydowanie szybciej uciekają i tego czasu zostaje coraz mniej. Zdarzają się porażki, choć często wydaje się, że można było ich uniknąć . Gdyby jednak niespodzianek nie było, to nikt nigdy nie zainteresowałby się sportem. Ja nauczyłam się z tym żyć. Jestem już w takim momencie swojej kariery, że wiem, że to zabawa. Traktuję rugby poważnie – żeby było jasne. Mam już do wielu spraw większy dystans. Nauczyłam się przegrywać, choć cholernie tego nie lubię. Mam też nadzieję, że jeszcze przez długi czas nie będę musiała się z przegraną oswajać.

KOMENTARZE