Przemysław Rudzki. Komentator sportowy w Canal+, zastępca redaktora naczelnego w Przeglądzie Sportowym. Autor książki „Futbol i cała reszta”. W czwartek w Galerii Bałtyckiej w Gdańsku odbyło się spotkanie z dziennikarzem. Nie zabrakło pytań o ligę angielską, faworytów Ligi Mistrzów oraz słabszą formę brytyjskiego futbolu. Bohater spotkania opowiadał również o swoich początkach w dziennikarstwie czy pierwszej miłości, od której ważniejsza była… sędzina z Radomia. Zapraszam do lektury!

 

Może zacznijmy od książki. „Futbol i cała reszta”. O czym pisałeś?

Przemysław Rudzki: Sytuacja rozgrywa się na początku lat 80, czyli w czasie mojej młodości. Czeladź to mała, 30 – tysięczna miejscowość na Śląsku i to tam odbywają się sytuacje przedstawione w książce. Czemu piłka nożna? Bo to był dla mnie w tamtym czasie cały świat. Każda wolna chwila była powiązana z piłką nożną. Możecie tego nie zrozumieć, ale to był taki łącznik ze światem fajnych rzeczy. Być może najfajniejszych. Miałem brata, który był o 11 lat starszy, mój tata interesował się piłką nożną, więc dzięki futbolowi mieliśmy bardzo dużo wspólnych tematów.

Futbol był najważniejszy?

PR: Z pewnością tak. Teraz jest chyba trochę inaczej. Młodzież inaczej spędza swój wolny czas. Ostatnio przeglądałem swoje zdjęcia, gdy byłem dzieckiem, i na jednym z nich jest mały Przemek, który grał w Komadorę. Pamiętacie Komadorę? Obok mnie leżała kartka i długopis, na której zapisywałem wyniki meczów. Nie było opcji „save”, więc musiałem sobie radzić ręcznie. Dziś wszyscy grają przez sieć. Kiedyś jedna osoba na podwórku miała komputer czy konsolę i szło się do niego, by pograć. Spędzaliśmy dzięki temu czas razem, jednoczyliśmy się. Była rywalizacja, emocje, ktoś wygrał, ktoś przegrał. Piękna sprawa. Wszystko kręciło się wokół piłki.

Dużo było w książce o Czeladzi.

PR: Czeladź, jak już powiedziałem, to mała miejscowość na Śląsku. Niezbyt urodziwa. Podobna do Łodzi. To dobre porównanie – mniejsza Łódź. Robotnicze budynki, hotele. Szaro, buro. Nie było co robić, więc graliśmy w piłkę. Dziś dzieciaki wychodzą na podwórko i pod domem mają orlika. Fajnie, że tak jest, ale kiedyś zamiast słupka stał kamień czy plecak, a mecz kończył się w momencie, gdy właściciel piłki musiał iść do domu. Były różne pojedynki – młodsi na starszych, Ci na tamtych. Najważniejsze były emocje, sportowa rywalizacja no i piłka. Przede wszystkim piłka.

Lata 80 to bardzo burzliwy okres w naszym kraju.

PR: Paradoks polegał na tym, że mimo tego, że za czasów PRL-u nie było nic w sklepach i ogólnie żyło się gorzej, to ludzie wydawali się być szczęśliwi. Był wyż demograficzny, więc dla nas – dzieciaków – spędzanie czasu na podwórku było czymś naturalnym. Chłopaków było bardzo wielu, więc nie było problemu z tym, żeby zebrać dwie drużyny i pograć w piłkę. Ja na przykład nie lubiłem stać na bramce, a wiadomo, że ktoś musiał być między słupkami. Bardzo często to właśnie tacy robili karierę. Żyło się wolniej, było spokojniej. Ale czy gorzej?

Bardzo wiele osób doskonale rozumie problemy, z którymi borykaliście się w swoim dzieciństwie. 

PR: Na jednym ze spotkań z fanami, pewien 17-letni chłopiec przyszedł do mnie i powiedział, że przeczytał książkę, bo chciał dowiedzieć się w jakich czasach dorastał jego ojciec. Zrobiło mi się bardzo miło z tego powodu. Kiedyś Kuba Rzeźniczak zadzwonił do mnie i powiedział, że wszystkie tematy, które poruszyłem w książce pokrywają się z tym, co on przeżył. Podobno chłopcy, którzy urodzili się na początku lat 90 mieli podobnie. Takie były czasy. Ciesze się, że ktoś to zrozumiał.

Czy wszystkie fakty zawarte w książce są prawdziwe?

PR: Książka to taka moja fikcja literacka oparta na faktach. Sytuacje są prawdziwe i wydarzyły się naprawdę, ale są nieco podkręcone dla dobra fabuły. Przypadkowe są niektóre pseudonimy bohaterów, ale taką miałem na to wizję.

A sam tytuł? „Futbol i cała reszta”. Futbolu jest tam jednak mało.

PR: Od początku miałem pomysł na tytuł tej książki i wytrwałem przy nim do końca. Teraz jednak może zdecydowałbym się na inny. Bardzo często mam tak, że doszukuje się jakiś korekt w swoich tekstach. Myślę nad  tym jak ma wyglądać Przegląd Sportowy na następny dzień, po czym otwieram go dzień później i widzę coś, co można zrobić lepiej. Tak już mam. W książce wbrew pozorom mało jest futbolu. Niektórym się pewnie to nie spodobało, bo kupili książkę, której tytuł jasno wskazuje, że będzie o piłce. Inne osoby, które nie interesują się piłką, zrezygnowali z niej, mimo że mogłaby ich zaciekawić.

Skąd wziął się pomysł, by zostać dziennikarzem? Skończyłeś studia techniczne, mogłeś  być inżynierem i robić projekty. Ty wybrałeś jednak coś zgoła odmiennego. Powiedziałeś kiedyś w jednym z wywiadów, że nie pamiętasz nazwy swojego kierunku oraz wydziału, na którym studiowałeś.

PR: W pewnym momencie zrozumiałem, że studia, które sobie wybrałem i praca, którą po ich skończeniu będę mógł wykonywać nie są tym, co będę chciał w życiu robić. Mama gadała mi, że mam się obronić i zdobyć wykształcenie. Dałem się namówić, ale czym dłużej siedziałem na uczelni, tym bardziej miałem dość tego miejsca. Nienawidziłem tych studiów. Czułem, że robię coś, co nie ma kompletnie sensu. Obroniłem się i wyjechałem do Anglii. Chciałem się oczyścić, wyzerować.

Anglia pomogła?

PR: Zacząłem doceniać takie proste rzeczy, które pomagają człowiekowi być szczęśliwszym. Widziałem sens nawet w tym, żeby nalać komuś piwo, bo ten gość, który po nie przyszedł czuł się dzięki temu szczęśliwy. Na Politechnice tego nie czułem. Byłem niepotrzebny. Takie miałem przynajmniej wtedy wrażenie.

Skąd więc pojawił się pomysł, żeby wrócić do Polski?

PR: Jeden z moich kolegów pracował w Londynie jako osoba, która na torze dla koni zasypywała dołki. Pewnego dnia nie mógł pójść do pracy i zapytał mnie czy go nie zastąpię. Zgodziłem się i przez 12 godzin chodziłem i zasypywałem dołki. Miałem wtedy bardzo dużo czasu na przemyślenia. Podobała mi się praca fizyczna, ale stwierdziłem, że to jednak nie jest dla mnie. Są rzeczy na świecie, które będą sprawiały mi więcej przyjemności.

Wielu młodych chłopaków nie wie jak zacząć swoją przygodę z dziennikarstwem. Jak to wyglądało w Twoim wypadku?

PR: Złapałem namiary do Pawła Zarzecznego i postanowiłem wysyłać mu jakieś swoje teksty. Ile tego było? Nie wiem, około 40 artykułów. Wysyłałem mu jedne po drugim, aż on w końcu przestał się odzywać. Z czasem odpuściłem, bo stwierdziłem, że to jednak nie ma sensu. Po 3 miesiącach Paweł odezwał się do mnie. Spakowałem się i byłem gotowy od razu przenieść się do Polski. Tak naprawdę nie podejmowałem żadnego ryzyka, bo jakby mi nie wyszło, to mógłbym wrócić do Londynu i dalej robić to samo. Znajomi namawiali mnie, żebym pojechał i spróbował. Byłem zdeterminowany, ale szedłem trochę w nieznane. Pewnego dnia przyleciała do mnie moja dziewczyna z Londynu. W tamtym czasie głośno było o pewnej sędzinie z Radomia. Wiecie, kobieta w piłce nożnej. Zainteresowałem się tym wątkiem i wpadłem na pomysł, żeby zrobić z tego reportaż. Moja miłość była w Polsce cztery dni, a ja pojechałem w tym czasie do Radomia, by zrobić materiał. Nie potrafiła tego zrozumieć. Jakim cudem ważniejsza od niej była jakaś baba, która sędziuje mecze. Uświadomiłem sobie wtedy, że nie chcę dzielić swojego życia z kimś, kto nie potrafi zaakceptować tego, co robię. Byłem wkręcony w dziennikarstwo. Do dziś jestem.

Czemu liga angielska?

PR: Od zawsze kochałem Premier League. To liga niezwykle szybka, dynamiczna, atrakcyjna dla widza. Stało się tak, że bardzo szybko ludzie zaczęli mnie identyfikować z ligą angielską. Rudzki? Premier League. Spodobało mi się to, bo ja najbardziej lubiłem brytyjski futbol, a sprawy potoczyły się tak, że dzięki swojej pasji mogę zarabiać pieniądze.

Lepiej się czujesz jako komentator czy ekspert? Czasami występujesz jako „jedynka”, czasami jako „dwójka”

PR: Podczas świat Bożego Narodzenia w Canal+ zawsze tworzą się bardzo egzotyczne duety. Ja na przykład komentowałem kiedyś mecz z Piotrkiem Labogą i słuchający w domu to spotkanie Andrzej Twarowski zadzwonił do mnie i powiedział, że nie widzi problemów, żebym komentował mecze jako „jedynka”. Miałem sobie tylko dobrać eksperta. Próbowałem relacjonować spotkania wraz z Rafałem Ulatowskim, ale on po czterech meczach dostał propozycję prowadzenia Lechii Gdańsk. On zajął się trenerką, a ja dalej byłem ekspertem.

Lubisz komentować mecze ligi polskiej?

PR: Komentowałem wiele meczów polskiej Ekstraklasy, ale nie ukrywam, że wolę relacjonować Premier League. Gdy komentuje polską ligę, a potem angielską to nie mam z tym problemu. Gdy jednak kolejność jest odwrotna, to już nie jest tak wesoło (śmiech). Nie mam z tym żadnego problemu. W swojej przygodzie z Canal+ spróbowałem już wszystkiego. Byłem „jedynką”, „dwójką”, relacjonowałem mecz ze stadionu, z dziupli, występowałem w studio. Jestem uniwersalny. Ostatnio, gdy przełożono mecz Ekstraklasy, to dostałem telefon o 17:30, że muszę skomentować mecz ligi angielskiej. Moi szefowie mi ufają i to bardzo cieszy.

Kibicujesz Leicester? Wierzysz, że są w stanie zdobyć mistrzostwo Anglii?

PR: Kibicuje im. Gdyby zdobyli mistrzostwo Anglii, to byłby to sukces bez precedensu. Kibicuje też Tottenhamowi. Kto trzeci? Liverpool, bo lubię Juergena Kloppa. A kto czwarty? Arsenal – to akurat wiadome (śmiech).

A kto wygra Twoim zdaniem Ligę Mistrzów? Jako kibic Premier League wierzysz w angielskie drużyny? Marcin Rosłoń powiedział kiedyś, że Manchester City stać na zwycięstwo w Champions League.

PR: Faworytami do wygrania LM są Barcelona i Bayern. Uważam, że to po raz kolejny nie będzie sezon angielskich drużyn. Byłem na dwóch poprzednich meczach Barcelony z City w Katalonii i widziałem z bliska jaka jest różnica pomiędzy tymi zespołami. Wtedy Obywatele byli na zupełnie innym poziomie, a mimo wszystko nie byli w stanie nic wskórać.

Co tydzień w Przeglądzie Sportowym wychodzi Twój autorski felieton „English breakfast”. Trudno Ci coś napisać?

PR: Czasami mam natchnienie i potrafię w 15 minut napisać coś naprawdę dobrego. Czytam i widzę, że to jest tekst warty przeczytania. Zdarza się jednak tak, że siedzę nad czymś cztery godziny i nic. Coś tam napisałem, ale widzę, że to jest naprawdę wymęczone i pisane jakby od niechcenia. Jak mam napisać coś słabego to wolę w ogóle nic nie oddać do druku. Jest jednak jakiś moment w meczu, krótka refleksja, która daje mi takiego kopa do przodu i nagle w mojej głowie pojawia się temat na coś dobrego. Wiele osób podsyła mi swoje teksty i prosi o opinię. Oceniać nie chcę, bo nie czuje się na siłach, żeby to robić. Jak już powiedziałem – nie ma zależności.

A jak żyje Przemysław Rudzki? Co robi w wolnych chwilach?

PR: Staram się nie włączać komputera. Może zabrzmi to dziwnie, ale ja naprawdę czasami mam dość futbolu. Chcę od tego odpocząć. Zakładam słuchawki i idę biegać. 5 kilometrów, 10. Wracam do domu i jestem zmęczony fizycznie, ale odpoczywam. Nabieram siły i czuje, że żyję. Nie chce ślęczeć nad klawiaturą w wolnych chwilach, bo i tak spędzam wiele czasu w ten sposób. Jestem zawieszony pomiędzy Canal+ i Przeglądem Sportowym. To moje dwa światy. Temu się oddaje.

 

KOMENTARZE