Tomasz Adamek pewnie wygrał z Przemysławem Saletą podczas najbardziej żenującej walki w historii polskiego boksu. Wygrał, bo tak wielkiemu mistrzowi przegrywać w takich pojedynkach, po prostu nie wypada. Przypuszczam, że gdyby w ringu było dwóch Przemków, albo trzech to Góral i tak by to wygrał. To tak jakby samochód wyścigowy miałby mierzyć się na torze, ze starym maluchem. Teoretycznie na samym starcie wszystko jest możliwe, każdy ma takie same szanse. A w praktyce?
Odnoszę wrażenie, że w pewnym momencie swojej kariery Adamek pogubił się. W 2011 roku Tomek dostał walkę życia. Pojedynek z Witalijem Kliczko to było jego marzenie, szansa na zdobycie samego szczytu – mistrzostwa wagi ciężkiej. Szansa na sportowy, ale i finansowy raj. Pojedynek z ukraińskimi braćmi to przecież dla każdego wypłata życia. Ponadto perspektywa tego, że można sięgnąć po trzecie mistrzostwo świata. Nikt nigdy nie był mistrzem świata w wadze półciężkiej, junior ciężkiej i ciężkiej. Adamek zapowiadał wielkie grzmoty i wielkie grzmoty dostał. Przegrał bezdyskusyjnie z ukraińskim czempionem. Po pewnym czasie publicznie tłumaczył się złym przygotowaniem do walki, zbyt późnym przylotem do Polski i problemem z aklimatyzacją. Moim zdaniem mistrz świata powinien takie rzeczy wiedzieć. Cały sztab ludzi pracuje na konto zawodnika i doskonale zdaje sobie sprawę, że taka szansa może się już nie powtórzyć. Mistrzostwo przepadło, a Adamek od początku musiał budować swoją pozycję w boksie.
Dlaczego o tym piszę? Bo nie rozumiem Adamka. Góral był za słaby, żeby rządzić w królewskiej kategorii, a za dobry żeby klepać ogórków, takich jak Saleta. O mały włos, a dostałby bęcki od Cunninghama. Utopił z Glasgowem, którego nazwisko nie robi na nikim żadnego wrażenia. Potem walka ze Szpilką, która miała na celu tylko wypromowanie młodego pięściarza. Szpilka póki co to no-name w Stanach, któremu Jennings pokazał miejsce w szyku. Adamek, myślami już dawno na emeryturze, wrócił by zawalczyć z emerytowanym kick – bokserem. Podobno szykowany jest jego kolejny pojedynek w Polsce. Pytanie brzmi: „po co”?
Pierwsza opcja jest taka, że Góral wciąż czuje się na siłach, żeby zawojować wagą ciężką. Niestety królewska dywizja jest podzielona na dwie kategorie. Pierwszą stanowi Kliczko, a drugą – cała reszta. Bycie najlepszym w peletonie nic jednak nie daje. Opcja druga to taka, że Tomek przepuścił gdzieś sporo szmalu i walczyć po prostu musi. Swoim nazwiskiem pomoże Polsatowi zrobić ciekawą galę, za co sam zgarnie sporo kasy za walkę wieczoru. Zdobywca dwóch tytułów mistrzowskich, nasz eksportowy produkt za oceanem teraz będzie bawił się w polskim gównie i kolejno rozstawiał po kątach emerytowanych kelnerów.
Panie Tomku, wielkim mistrzem byłeś, więc jak najszybciej musisz zejść ze sceny. Wracaj do Polski i ucz młodych tego, czego sam się nauczyłeś. Nie idź w stronę Gołoty, który średnio trzy razy w tygodniu staje przed lustrem z wiarą, że jeszcze da rade dobrze walczyć. Mistrzem świata nie będziesz, a wszystko inne już dawno osiągnąłeś.