O tym, że największe problemy w kontynuowaniu kariery sportowej robił jej… AWF w Gdańsku. O braku zazdrości sukcesów koleżance z reprezentacji Polski i deficycie ładnych dresów narodowych, które mają inne reprezentacje. O debiucie karate na igrzyskach olimpijskich w Tokio i wielkiej nadziei, że uda się pojechać na największy turniej świata. O relacji z wujkiem-trenerem i lekkich spięciach z mamą, której obiecywała naukę na obozach. Zapraszam do przeczytania rozmowy z Sarą Elwart – mistrzynią Polski w karate, trzecią zawodniczką w Europie.
Zapytam nieco przewrotnie, więc się nie obraź: chce ci się trenować? Chce ci się być sportowcem?
Sara Elwart: Jasne, że się chce. Muszę uprawiać sport, bo to całe moje życie. Trenuję już blisko 10 lat i nie wyobrażam sobie, żeby tego nie robić.
Zapytałem, bo ludziom ogólnie niczego się nie chce. Pracować, studiować, uprawiać sport, nawet rekreacyjnie – społeczeństwo jest dzisiaj bardzo leniwe.
SE: Jestem już na jakimś poziomie, że nie zastanawiam się każdego poranka, czy chce mi się trenować. To jest mój sposób na życie, na każdy dzień. Bycie zawodowym sportowcem nie jest monotonne. Tak naprawdę każdego dnia dzieje się coś innego. Do tego podróżowanie – teraz zbieram się do Moskwy na zawody, nigdy tam nie byłam. Wcześniej odwiedziłam wiele miejsc, jak choćby Indonezja. To, poza rzecz jasna obowiązkami, również wiele przyjemności, na które nie wszyscy mogą sobie pozwolić.
To że wyjazdy są fajne i na pewno ci się podobają, to wiem, pytanie, czy każdego dnia poranne wstawanie i reżim treningowy, nie dają się we znaki.
SE: Gdybym nie trenowała dwa razy dziennie i nie uprawiała sportu, to chodziłabym do pracy i tej rutyny na co dzień miałabym jeszcze więcej. Wychodzę z założenia, że jeszcze się w życiu napracuję, bo moja kariera nie będzie trwała wiecznie. Już dziś wiem, że na pewno tak będzie i sport będzie w moim życiu do jakiegoś momentu. Przynajmniej w takim wydaniu, jak obecnie. W sporcie, w karate, jest jak we wszystkim – jest sporo plusów i minusów. Minusem może być to, że przytrafiają się kontuzje, tak jak mi obecnie, gdyż od kilku dni nie trenuję z powodu bólu pięty. Wychodzę jednak z założenia, że takie coś może przytrafić się zawsze i każdemu. Można przewrócić się na ulicy czy skręcić kostkę jadąc na rolkach. Nie trzeba być zawodowym sportowcem.
Jak młody sportowiec, taki ja ty, podchodzi do swoich rówieśników, których z każdym kolejnym rokiem coraz mniej uprawia sport? W każdej grupie kolejne osoby wysypują się wraz z upływającym czasem.
SE: Dokładnie tak jest. Na początku, gdy zaczęłam trenować, mieliśmy największy klub i było mnóstwo zawodników, którzy umieli bardzo dużo. Potem jednak, w trakcie dorastania, te grono zaczęło się uszczuplać. Jedni poszli w kierunku szkoły, drudzy nie byli w stanie pogodzić treningów z pracą. Część osób pozakładała rodziny, co również jest zrozumiałe. W każdym razie zawodników było coraz mniej. Ja jestem jednak wytrwała i zostałam jako jedyna.
Czy miałaś najwięcej talentu z tej „starej ekipy”?
SE: Trudno powiedzieć, czy więcej. Na pewno potencjał był zauważony od samego początku, a ja starałam się zawsze wypadać jak najlepiej i dawać z siebie wszystko. Już po pierwszych sukcesach mój trener, który jest również moim wujkiem, mówił, że mam pracować ciężej, żeby sięgać po kolejne laury. Kolejne zawody – czy to mistrzostwa Polski, Europy czy świata oraz moja postawa na nich, tylko pokazywała, że jest potencjał i przy sumiennym trenowaniu jestem w stanie zajść naprawdę daleko.
Trener-wujek pomagał czy przeszkadzał? Bo strzelam, że często koledzy dogryzali ci, że masz łatwiej.
SE: Dogryzali, ale głównie w żartach. Fakty są takie, że zawsze najciężej musiałam trenować i nawet podczas imprez rodzinnych gadaliśmy o mnie i o moim trenowaniu. Nie miałam ani przez moment taryfy ulgowej. Za każdym razem, gdy można było zrobić więcej i mocniej, to na mnie był kładziony największy nacisk. Na moją postawę, na moje podejście i zaangażowanie.
Obrażałaś się na wujka?
SE: Może nie, że obrażałam, ale miałam okres buntu i pewnie na wujka mniejsze lub większe złości również były. On wiedział jednak, że jesteśmy rodziną i nie będę się na niego gniewała nie wiadomo jak długo i zaraz mi przejdzie. Gdy pojawiał się jakiś mały konflikt, nie miałam zbyt wielu argumentów po swojej stronie i po prostu musiałam zasuwać, bez dąsania się.
Ciążyła na twoich barkach większa presja?
SE: Tak, na pewno. Do tej pory tak jest, bo mimo wszystko wiedziałam, że na sport jestem skazana i tak łatwo nie skończę trenować, jak zrobili wspomniani przed sekundą koledzy i koleżanki. Cała rodzina trenera uprawiała sport, więc to była naturalna droga również dla mnie.
Kiedy usłyszałaś, że poza jednymi czy drugimi wygranymi zawodami masz potencjał na to, aby błyszczeć również na arenie międzynarodowej?
SE: Gdzieś tak po trzech latach od momentu rozpoczęcia treningów. Wtedy, po pierwszych sukcesach, pojawiły się głosy, że mogę zajść dalej i dzięki sportowi również mogę znaleźć swój sposób na życie. Pojawiło się zainteresowanie moją osobą trenera reprezentacji Polski. Z czasem dostałam powołanie na zgrupowanie, co było sporym wydarzeniem. Pojechałam na mistrzostwa Europy, a z każdej kategorii jechała tylko jedna osoba, więc to również był powód do dumy. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że coraz poważniej zaczynam „bawić” się w ten sport.
Czym wtedy było powołanie do reprezentacji?
SE: Czymś wyjątkowym. Na pewno powodem do dumy. Biało-czerwony dres z orzełkiem na piersi to naprawdę coś, o czym marzy każdy młody człowiek, który po raz pierwszy idzie na trening.
Reprezentacja to również częstsze zgrupowania i wyjazdy. Rodzice nie martwili się o to, że zawalisz szkołę?
SE: Mama zawsze powtarzała, żebym robiła w życiu to, co pomaga mi się realizować. Sport mi wychodził, więc czułam z jej strony spore wsparcie w tym temacie. Sama dla siebie jednak wiedziałam, że chcę napisać maturę i skończyć szkołę. Jestem świadoma, że kariera nie trwa wiecznie i nie można wszystkiego zawalić stawiając na treningi. Gdy miałam problemy w szkole z matematyką, to kłóciłam się z mamą, wujek kłócił się ze mną, każdy się z każdym kłócił, ale koniec końców wszystkim zależało na tym, żeby udało się wszystko ogarnąć i nie było problemów również z edukacją.
Pewnie obiecywałaś mamie, że będziesz uczyła się na obozie, a wszyscy dobrze wiedzą, że na obozie jest co robić i niekoniecznie chodzi tu o siedzenie w książkach.
SE: No nie, nauka na obozie to nie jest łatwy temat, ale masz rację – niejednokrotnie zapewniałam, że między treningami będę poświęcać czas na szkołę, jednak w praktyce rzadko tak się faktycznie działo.
Jak sądzisz: nauczyciele rozumieją sportowców? Wspierają ich czy robią im pod górę?
SE: W liceum pani rozumiała mnie i nie robiła mi żadnych problemów. Gdy poszłam jednak na AWF to nikogo nie interesowało to, że mam zgrupowanie i nie mogę być na zajęciach. Bardzo szybko skończyła się moja przygoda z tą uczelnią, bo wiedziałam, że na pewno nie będę w stanie pogodzić wyjazdów ze szkołą, która na pewno nie będzie chciała jakoś się dogadać. Teraz jestem w policealnej i tu jest już naprawdę pod tym względem dobrze. Nie ma żadnych problemów, aby zdać egzamin w innym terminie, jeżeli akurat nie mogę być na zajęciach. Takiego właśnie wsparcia brakowało mi na AWF-ie.
Jak zareagowałaś ty oraz ludzie z twojego środowiska, gdy dowiedziałaś się, że karate zadebiutuje na igrzyskach olimpijskich w Tokio?
SE: Dla nas to była znakomita informacja. Dyscyplina, która była pomijana w olimpijskiej rywalizacji w końcu miała zagościć na salonach i to jeszcze w Tokio, w Japonii, czyli z miejscu, z którego wywodzi się nasze ukochane karate.
Do kiedy trzeba zakwalifikować się na igrzyska?
SE: Do maja 2020 roku. Wtedy są ostatnie zawody w Paryżu. Punkty, które mogą zagwarantować udział w igrzyskach, można zdobywać cały czas w zawodach cyklu Premier League.
Jakie są widoki na igrzyska? Dla Polski i dla ciebie.
SE: Na pewno jest kilka osób, które mają szansę pojechać na igrzyska i powalczyć o medale. W każdej kategorii wagowej udział bierze ośmiu zawodników. Jedno miejsce jest zarezerwowane dla reprezentanta Japonii, reszta to kwalifikacje, o których wspomniałam. Naprawdę wierzę w to, że wśród ośmiu najlepszych zawodniczej w mojej kategorii znajdzie się jedno miejsce dla mnie, choć nie bedzie łatwo awansować na turniej olimpijski.
Czy idą lepsze czasy dla karate w Polsce? Czy jest szansa na to, że więcej firm będzie chciało inwestować w karate, jako sport olimpijski?
SE: Mam nadzieję, bo teraz niestety nie wygląda to najlepiej. Dorota Banaszczyk, która zdobyła medal mistrzostw świata, może liczyć od jakiegoś czasu na wsparcie i zainteresowanie swoją osobą. Dostaje propozycje współpracy od sponsorów, umawia się na wywiady. Ogólnie jednak dyscyplina jest mocno pomijana i nie wiedzie nam się najlepiej. Karate nie interesuje ludzi tak bardzo, jak inne sporty, jak choćby boks czy MMA.
Związek pomaga wam w przygotowaniach do igrzysk?
SE: Nie związek, a Unia. W karate jest Unia, która swoją drogą od bardzo dawna jest w konflikcie ze związkiem i obecnie nie ma pieniędzy na pomoc karatekom. Sprzeczki trwają od ponad roku i nie ma widoków na to, żeby sytuacja uległa poprawie. Na wyjazd do Moskwy nie chcę brać kasy od mamy, więc zorganizowałam zbiórkę pieniędzy. Tak to u nas działa – sami musimy dbać o swoje interesy.
Czy karatecy komuś zazdroszczą? Innym związkom, dyscyplinom?
SE: My zazdrościmy innym krajom. Takim, które mają związki z prawdziwego zdarzenia. Mają ładne dresy i pieniądze na zgrupowania. U nas tego jednak nie ma. W Polsce natomiast nikomu niczego nie zazdrościmy, chcemy, aby każdemu wiodło się jak najlepiej.
Czyli u was wszystko trzeba sobie samemu wyszerpać. Dzięki determinacji, poświęceniu, ambicji…
SE: I dzięki temu że jesteśmy razem. Że trzymamy się razem i zawsze się wspieramy. Nikt nie zazdrości Dorocie tego, że zdobyła złoty medal i staje się coraz bardziej popularna. To motywuje całą resztę kadry do cięższej pracy, bo wiemy, że można. Że sukcesy są na wyciągnięcie ręki, a wtedy status życia się poprawia. Gdy ja zajęłam trzecie miejsce na zawodach Premier League i kamera pokazała na naszą reprezentację, to wszyscy byli szczęśliwi, że udało mi się stanąć na podium. To była szczera radość, a takich reakcji nikt wcześniej nie planował. Po prostu – sukces jednej osoby jest sukcesem całej grupy.
Zadam ci jeszcze jedno pytanie, na sam koniec. Czy za rok rozmawiając przy kawie będziesz miała w swoim sportowym CV wpisane igrzyska olimpijskie?
SE: Tak, będę miała, wierzę w to z całego serca.