O początkach Turbkozaka, popularności oraz życiu u boku zawodowej tenisistki. O pracy dziennikarza sportowego, ulubionych drużynach piłkarskich oraz faworytach Ligi Mistrzów. O tym czy Arka w końcu awansuje do Ekstraklasy i partyjce w tenisa z Michałem Probierzem, która odbiła się na zdrowiu trenera Jagiellonii. Rozmowa z Bartkiem Ignacikiem – Turbokozakiem z krwi i kości.

Rozmowa z największym w Polsce Turbokozakiem przypadła na okres świąt Bożego Narodzenia. Przypadek?

Bartek Ignacik: (śmiech) Nie sądzę. Widzisz spotykamy się, bo w końcu mam trochę wolnego. Za mną bardzo intensywna jesień. Liga grała w tym roku wyjątkowo długo, więc było dużo roboty. Jednak teraz jest czas na odpoczynek, bo co roku okres świąteczno-noworoczny to głównie liga angielska. Tym samym święta to nie tylko magiczny czas,  który można spędzić z rodziną przy stole, ale i okazja by wypocząć i naładować akumulatory na piłkarską wiosnę.

Wpisując w google hasło „Bartek Ignacik” na pierwszych kilku miejscach wyskakuje Turbokozak. No i trzeba przyznać, że kojarzony jesteś głównie z nim.

BI: Nawet niektórzy na mnie tak mówią. Pan Turbokozak. Tak, to prawda. Powiem Ci szczerze, że jestem dumny z tego programu. W ogóle nie przeszkadza mi to, że ludzie częściej mówią na mnie Turbokozak, niż Bartek Ignacik. Nie obrażam się o to, bo przecież nikt nie ma złych intencji nazywając mnie właśnie w ten sposób. Często bywa tak, że spotykam ludzi, którzy pytają mnie, kto będzie moim gościem w następnym programie. To miłe, bo dzięki temu czujesz, że niektórzy chcą go oglądać. Nie mogą się doczekać kolejnych odcinków. Dożyliśmy czasów, w których bramki praktycznie z każdej ligi świata można obejrzeć w internecie. Ludzie chcą czegoś nowego. Chcą poznać bliżej piłkarzy, których na co dzień mają okazję oglądać w telewizji. Do tego program jest przedstawiony na wesoło. Ukazuje futbol trochę w krzywym zwierciadle. Jest przy tym sporo śmiechu i o to właśnie chodzi.

A jak to się wszystko zaczęło? Kto wpadł na pomysł, żeby powstał Turbokozak?

BI: Pamiętam dokładnie, kiedy pojawił się pomysł, aby powstał Turbokozak. Zarówno ja, jak i Tomek Smokowski jesteśmy wielkimi fanami tenisa. Pojechaliśmy pewnego razu na Wimbledon i nagle dzwoni Andrzej Twarowski. Wpadł na pomysł, aby stworzyć program, który będzie taką naturalną odskocznią od rozgrywek ligowych. Taki, który zmusi piłkarzy do rywalizacji, ale poza boiskiem. Pamiętam, że zmieniała się wtedy formuła Ligi+ Extra i potrzebowaliśmy programu, który zainteresuje naszych odbiorców. Od samego początku to ja byłem typowany do jego prowadzenia, z czego byłem naprawdę dumny. Wiedziałem jak ten program ma wyglądać i co należy zrobić, żeby był on pozytywnie odebrany przez widzów. Gdy jednak teraz oglądam pierwsze odcinki, to dochodzę do wniosku, że były one naprawdę słabe. Mam już za sobą 85 odcinków i potrafię ocenić, kiedy wszystko wyszło nam dobrze, kiedy średnio, a kiedy słabo. Dojrzałem do tego, by móc ocenić, jaką odcinek prezentuje jakość. Ale tak prawdę mówiąc nigdy nie chwaliłem się, że to ja jestem twórcą Turbokozaka. Mam w nim 50% udziału.

Gołym okiem widać, że bardzo dobrze czujesz się w roli prowadzącego. Masz bardzo dobry kontakt z zawodnikami.

BI: Powiem Ci szczerze, że ja ogólnie dobrze żyje z ludźmi. Nie z każdym jestem w bardzo dobrych relacjach, ale tak naprawdę nie mogę powiedzieć, że z kimś się nie lubię. Z wszystkich odcinków, które kręciliśmy nie było problemu, aby z kimś się dogadać. Ja jestem bardzo wesołą osobą, uśmiechniętą, a ludzie chyba lubią przebywać w towarzystwie osób, od których bije pozytywna energia.

A który z odcinków szczególnie utknął Ci w pamięci?

BI: Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, serio. Każdy odcinek miał swoją osobną historię. Raz było śmieszniej, raz poważniej, ale za każdym razem działo się coś ciekawego. Zdarzało się tak, że przyjeżdżaliśmy do któregoś klubu, umawialiśmy się z zawodnikiem, on przychodził, przywitał się i czułem, że już nic z tego nie będzie. Nie da rady tego tak zmontować, żeby ludzie obejrzeli to z uśmiechem na ustach i potem z przyjemnością do tego wracali. Jeżeli piłkarz jest zbyt poważny, chce tylko odpękać swoje i ma w dupie to, że na program czeka bardzo wiele osób, to ja nic z tego nie zrobię. Jest to jednak rzadkością i przeważnie jest tak, że sporo się naśmieje, zanim uda mi się to wszystko zmontować.

Czy przypadkiem nie chodzi Ci o Stilica?

BI: Między innymi o niego. Kurczę chłopak ma naprawdę niesamowity potencjał. Bajeczna technika, ułożona noga i mógł wykręcić wynik, o którym inni mogliby tylko pomarzyć. Chciałem, żeby pokazał wszystkim, jak piłkarz może zabawiać się z piłką i to na pełnym luzie. On jednak widocznie miał trochę inne podejście do tego i po prostu wystąpił w programie, bo wcześniej się na to zgodził.

Myślisz, że Stilic był zawodnikiem o największym potencjale?

BI: Na pewno miał spore rezerwy i widać było, że podchodzi do programu na wyjebce. Gdyby się spiął, to mógł naprawdę zrobić bardzo dobry wynik. Na pewno z bardzo dobrej strony pokazał się Mateusz Cetnarski, który wygrał klasyfikację generalną Turbokozaka w poprzednim sezonie. Ogromny potencjał widać u Bartosza Kapustki, który mimo młodego wieku bardzo twardo stąpa po ziemi i ma wielkie papiery na to, by w przyszłości grać w piłkę na wysokim poziomie. Ten jego ostatni wybryk w Krakowie wyjdzie mu tylko na dobre. Całe szczęście, że stało się to teraz, a nie za kilka lat. Bartek sparzył się już na samym początku swojej piłkarskiej drogi i wierzę w to, że uczyni go to lepszym piłkarzem. No i oczywiście Wojciech Łuczak. Kurczę piłkarz, który teraz gra w 1 lidze wykręcił rewelacyjny wynik. Twaro żartował nawet, że po obejrzeniu odcinka z Wojtkiem możemy być już pewni tego, że najlepszy występ piłkarza Górnika Zabrze mamy już za sobą (śmiech).

A kto był najgorszy?

BI: Paweł Abbott. Zaprosiłem Pawła, bo to przecież zawodnik z mojej kochanej Areczki. Chłopak jednak zupełnie „nie dojechał” i prawdę mówiąc skompromitował się. Nie wiem czy wynikło to z tego, że był bardzo spięty czy po prostu nie należy do zawodników o zaawansowanej technice. Nie każdy dobry zawodnik korzystnie wypadnie w Turbokozaku. Abbott to piłkarz o wielkich umiejętnościach, który jesienią był w bardzo wysokiej formie, więc przykład ten pokazuje, że nie można po programie jednoznacznie ocenić, kto jest dobrym piłkarzem. Obiecałem sobie jednak, że gdy Arka awansuje do Ekstraklasy, to Paweł jeszcze raz weźmie udział w programie. Mam nadzieję, że stanie się to już jesienią, gdy Gdynianie będą już występować w piłkarskiej elicie.

Potrafisz ocenić, który z piłkarzy ma naprawdę duże umiejętności?

BI: Wydaje mi się, że tak. Ja zawsze patrzę, jak kto uderza piłkę. Ułożenie stopy. Był odcinek z Nikolicem i naprawdę dostrzegłem w nim wielki potencjał do strzelania bramek. Może nie wypadł on we wszystkich konkurencjach rewelacyjnie, ale napastnik rozliczany jest zawsze ze strzelonych bramek. I on naprawdę ma taki instynkt napadziora. Staje przed bramką, widzi bramkarza i w głowie od razu ma pomysł na to, jak go pokonać. W innych konkurencjach nie radził sobie dobrze, miał pewne problemy, ale to nie ważne. Nie każdy zawodnik musi umieć wkręcić piłkę do bramki z rzutu rożnego lub trzy razy z rzędu obić poprzeczkę.

Filippo Inzaghi też miał nosa w polu karnym, a z połówki pewnie by nie dokopał do bramki.

BI: Otóż to. Był dobry w polu karnym, miał instynkt zabójcy i dzięki temu był wielkim piłkarzem.

Rozumiem, że Nikolic miał problemy z połówką, ale gdy oglądałem odcinek z Marcinem Kamińskim, to byłem w szoku. Piłkarz, który w przyszłości ma stanowić o sile reprezentacji Polski, a wyłożył nie na tak banalnej konkurencji jak strzał z połowy do pustej bramki. Banalnej, jak na obrońcę. Przerzut to przecież jedno z jego podstawowych zadań boiskowych. Do tego brak presji, nacisku ze strony napastnika…

BI: Uwierz mi, że wielu piłkarzy bardziej stresuje czerwona lampka kamery i świadomość tego, że są nagrywani, niż mecz Ekstraklasy. Masz rację, tu ma spokój, jest bez presji, pozbawiony napastnika, ale jest sam na boisku. Musi pokazać swoje umiejętności w momencie, kiedy wszystkie oczy są na niego skierowane. To bardzo krępuje. Na boisku jest 22 piłkarzy i gdzieś ten ciężar się równomiernie rozkłada.

Myślisz, że zawodnikom bardzo zależy na tym, by pokazać się z jak najlepszej strony?

BI: Myślę, że tak. Świerszczu zdobył statuetkę, a potem jak z nim rozmawiałem to przyznał, że postawił ją na półce w pokoju w widocznym miejscu. Myślę, że tak, bo to jest jednak pewnego rodzaju rywalizacja. Ktoś jest pierwszy, kto inny musi być ostatni. Tabela później wszystko weryfikuje. Nie chciałbym, żeby mój program kiedykolwiek kojarzył się z takim wyścigiem punktowym, ale rywalizują w nim sportowcy, którzy mają swoje ambicje. Nikt przecież nie lubi przegrywać, a ktoś musi być ostatni.

Nie tylko piłkarze biorą udział w Turbokozaku.

BI: Był Jerzy Janowicz, Marcin Rosłoń czy Bogusław Saganowski. Ogólnie idea jest taka, żeby w każdym sezonie w programie brało udział około pięciu uczestników, którzy nie są piłkarzami. To ma być też show, które ludzie będą z chęcią oglądać. Tak naprawdę bardzo wiele osób interesuje się piłką nożną i chce spróbować swoich sił w Turbokozaku. Dzwoniłem ostatnio do Marcina Dańca. On uwielbia futbol i z przyjemnością zgodził się pokazać co potrafi zrobić z piłką. Nie tylko sportowa rywalizacja, ale i humor. On jest bardzo ważny.

Często dostajesz od zawodników różnego rodzaju prezenty. Ostatnio otrzymałeś między innymi koszulkę Piasta Gliwice. Wszystkie rzeczy przekazujesz jednak na licytację, a zebrane pieniądze przeznaczasz na pomoc choremu synowi Jakuba Kowalskiego z Podbeskidzia.

BI: Dokładnie. Coraz częściej dostawałem prezenty od uczestników Turbokozaka i pomyślałem, że trzeba coś z tym zrobić. Wiem, że ludzie bardzo lubią pamiątki, koszulki z podpisami czy zdjęcia swoich ulubionych zawodników, więc postanowiłem, że to wszystko pójdzie na licytację. Mateusz Cetnarski swoją statuetkę za poprzedni sezon również zlicytował, a pieniądze wpłacił dla syna Jakuba Kowalskiego. Tak naprawdę wszyscy na tym zyskują. Młody otrzymuje pieniądze potrzebne o leczenia,  ja jestem szczęśliwy, że mogłem pomóc, a ludzie mogą wylicytować gadżety, które bardzo im się podobają. Piękna sprawa.

Dobra Bartek. Zanim jednak zostałeś Turbokozakiem, to do Canal+ musiałeś się dostać. Nie studiowałeś dziennikarstwa. Skąd więc pomysł, by pracować w telewizji?

BI: Skończyłem Prawo i Administrację na Uniwersytecie Gdańskim. Początkowo nie poszedłem na Dziennikarstwo, bo stwierdziłem, że jest mi to w ogóle nie potrzebne. Mało który absolwent Dziennikarstwa pracuje w zawodzie. No może przesadziłem. Połowa pracuje, a połowa próbuje odnaleźć się w tym, w czym czuje się naprawdę mocna. Ja pracowałem w biurze nieruchomości i kancelarii notarialnej. Zarabiałem tam naprawdę sporo pieniędzy, ale nie czułem się szczęśliwy. Patrzyłem z zazdrością na chłopaków, którzy trzymają mikrofon i przeprowadzają wywiad z piłkarzem. Chciałem być na ich miejscu, by móc realizować się jako człowiek. Kiedyś pani w szkole wpisała mi uwagę, że nic nie robię na lekcjach, tylko cały czas czytam Przegląd Sportowy. Zawsze mi powtarzała:

  • Ignacik, przestań w końcu czytać te gazety. Nic Ci to w życiu nie da. Weź się lepiej za naukę.

A ja jej na to odpowiadałem:

  • Właśnie droga Pani po to czytam ten Przegląd Sportowy, żeby kiedyś coś z tego było.

Ja byłem od zawsze pasjonatem sportu. Wiesz, inny człowiek włącza telewizor na „jedynkę” i zaczyna czytać gazetę od pierwszej strony. Ja zawsze włączałem telewizor na kanał sportowy, a gazetę czytałem od tyłu, bo tam był sport. Koledzy niejednokrotnie mi mówili, żebym rzucił tą swoją pracę w kancelarii i poszedł w stronę dziennikarstwa. Widzieli, że bardzo męczy mnie robienie czegoś, na co tak naprawdę nie mam ochoty. I zaryzykowałem. Wyprowadziłem się z Gdyni do Warszawy, poszedłem na Sikorskiego w Warszawie do siedziby Canal+ i zostawiłem tam swoje CV. Chciałem pracować w redakcji, dlatego tam pojechałem. Ryzykowałem tym, że może mi się nie udać i zrezygnowałem z pracy, która pozwalała mi godnie żyć. Poszedłem za pasją i nie żałuję.

W końcu zreflektowałeś się i poszedłeś na Dziennikarstwo.

BI: Stwierdziłem w pewnym momencie, że jeżeli chce pracować w telewizji, to muszę zdobyć wykształcenie, które mi w tym pomoże. Zapisałem się na studia, płaciłem bardzo dużo ciężko zarobionej kasy na to, by czegoś się nauczyć, ale nie dało się. Mieliśmy takiego profesora, który narzekał, jak bardzo słabo jest być dziennikarzem i że ten zawód jest bez sensu. Zniechęcał nas, czyli młode osoby, które marzyły o tym, żeby zrobić karierę w mediach. Masakra jakaś. Do tego na zajęciach tłumaczyli nam czym jest reportaż i jak robić wywiad. Totalna głupota. Nikt z nas nie trzymał w życiu mikrofonu w ręku. Sama teoria. Stwierdziłem, że to bez sensu i trzeba uczyć się rzeczy praktycznych. Ta teoria nie była do niczego potrzebna. Szkoła uczyła pewnych rzeczy, które nie miały one jednak nic wspólnego z późniejszą pracą.

Z dziennikarstwem jest trochę jak z prawem jazdy…

BI: Dokładnie. Uczysz się na kursie jeździć samochodem? Nie. Uczysz się zasad ruchu drogowego, przepisów, by zdać egzamin. Jeździć uczysz się w momencie, kiedy idziesz do urzędu i odbierasz dokument. Wtedy wsiadasz sam do auta i musisz sobie poradzić na drodze. Nie ma obok nikogo, kto w razie problemów zahamuje za Ciebie. Tak jak w dziennikarstwie. Wiesz co to jest reportaż, wiesz jak należy przeprowadzać wywiad, by Twój rozmówca odpowiedział Ci szczerze na pytania, ale wciąż nie wiesz jak to zrobić. Czyli niby wiesz, ale nie jesteś samodzielny.

Odnoszę wrażenie, że jesteś maskotką Canal+. Takim dobrym duchem w redakcji. Wesołkiem i człowiekiem, którego po prostu nie da się nie lubić.

BI: Czemu tak uważasz?

Oglądałem galę na zakończenie sezonu Ekstraklasy i tam zrobiliście taki film dokumentalny, w którym grałeś rolę agenta podatnego na piękne kobiety, lubiącego alkohol. Wszystko jednak zostało odebrane na wesoło.

BI: Kiedyś Tomek Smokowski powiedział, że w redakcji nie mogłoby być dwóch Ignacików. To był dla mnie bardzo duży komplement. Chyba jestem lubianą osobą i tak naprawdę nie mam wrogów. Z wszystkimi dobrze żyję, staram się pomagać innym. To prawda, że formuła Turbokozaka przedstawia mnie w świetle osoby wesołej, szczerej i zawsze uśmiechniętej, ale ja naprawdę taki jestem. Żarty się mnie trzymają, ale to chyba nic złego, prawda?

Dzięki pracy w telewizji stałeś się osobą popularną.

BI: Może inaczej. Stałem się rozpoznawalny. Nie popularny. Ludzie wiedzą kim jestem, co robię i to jest bardzo miłe.

Gdy jednak szliście z Klaudią w Londynie podczas Wimbledonu to kibice z Polski chcieli zdjęcie z Tobą, a nie z Klaudią…

BI: Taka sytuacja miała miejsce, ale my z Klaudią nie rywalizujemy ze sobą o to, kto jest bardziej popularny. Ja z całego serca życzę jej tego, żeby ona była sto razy bardziej popularna ode mnie. Żeby ludzie chcieli robić sobie z nią zdjęcia i ją prosili o autografy. To oznaczałoby, że osiągnęła wielki sukces z tenisie, a przecież o to w sporcie chodzi. O wygrywanie, dzięki któremu człowiek staję się popularny. Tak więc jeżeli ktoś z naszej dwójki ma być gwiazdą, to niech jest nią Klaudią. Kibicuję jej z całego serca.

A powiedz mi jak wygląda atmosfera w redakcji? Widzę, jak na przykład na Twitterze Smoku wrzuca selfie, gdy jedziecie samochodem na mecz i wyglądacie wszyscy jak kochająca się rodzina.

BI: Atmosfera w redakcji jest niesamowita. Bardzo dobrze się dogadujemy, dążymy do wspólnego celu, jakim jest przedstawianie sportu w jak najlepszy sposób i wydaje mi się, że całkiem dobrze nam to wychodzi. Tak jak powiedziałeś, tworzymy rodzinę. Każdy z nas ma jedną, bardzo ważną, wspólną cechę: pasję. To nas wyróżnia.

Z kim w redakcji najlepiej się dogadujesz?

BI: Z wszystkimi dobrze się dogaduję. Hmmmm.  Na pewno Smoku, Żelek, Przemek Rudzki, Daria, Sonia i Karpi. Z nimi chyba najlepiej.

A jak skomentujesz to, że stacja Eleven przejęła prawa do transmisji meczów ligi hiszpańskiej, włoskiej i francuskiej?

BI: Wszedł na rynek poważny konkurent, który zainwestował ogromne pieniądze w to, aby uzyskać prawa telewizyjne do tych lig i niestety musimy radzić sobie bez tego. Winston Churchill powiedział kiedyś bardzo mądre zdanie: „Zmiany to postęp. Wiele zmian to perfekcja”. Ja się z tym zgadzam, szczególnie z tą pierwszą częścią. Jeszcze wrócimy. Mocniejsi. Jestem o tym przekonany.

Powiedz mi jaki masz plan na przyszłość? Co zrobisz w sytuacji, kiedy ludzie przestaną chcieć oglądać Turbokozaka?

BI: Bardzo bym nie chciał, żeby tak się stało. Mam w głowie wiele pomysłów na to, jak program modernizować, by ludzie wciąż z utęsknieniem czekali na kolejne odcinki. Gdy jednak się znudzi, to zacznę komentować mecze tenisa. To mój drugi sport, niesamowita pasja i zająłbym się właśnie tym.

A nie uważasz, że może stać się niedługo tak, że zechcesz usiąść w studio razem z Tomkiem Smokowskim i Andrzejem Twarowskim i dyskutować o Lidze Mistrzów? Chodzi mi po prostu o to, czy nie znudzi Ci się być „panem od Turbokozaka” i postanowisz podjąć się nowych wyzwań.

BI: Na pewno nie. Ja kocham to co robię i nie uważam, że jestem w czymś gorszym od moich kolegów redakcyjnych tylko dlatego, że oni robią coś zupełnie na poważnie, a ja z humorem i dla beki. Mnie kręci to co robię i nie mam potrzeby, żeby to zmieniać. Żeby było jasne. Nie mówię „nie” bo lubię usiąść w studio i wypowiedzieć się na pewne tematy, ale nie czuje takiej potrzeby, żeby robić to regularnie.

A którą ligę chciałbyś komentować?

BI: Polską. Najlepiej się na niej znam. To moja pasja. Kiedyś w redakcji powiedziałem jedno zdanie i wszyscy do tej pory je powtarzają. „Z polską ligą jest jak z dzieckiem chorym na downa. Kochasz je, bo to Twoje dziecko”. Ja również zdaje sobie sprawę z tego, że komentując mecze ligi angielskiej czy hiszpańskiej obejrzałbym mecze na wyższym poziomie, o lepszym tempie rozgrywania akcji. Mniejsza by była szansa na to, że spotkanie mnie rozczaruje i zakończy się bezbramkowym remisem. Ja jednak rozgrywki Ekstraklasy śledzę od bardzo dawna i mam do rodzimej ligi wielki sentyment. Lubię ją, po prostu.

Ja mimo, że oglądam was bardzo często, to nie mogę rozkminić komu kibicujecie. Jaki zespół Ty najbardziej lubisz?

BI: Manchester United. Jestem „Czerwonym Diabłem”. Ostatnio niestety nie mam zbyt wielu powodów do radości, ale od zawsze kibicowałem United.

Skoro United, Ty jesteś diabłem to strzelam, że Twoim ulubionym piłkarzem był pewnie Eric Cantona.

BI: Skąd wiesz???

Strzelam.

BI: Gratulacje, trafiłeś. Cantona to niesamowity facet. Bardzo charakterny, wyjątkowy. Na pewno jedyny w swoim rodzaju. W ogóle kochałem tą starą gwardię z Manchesteru. Scholes, Giggs, bracia Neville, Cole, York, Beckham.

A z obecnych piłkarzy? Rooney?

BI: Na pewno nie. Rooney piłkarsko zatrzymał się w rozwoju z siedem lat temu. Nie wiem czy to wina ogromnych pieniędzy, które zarabia czy po prostu tego, że w bardzo młodym wieku wskoczył na tak wysoki poziom. Wiesz co, zastrzeliłeś mnie tym pytaniem. Wiem natomiast, kto jest moim ulubionym zawodnikiem w piłkę ręczną(śmiech).

Kto?

BI: Michał Jurecki.

Ostatnio nasi szczypiorniści również nakręcili na treningu fragment Turbokozaka. Chyba Piotrek Wyszomirski opublikował filmik na swoim Facebooku.

BI: Widziałem to. Myślałem, że zgapili pomysł, ale wymyślą coś swojego. Piętnaście obrotów wokół piłki i… strzał na pustą bramkę. Nawet piłkarze ręczni podłapali temat. Gdybyś powiedział mi trzy lata temu, że tak popularny będzie Turbokozak, to wysłałbym Cię to psychiatry.

Nie tylko oni. Amatorskie rozgrywki piłkarskie również mają swoją odmianą Turbokozaka.

BI: Naszym błędem było to, że nie zastrzegliśmy sobie tej nazwy. To jest nasz autorski program, a istnieje już bardzo wiele jego kopii. Ale może to i dobrze, bo dzięki temu program jest bardziej popularny?

Gdy ktoś zapyta Cię o to, co robisz, to mówisz, że jesteś dziennikarzem czy reporterem?

BI: Dziennikarzem i reporterem. Łączę obie funkcję.

Kiedyś przeglądałem profil na Twitterze Kuby Rzeźniczaka, na którym są Twoje zdjęcia z kapitanem Legii podczas US Open.

BI: Tak, Kuba to mój kumpel. Moja żona grała w turnieju, więc polecieliśmy razem do Stanów. Znamy się z Rzezim już dłuższy czas, bardzo dobrze się dogadujemy. Mamy tę samą pasję, wiele wspólnych tematów.

Masz przyjaciół wśród piłkarzy?

BI: Wiesz co, nie nazywam ich przyjaciółmi. To są moi bardzo dobrzy koledzy, ale nie przyjaciele. Możemy na sobie polegać, ale przyjaciel to bardzo poważne określenie. Kumpluje się też z Cetnarem z Cracovii. Chyba właśnie najbardziej z Rzeźniczakiem i Cetnarskim.

A spoza piłki z Tomkiem Wiktorowskim – trenerem Agnieszki Radwańskiej.

BI: Tomek to mój najlepszy przyjaciel. Niedługo będę świadkiem na jego ślubie. Jakiś czas temu zostałem również świadkiem na ślubie Marcina Matkowskiego. Mam bardzo wielu znajomych z tenisa. To bardzo hermetyczne grono i tak naprawdę wszyscy się znają.

Nawiązując do tenisa. Kiedyś poskładałeś Michała Probierza.

BI: O widzisz! Mam przyjaciół wśród trenerów. Probierz i Stokowiec. To są takie osoby, które bez wahania mogę nazwać przyjaciółmi. Kiedyś umówiłem się na partyjkę z Michałem, podczas której doznał on poważnej kontuzji. Wyglądało to bardzo groźnie i Michał musiał chodzić o kulach. Trener Probierz to osoba, która jest zupełnie inna prywatnie, aniżeli w telewizji. Prezentuje dwie różne twarze. Podobno taki sam jest Mourinho.

Arka w tym roku awansuje do Ekstraklasy?

BI: Jak to mawia klasyk: „Jak nie teraz, to kiedy?”. Mam nadzieję, że tak się stanie. W końcu widać, że gra zespołu aspiruje do tego, by Arka mogła awansować do elity. Uważam, że w naszej lidze potrzebny jest zespół z dużego, bogatego miasta. To odświeży nasze rozgrywki. Klub w końcu jest dobrze zarządzany, włodarze podejmują mądre decyzje i Arka nie boryka się już z problemami finansowymi, co w ostatnich latach było regułą. Do tego, gdy Arka awansuje do Ekstraklasy, to zyska na tym Lechia. Znowu będziemy cieszyć się derbami. Trójmiasto tego potrzebuje. Rywalizacja między klubami, które są usytuowane tak blisko siebie wszystkim wychodzi na dobre. Borussia potrzebuje Schalke, a Schalke Borussi. Tak samo Barcelona i Real. Niby się nienawidzą, ale żyć bez siebie nie mogą.

W Gdańsku kibicują Arce, bo zawsze to 6 punktów w Ekstraklasie więcej dla Lechii…

BI: Niech Lechia zacznie najpierw grać na miarę oczekiwań, bo to co prezentują dotychczas, to największa pomyłka całych rozgrywek. W klubie jest wszystko, by zawojować ligę, a póki co Gdańszczanie nie łapią się w górnej ósemce.

A kto Twoim zdaniem wygra w tym roku mistrzostwo Polski?

BI: Chciałbym, żeby ligę wygrał Piast Gliwice. Bardzo im kibicuję. Latal zrobił z tymi chłopcami coś nieprawdopodobnego i pierwsze miejsca na koniec roku kalendarzowego nie jest przypadkiem. W pucharach chciałbym, żeby zagrała Legia, Lech i Cracovia. Tak widzę pierwszą czwórkę.

A kto wygra Ligę Mistrzów?

BI: Barcelona. To będzie pierwsza drużyna, która obroni tytuł najlepszej drużyny w Europie. A wiesz czemu? Bo źle zaczęli sezon. Potknęli się kilka razy, mieli krótką ławkę, dużo kontuzji. Napotkali na swojej drodze wiele problemów, a mimo tego są na szczycie tabeli. Nie wygrywają wszystkiego po 5:0 jak przed laty, ale umiejętnie ważą siły i skupiają się na najważniejszych spotkaniach. Do tego od stycznia zostają wzmocnieni przez Turana i Vidala. To nie są zawodnicy, którzy będą stanowić o sile zespołu, ale będą realnym wzmocnieniem dla pierwszej jedenastki. Do tego Messi, Neymar, Suarez. To będzie kolejny sezon Barcy.

A jakbyś miał wymienić swoje największe zalety.

BI: Kurczę, ciężko oceniać samego siebie. Poczucie humoru, to na pewno. Wrażliwość, mimo że wiele osób tego nie dostrzega. Staranność, bo wszystko robię zawsze na 100%. I chyba jakość. Na pewno jakość. Jak myję naczynia, to zajmuje mi to 3 razy więcej czasu, niż mojej żonie. Wszystko musi być zrobione perfekcyjnie. Montuję Turbokozaka i zawsze widzę jakieś mankamenty. Niektórzy mówią, że jestem inteligentny, ale to już nie mi oceniać.

A wady?

BI: Mam bardzo wiele wad, ale częściowo zostają one tuszowane przez zalety. Największą moją wadą jest to, że jestem strasznym nerwusem. Bardzo szybko potrafię się wkurzyć. To moja największa wada.

Czego mam życzyć Bartkowi Ignacikowi w nadchodzącym roku?

BI: Zdrówka, szczęścia i uśmiechu. Gdy jest zdrowie, to człowiek ma tak naprawdę wszystko, by dobrze żyć. Szczęście natomiast zwyczajnie pomaga. Reszta sama przyjdzie. Oby nie było gorzej, niż rok temu. Wesołych świąt wszystkim życzę! Wszystkiego dobrego!

 

 

 

 

KOMENTARZE