Zniszczył, zmasakrował, roztrzaskał. Ciężko szukać słów opisujących to, co zrobił Neymar z Rayo w sobotni wieczór na Camp Nou. Brazylijczyk, pod nieobecność Messiego, miał poprowadzić Barcelonę do zwycięstwa nad ekipą Paco Jemeza i choć na chwilę pozwolić zapomnieć kibicom o tęsknocie za Argentyńczykiem. Neymar zagrał tak, jak jego wielki poprzednik –  Ronaldinho, a nad Camp Nou znowu pojawiło się brazylijskie słońce.

Czterech bramek nie strzela się na co dzień. Nie można ustrzelić karety, będąc w kiepskiej formie. Dla oglądających sobotni mecz jasne było, że czeka nas ciekawe widowisko. Do Barcelony przyjechała bowiem ekipa Paco Jemeza, którego drużyny zawsze prezentowały futbol atrakcyjny dla oka. Osłabiona Barca musiała radzić sobie bez kilku gwiazd, ale na stratę punktów pozwolić sobie nie mogła. Rayo wyszło na prowadzenie, głównie za sprawą… Rakitica i Suareza. Gdyby Ci wykorzystali sytuacje, które Messi czy Iniesta z uśmiechem na ustach zamieniają na gole, Rayo mogłoby się nie podnieść. Wyprowadziło jednak kontrę, która przyniosła stały fragment gry, a ten został zamieniony na gola. Jemez triumfował, choć czuł, że gol padł zbyt szybko. Za dużo czasu miała Duma Katalonii, żeby tego meczu nie przegrać.

Zaczął grać Neymar, który nawet na tle dobrze przygotowanych fizycznie rywali, był nieproporcjonalnie szybki i dynamiczny. W dziesięć minut zrobił dwa karne, a mógł zrobić kolejne dwa, gdyby tylko arbiter główny wziął ze sobą na mecz właściwe okulary. Pewnie je wykorzystał, odkładając na później tęsknotę za Leo Messim. W drugiej połowie mecz znowu był bardzo wyrównany i częściej piłkę przy nodze posiadali piłkarze z Madrytu. Barca tego wieczoru miała jednak Brazylijczyka. Dwie skuteczne dobitki i idealnie rzucona piłka do Suareza spowodowały, że w kilka minut Barca strzeliła pięć, a nie jak jeszcze przed chwilą dwa gole. Blaugrana nie grała tego, do czego nas przyzwyczaiła na wiosnę, ale była do bólu skuteczna. Neymar dał show, które choć na jeden wieczór kupiło wyjątkowo markotnych ostatnio kibiców z Katalonii.

Messi z dumą przyglądał się temu, co wyprawiał jego młodszy kolega. Mógł w końcu odetchnąć z ulgą. Po raz pierwszy od długiego czasu pojawiła się iskierka nadziei, że poza bożyszczem z Argentyny istnieje jeszcze futbol na Camp Nou. Neymar przypominał o Ronaldinho, który kilkanaście lat temu przyjechał do Barcelony z uśmiechem na ustach. Uśmiechem, za którym nikt w Katalonii obecnie nie tęskni. Mimo wszystko miło jest czasami zobaczyć inną radość, niż tą oklepaną, Argentyńską.

KOMENTARZE