Czasami otwarta gra z dużo lepszym przeciwnikiem jest jak strzał w kolano. Weźmy na przykład ligę hiszpańską. Do Madrytu lub Barcelony przyjeżdża ktoś z dołu tabeli. Dajmy na to taka Granada. Zespół gorszy piłkarsko, z mniejszym budżetem, bez znaczących nazwisk w swoim składzie. Sportowa postawa mówi jedno – walczymy. Zdrowy rozsądek podpowiada jednak zupełnie co innego. Trzeba ich przechytrzyć, opracować plan, dzięki któremu ich zaskoczymy – to jedno z rozwiązań. Wymiana ciosów, z którymś z wielkich rywali może skończyć się w sposób oczywisty – sromotną porażką. Coś wymyśleć jednak trzeba.
Przeczytałem jakiś czas temu „Powrót Taty”, czyli autobiografię Radosława Kałużnego. Książka szczera, poruszająca, budząca refleksje. Momentami smutna, choć śmiesznych anegdotek również nie zabrakło. Generalnie – warto przeczytać. Zobaczyć jak wygląda życie zawodowego piłkarza, jakie czekają na niego pokusy w codziennym życiu i zagrożenia wynikające z zarabiania ogromnych pieniędzy. Kałużny bardzo barwnie opowiada o swoich kolejnych klubach, kolegach z drużyny, trenerach. W pamięci szczególnie utkwił mi fragment o Energie Cottbus. Oto on:
” Zajęcia z Eduardem Geyerem(ówczesny trener Energie) doskonale przygotowywały nas do stylu, jaki prezentowaliśmy. Filozofia piłki według niego była prosta – kopnij, biegnij, a może coś się wydarzy. Naszą największą broń stanowiły walka, determinacja i stałe fragmenty gry. Pod względem piłkarskim niczym nie dorównywaliśmy reszcie Bundesligi. Nie lubiano nas właśnie za archainczy futbol. Energie Cottbus było futbolowym uosobieniem NRD. W składzie same topory gotowe zagryźć przeciwnika”
Fragment drugi:
„Jego motto życiowe ogranicza się do dwóch słów – ciężka praca. Pojęcie zmęczenia nie istniało […]. Gdyby Geyer przyłapał kogoś na truchciku, od razu wlepiłby mu karę finansową. Chwila słabości kosztowała u niego 1000 euro […]. U tego człowieka nie ma odpoczynku. Jak dorwał zawodników, wyciskał ich jak gąbki. Do ostatniej kropli potu. O jego bestialskich metodach treningowych przekonywałem się codziennie. Niemal każdy zespół w Bundeslidze ma zazwyczaj wolny poniedziałek. Kiedy inni odpoczywali, Geyer ordynował kolejną porcję ćwiczeń. Był jak poganiacz bydła, którego główną umiejętnością było wymachiwanie batem”
I tak sobie myślę… Skoro żaden piłkarski klub w Polsce wybitnie dobry technicznie nie jest, nie idzie nam w Europie i zbieramy regularny oklep od każdego, nawet półprofesjonalnego klubiku, to czy przypadkiem obraniey metod szkoleniowych Pana Geyera nie byłoby dla nas dobre? Zastanawiam się po prostu, czy nie jest łatwiej zmusić zawodników do biegania niż nauczyć grupę ponad dwudziestu osób grać w piłkę. Gdyby do tego biegania i szybkości dorzucić dobrze wykonywane stałe framenty gry, o których wspomniał Kałużny, to być może nasze szanse w rywalizacji z lepszymi zespołami by wzrosły? Na dziś moim zdaniem wygląda to tak:
- Jesteśmy gorzej przygotowani fizycznie od piłkarzy, z którymi corocznie rywalizujemy w eliminacjach do Ligi Mistrzów czy Ligi Europejskiej,
- Gorzej wykonujemy stałe fragmenty gry (patrz Legia w meczu z Borussią Dortmund),
- Jesteśmy gorsi piłkarsko (oczywista oczywistość),
- Mentalnie nasz 19-latek jest mniej dojrzały do grania w piłkę od 19-latka z Niemiec czy Francji,
A gdybyśmy tak poprawili bieganie i stałe fragmenty. Może by to pomogło? Może te różnice z czasem zaczełyby się zacierać, a – kto wie – może i z czasem zaczęlibyśmy w tych aspektach górować nad swoimi rywalami. Odnoszę wrażenie, że predyspozycje i możliwości do wykonywania rzutów wolnych i rożnych mamy takie same, jak Niemcy i Hiszpanie. Zdrowie do biegania chyba też podobne, więc?
Zapytałem kiedyś Jerzego Dudka o metody treningowe Rafy Beniteza. Oto fragment rozmowy:
” Dbał o najmniejsze szczegóły. Dużo uwagi poświęcał taktyce, przygotowaniu fizycznemu. Bardzo ciężko u niego trenowaliśmy. Wcześniej był mecz, dwa rozruchy na podtrzymanie ciągłości treningowej i znowu mecz. U Beniteza był cały czas ogień. Każdy trening na 100%. Do tego bieganie. Niby każdy po swojemu, według własnych potrzeb, ale dużo biegania. Ja z Kirklandem jak biegałem 45 minut biegu ciągłego, to po treningu miałem dość. Fakt, że czułem się wtedy doskonale, byłem w bardzo wysokiej formie. Mimo 30 lat na karku czułem się bardzo mocny. Benitez zawsze powtarzał, żebyśmy nie tracili szybko bramki, a dzięki temu, że jesteśmy wybiegani na pewno nie przegramy meczu. I tak było. 60, 70 minuta meczu, a my wciąż biegaliśmy tak samo szybko.”
Czyli Dudek biegał. Jak sytuacja wyglądała u Pawła Kryszałowicza? Fragment o Felixu Magathcie i treningach w Niemczech:
” To jest przepaść. W Niemczech trenuje się bardzo ciężko, stąd kraj ten odnosi tyle sukcesów. My nie byliśmy najlepszą drużyną w Niemczech, a treningi były takie, że czasami nie było siły, by iść pod prysznic. Raz w tygodniu mieliśmy wycieczkę do lasu, gdzie musieliśmy na czas przebiec 9 kilometrów. Mi to zajmowało około 35 minut, ale byli tacy, którzy biegali poniżej 30 minut. My potrafiliśmy biegać powyżej sto minut bez zatrzymania przy tętnie powyżej 160. Niewiarygodne było to, że coś, co dla mnie było bardzo dużym wysiłkiem, dla innych było normalne. Tak się trenuje i nikt nie widzi w tym nic nadzwyczajnego.”
„To on mnie sprowadził do Niemiec, więc nie mogę powiedzieć na niego złego słowa(śmiech). Długo nie był moim trenerem, bo zespół bardzo słabo się prezentował i zmieniono szkoleniowca. Dobry trener, dużą uwagę przywiązywał do przygotowania fizycznego i detali. Chciał mieć każdy szczegół doskonale dopracowany. Niektórzy zawodnicy narzekali na jego metody treningowe, zbyt duży nacisk na przygotowanie motoryczne, ale mi się to bardzo podobało. To właśnie wtedy czułem, że jestem w najlepszej formie. Każdy zawodnik jest inny i różnie organizm reaguje na poszczególne jednostki treningowe. Mi dobrze się grało, kiedy miałem solidnie przepracowany presezon.”
Czyli zarówno Dudek, jak i Kryszałowicz ostro zasuwali na treningach. Padło słynne słowo „detale”. Sprawdźmy co o Felixie Magathcie powiedział Jacek Krzynówek, który spotkał się z nim w Wolfsburgu:
„ Magath to bardzo surowy trener. Dużo wymagał od zawodników i nigdy nie było u niego taryfy ulgowej. Gdy miałeś dwa dni zaległości, to musiałeś to wszystko momentalnie nadrobić. Przygotowanie fizyczne było dla niego priorytetem, więc ciężko trenowaliśmy. Bardzo ciężko. Z tego Magath słynie i dzięki temu odnosił w swojej karierze tak wiele sukcesów. Moim trenerem był przez półtorej roku i nie był to najlepiej spędzony okres w mojej karierze.”
***
Postanowiłem zagłębić się w stałe fragmenty gry. Bardzo często eksperci telewizyjni podkreślają, jak ważny jest to element we współczesnym futbolu. Jakby to banalnie nie zabrzmiało, to uważam, że jest to jedna z najkrótszych dróg do bramki przeciwnika. To można wypracować, wytrenować, nauczyć się. Łatwiej jest przecież strzelić bramkę takiej Barcelonie po rzucie rożnym, niż po rozklepaniu całej defensywy Blaugrany.
Czyli ustaliliśmy – jesteśmy słabsi, musimy kombinować. Kombinujmy po stałych fragmentach. Nie dajmy sobie wbić w ten sposób grając przeciwko lepszemu zespołowi i spróbujmy coś wsadzić w przodzie, jeśli nadarzy się ku temu okazja. Skoro Kałużny, Krzynówek i Kryszałowicz poruszyli wątek Bundesligi, to zaczniemy od naszych zachodnich sąsiadów. Oto analiza:
Sezon 2015/2016. Na górze cztery drużyny, które strzeliły najwięcej bramek po stałych fragmentach gry. Ostatnie dwie – najlepsze drużyny w kraju w tym sezonie.
Zespół | Bramki z gry | Bramki z kontry | Rz. różne i wolne | Rzuty karne | Miejsce na koniec sezonu |
Darmstadt | 15 | 5 | 16 | 2 | 14 |
VfB Stuttgart | 19 | 11 | 14 | 4 | 17 |
Werder Brema | 28 | 2 | 13 | 6 | 13 |
Ingolstadt | 11 | 2 | 11 | 9 | 11 |
B. Dortmund | 56 | 10 | 10 | 4 | 2 |
B. Monachium | 62 | 1 | 7 | 8 | 1 |
Poniższy wykres pokaże, ile procent strzelonych bramek dane drużyny zdobyły po stałych fragmentach gry (rzuty wolne+rożne+karne).
Najlepiej w zestawieniu wypadło Ingolstadt, które spośród 33 strzelonych bramek przez cały sezon ligowy, aż 20 goli zdobyło po stałych fragmentach gry, co daje aż 61%. Najgorsza w tym zestawieniu Borussia Dortmund tylko 14 spośród 80 bramek strzeliła po zagraniach ze stojącej piłki. Wskaźnik procentowy to zaledwie 17%.
Żeby potwierdzić tezę, postanowiłem sprawdzić, jak sytuacja wyglądała sezon wcześniej. Jak w rozgrywkach 2014/2015 radziły sobie najlepsze drużyny w kraju i kto najwięcej bramek strzelił po stałych fragmentach gry. Oto tabelka.
Zespół | Bramki z gry | Bramki z kontry | Rz. rożne i wolne | Rzuty karne | Miejsce na koniec sezonu |
Werder Brema | 18 | 6 | 22 | 3 | 14 |
Wolfsburg | 40 | 10 | 18 | 3 | 2 |
Mainz 05 | 17 | 6 | 16 | 5 | 16 |
Hannower 96 | 20 | 2 | 14 | 2 | 12 |
B. Monachium | 54 | 6 | 11 | 6 | 1 |
Czas na wykres.
Śmiało można powiedzieć, że prawidłowość została podtrzymana. Werder Brema nie dość, że po stałych fragmentach gry zdobył najwięcej bramek(25) to również najlepiej wypadł w zestawieniu procentowym. Wynika to po części z tego, że Werder zajął dopiero 14 miejsce w lidze i w całych rozgrywach strzelił tylko 49 bramek. Na drugim miejscu w zestawieniu jest Wolsfsburg, który po stałych fragmentach w kampanii 2014/2015 strzelił aż 21 goli. To w znacznym stopniu pomogło Wilkom zdobyć wicemistrzostwo Niemiec. Względem poprzedniego sezonu poprawił się również Bayern Monachium, który po rzutach wolnych, rożnych i karnych zdobył aż 17 goli. To jednak stanowi zaledwie 22% wszystkich zdobytych bramek przez Bawarczyków.
Wnioski:
- Najwięcej bramek po stałych fragmentach gry w dwóch ostatnich sezonach Bundesligi zdobyły zespoły, które na koniec rozgrywek zajmowały miejsca poza pierwszą dziesiatką (7 z 8 przypadków),
- Słabsze zespoły upatrują swoich szans na strzelanie goli właśnie w stałych fragmentach gry,
- Zespoły z tzw. topu, relatywnie mało goli zdobywają po stałych fragmentach gry. Wyjątek stanowi Wolfsburg w sezonie 2014/2015, który w tym zestawieniu zajął 2 miejsce spośród wszystkich zespołów.
***
Czyli wiemy, jak sytuacja wygląda u naszych zachodnich sąsiadów. Zespoły, które słabiej grają w piłkę, więcej goli strzelają po stałych fragmentach gry. Mało bramek również tracą w konfrontacjach z najlepszymi zespołami (Bayern, Borussia). Teraz postanowiłem zobaczyć, jak sytuacja prezentuje się w lidze polskiej. W teorii – identyczna zależność powinna zostać zachowana również w naszych rozgrywkach. Jak jest w praktyce, zaraz się przekonamy.
Analizie poddałem, podobnie jak w przypadku Bundesligi, dwa sezony. 2015/2016 oraz 2014/2015. Na początek to, co wydarzyło się przed rokiem.
Zespół | Zdobyte gole ogółem | Rz. wolne | Rz. karne | Rz. różne | Ogólnie po SFG | Miejsce na koniec sezonu |
P. Gliwice | 60 | 0 | 3 | 9 | 19 | 2 |
P. Szczecin | 43 | 3 | 3 | 6 | 18 | 6 |
Termalica | 39 | 2 | 4 | 7 | 18 | 13 |
K. Kielce | 39 | 1 | 5 | 7 | 18 | 10 |
Cracovia | 66 | 1 | 3 | 12 | 17 | 4 |
L. Poznań | 42 | 0 | 2 | 4 | 8 | 7 |
G. Łęczna | 40 | 0 | 4 | 1 | 10 | 14 |
Podbeskidzie | 45 | 0 | 7 | 3 | 12 | 16 |
W przypadku ligi polskiej statystyka jest trochę bardziej szczegółowa. Dla lepszego zobrazowania tego, ile bramek strzelają zespoły po stałych fragmentach gry, rozbiłem je na dwie części – rzuty wolne i rzuty rożne. Pozycja „Ogółem po SFG” odnosi się do ilości bramek, które drużyna zdobyła po stałych fragmencie gry. Nie wliczają są tutaj gole bezpośrednio zdobyte po rzucie wolnym (tu pozycja – Rz. wolne)
Przykład: dośrodkowanie z rzutu wolnego i gol zdobyty głową – tu „Ogółem po SFG”, a nie „Rz. wolne”
Poniższy wykres pokaże, ile procent strzelonych bramek dane drużyny zdobyły po stałych fragmentach gry (rzuty wolne+rożne+karne).
Procentowo zatem najlepiej wygląda Korona Kielce, która aż 59% swoich bramek strzeliła po stałych fragmentach gry. Polska Ekstraklasa to dosyć specyficzne rozgrywki, gdyż po 30 kolejkach zasadniczych tabela dzielona jest na dwie części i dodatkowo drużyny grają 7 spotkań. Piąta na koniec kampanii Cracovia oraz siódmy Lech kompletnie zapomnieli o tym, że po zagraniach ze stojącej piłki można zdobyć bramki. Kolejorz w ciągu całego sezonu ani razu nie zdobył gola po bezpośrednim strzale z rzutu wolnego(!!!) i tylko cztery razy po wrzutce w pole karne z cornera zdobył gola. Mając na uwadze to, że przez długą część sezonu Lech radził sobie bardzo przeciętnie piłkarsko, trzeba podkreślić, że zostały zaniedbane również SFG. Najlepsze dwa kluby w tym zestawieniu uplasowały się na koniec rozgrywek w „grupie mistrzowskiej”. Pierwszy Piast Gliwice, czyli wicemistrz Polski, druga Pogoń Szczecin, która ostatecznie rozgrywki skończyła szósta. Najgorzej wypadło Podbeskidzie, które z ligi spadło i Górnik Łęczna, który cudem uniknął degradacji(14 miejsce).
Żeby potwierdzić tezę, postanowiłem sprawdzić, jak sytuacja wyglądała sezon wcześniej. Jak w rozgrywkach 2014/2015 radziły sobie najlepsze drużyny w kraju i kto najwięcej bramek strzelił po stałych fragmentach gry. Oto tabelka.
Zespół | Zdobyte gole ogółem | Rz. wolne | Rz. karne | Rz. różne | Ogólnie po SFG | Miejsce na koniec sezonu |
L. Warszawa | 64 | 0 | 5 | 11 | 21 | 2 |
Podbeskidzie | 47 | 2 | 7 | 5 | 19 | 13 |
L. Gdańsk | 45 | 2 | 6 | 5 | 15 | 5 |
L. Poznań | 67 | 2 | 3 | 7 | 15 | 1 |
P. Gliwice | 50 | 3 | 2 | 3 | 15 | 12 |
GKS Bełch. | 35 | 0 | 5 | 2 | 7 | 16 |
G. Łęczna | 39 | 2 | 1 | 4 | 8 | 14 |
Zawisza | 45 | 3 | 1 | 2 | 11 | 15 |
Czas na wykres.
Co się jako pierwsze rzuca w oczy? To, że bardzo mało bramek strzelały po SFG piłkarze Zawiszy Bydgoszcz i Górnika Łęczna. I to mimo, że zajęły na koniec sezonu odpowiednio miejsca: piętnaste i czternaste. Dużą część strzelonych goli stałym fragmentom gry mogą zawdzięczać piłkarze Lechii Gdańsk i Legii Warszawa. Podbeskidzie Bielsko-Biała, mimo że strzeliło w całej kampanii tylko 47 bramek, to aż 26 z nich padło po SFG. Dzięki temu ekipa ze Śląska utrzymała się w lidze.
***
Czas zatem na małe podsumowanie. Analizowałem dwa ostatnie sezony w dwóch ligach: niemieckiej i polskiej. Zainspirowany książką Radosława Kałużnego zacząłem kombinować – gdzie tu można zdobyć łatwe bramki? Mowa oczywiście o rywalizacji z klubami zagranicznymi, z którymi od wielu lat dostajemy po głowie. Chciałem przeanalizować, jak sytuacja wygląda w naszych krajowych rozgrywkach i u naszych zachodnich sąsiadów. W jaki sposób słabsze drużyny strzelają bramkę tam i tu.
- Analizując sezony 2015/2016 i 2014/2015 i wybierając najlepsze cztery zespoły z każdego roku(łącznie 8 zespołów) aż 7 drużyn, które najczęściej strzelały gole po SFG, na koniec sezonu zajmowały miejsce poza pierwszą dziesiątką(14, 17, 13, 11, 14, 2, 16, 12). W Polsce natomiast po wznowieniu gry ze stojącej piłki aż 6 z 10 najskuteczniejszych pod tym względem ekip na koniec kampanii plasowały się w grupie mistrzowskiej(2, 6, 13, 10, 4, 2, 13, 5, 1, 12), z czego aż siedmiokrotnie zespoły te zajmowały miejsca w najlepszej dziesiątce. Wniosek? Nasze najsłabsze zespoły nie potrafią wykonywać stałych fragmentów gry. W Niemczech kładzie się na to szczególny nacisk i kluby gorsze piłkarsko szukają swojego szczęścia po zagraniach ze SFG.
- Najlepsze niemieckie zespoły wbrew pozorom potrafią wykonywać stałe fragmenty gry. Nie strzelają po nich aż tylu goli, bo obrońcy grający w słabszych zespołach umieją bronić w tych sytuacjach i nie dają sobie strzelić w tak prosty sposób bramki. U nas? Najlepsi piłkarsko najlepiej wykonują SFG. Najsłabsi piłkarsko nie potrafią wykonywać SFG.
- Polscy trenerzy i polscy piłkarze nie potrafią logicznie myśleć. Nie dość, że nie potrafią grać w piłkę (można nie umieć grać w piłkę) to nie potrafią również wykonywać SFG (to coś, czego nauczyć się jest stosunkowo łatwo).
- Polscy piłkarze nie potrafią strzelać bramek bezpośrednio z rzutów wolnych. W ciągu ostatnich dwóch pełnych sezonów rozegrano 296 spotkań. Padło przy tym… 38 bramek. Na bramkę z rzutu wolnego musieliśmy czekać co prawie…8 gier.
- Eduard Meyer miał rację. Nie umiesz grać w piłkę, to przynajmniej bądź cwany, dobrze wybiegany, agresywny, pokaż charakter. Strzelaj bramkę w możliwie najłatwiejszy sposób.
Ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości? Niedawno do Warszawy przyjechała Borussia Dortmund. Efekt? 0:6, dwie bramki stracone po SFG i jedna po główce najniższego na boisku Mario Gotze. Można było tego uniknąć.
https://www.youtube.com/watch?v=Z298JlQtF2o
Detale. Tomek Hajto miał rację.
Źródła:
www.whoscored.com
www.ekstrastats.pl
www.prostozboku.pl