Walka Mariusza Wacha z Andrzejem Wawrzykiem mnie nie dziwi, bo nie takie rzeczy w sporcie widzieliśmy. Dziwi mnie to, że ktoś chce za to zapłacić. Wysłać dwóch pięściarzy do USA i wynagrodzić ich za to, że staną ze sobą między linami udając, że ta walka cokolwiek znaczy.
Czasami jest tylko jeden odpowiedni moment na to, by zorganizować dany pojedynek. Jeden jedyny. Chwilę za wcześnie kibice nie chcieliby go oglądać, chwilę za późno nikogo nie będzie już grzał. I o ile żyjemy w bardzo dziwnych czasach, w których można przypudrować każdego trupa i próbować jego występom nadawać sens, czasami są zestawienia, które nie mają prawa nikogo zainteresować. I to nawet w momencie, gdy naprzeciwko siebie staje dwóch rozpoznawalnych Polaków. Gości z odpowiednim dorobkiem, znanym nazwiskiem. Renomą oraz swego czasu umiejętnościami, które zaprowadziły ich bardzo daleko.
Zacząłem ten tekst tworzyć tydzień temu. Napisałem dwa akapity i zostawiłem otwarty szkic. Nie dlatego, że nie miałem czasu. Wierzyłem w to, że ktoś ten pojedynek odwoła. Pójdzie dementi, po którym fani odetchną z ulgą, że jednak takiego pojedynku nie będzie. Nic z tych rzeczy – prawdopodobnie dwóch kolosów wyjdzie ze sobą do ringu. Prawdopodobnie, bo boks to taki sport, że nigdy nic nie wiadomo. Dopóki dwóch ludzi nie ma między linami, to wszystko jest co najwyżej przypuszczeniem.
Adam Kownacki miał w sobotę stoczyć swój kolejny pojedynek, ale na kilka dni wcześniej go odwołano. Ten sam Adam Kownacki, który nieco ponad trzy lata temu siedział w studiu telewizyjnym z Deontayem Wilderem i – wydawało się – jest krok od pojedynku mistrzowskiego. Czas w sporcie bardzo szybko leci i momentalnie okazuje się, że super zapowiadająca się kariera nic nie znaczy. Czy jest możliwe, że Baby Face po łatwym zwycięstwie zakończyłby karierę? Moim zdaniem tak, bo jeszcze niedawno bokser z Łomży mówił, że nie chce w taki sposób żegnać się z ringiem. I co, ktoś ma niby chcieć zapłacić za Kownackiego i jego rywala, nie mając z tego żadnych korzyści finansowych? Przyjąć od niego fakturę, wysłać przelew, by koniec końców za moment mówić o emerytowanym już pięściarzu, który godnie pożegnał się z ringiem i karierę sportową spuentował zielonym okienkiem w Boxrecu?
Sport to biznes, a biznes to pieniądze. Również te, które osoby z tego świata pakują w zawodników. Nie dlatego, że chcą i nie mają co z nimi zrobić. Nie po to, żeby komuś było miło. Pakowana jest kasa w ludzi, którzy mają się zwrócić. W których można zainwestować, a oni za chwilę tę kwotę powielą. Wtedy do ringu wychodzi taki Damian Knyba, Fiodor Czerkaszyn i inni prospekci, których sufit z możliwościami trudno oszacować. W zawodników rozbitych, starych, będących permanentnie kontuzjowanych lub odbijających się regularnie od elity nikt nie chce łożyć kasy. I to nawet w sytuacji, gdy kibic tego nie rozumie, bo jak to i w ogóle. Jeżeli nie ma z tego potencjalnych korzyści biznesowych, to kariera stoi w miejscu. To znaczy nie musi, ale wtedy uposażenia są niższe, a pieniędzy mniej. Sami pięściarze, przyzwyczajeni do pewnych standardów, nie chcą w ogóle myśleć o tym, że od dobrego będą musieli się odzwyczaić.
Chciałbym poznać i porozmawiać z ludźmi, których stać na to, aby zapłacić Wachowi i Wawrzykowi. Gdyby to było zrobione z sentymentu, w ramach wdzięczności, w podziękowaniu za piękne kariery i dane emocje na przestrzeni całych karier – okej, jakoś to jestem w stanie zrozumieć. Tutaj wydaje się jednak, że ktoś widzi w tym sens i jest w stanie sięgnąć w związku z tym do kieszeni. Mimo tego, że łącznie panowie mają 78 lat i wygrali w ciągu ostatnich 10 lat jeden pojedynek.
Można zrobić różne, dziwne, niezrozumiałe i absurdalne walki, ale zawsze musi znaleźć się ktoś, kto będzie chciał za nie zapłacić. Od kilkunastu dni zastanawiam się, jakim cudem chodzi po tej planecie ktoś, kto w 2023 roku jest w stanie sfinansować pojedynek Wacha z Wawrzykiem.