Gdybym miał nazwać 2025 rok w polskim MMA jednym słowem, to byłoby to słowo „przełom”. Mam wrażenie, że od kiedy ten sport przeszedł do mainstreamu nie było tak ważnego dla dalszych losów okresu jak ostatnie 12 miesięcy.
Mainstream użyłem celowo i delikatnie nad wyrost, bo MMA już dawno nie jest w mainstreamie. Bywa w nim, ale tylko w momencie, gdy po raz kolejny do pojedynku szykuje się któryś z wielkich bohaterów, którzy tę dyscyplinę wiele lat temu wprowadzili na salony. Bez udziału legend o MMA mówi się mało, momentami wcale i trochę o tym będzie ten artykuł. W 2025 roku bowiem z wielkiej trójki Khalidov-Materla-Pudzianowski tylko ten ostatni raz wyszedł do klatki największej polskiej organizacji. Cały ten występ był jednak na tyle specyficzny, że po pierwsze w ogóle miało do niego nie dojść, po drugie, po nim wszystko wskazuje, że do kolejnego już nie dojdzie. Materla również wydaje się być już definitywnie poza KSW, a będący podobno w życiowej formie Mamed teoretycznie mógłby zawalczyć i z trzy razy, ale dziwnym trafem nie wyszedł do klatki nawet raz. Data jego kolejnego pojedynku również nie jest nikomu znana.
Do tego z KSW odszedł Wikłacz i Ruchała. Wiele mówi się o tym że za niedługo Bartosiński powinien podążyć tą samą drogą zasilając szeregi UFC.
Zacząłem od tego, że ten rok był przełomowy, bo po raz pierwszy mamy tego typu przełom w organizacji, która wpływa na kondycję całej dyscypliny. Gdy do tego dodamy, że trzeci rok z rzędu w UFC nie wygrał Błachowicz, serię trzech porażek ma na koncie Kowalkiewicz, coraz więcej mówi się o tym, że Tybura jest już po drugiej stronie rzeki, to dochodzimy do momentu, w którym pomału ze sceny, choć w końcu, bo mówiło się o tym od bardzo dawna, zejdą ze sceny ci, którzy pomogli kibicom rozkochać się w MMA. Idzie nowe? Z pewnością. Czy to nowe zaprowadzi nas do mainstreamu? Tutaj niestety mamy spore wątpliwości.
Zapytał mnie jeden z kolegów, dlaczego obserwujemy regres sportu i sportów walki. Odpowiedziałem, że przyczyn jest oczywiście wiele, ale gdybym miał wskazać jedną, to pewnie byłoby to to, że ludzie interesujący się Pudzianem, Mamedem, Materlą i całą resztą te 15 lat temu, dzisiaj… interesują się czym innym. Nie mają już 20 czy 30 lat, są starsi, założyli rodziny, mają dzieci i nie myślą tylko o tym, kogo tym razem KSW da Pudzianowi i czy najsilniejszy człowiek świata sobie z tym poradzi. Tamte gwiazdy, z tamtych czasów, pchnęły formułę i dzięki nim przez długi czas mieliśmy co obserwować. Inni na ich barkach dojrzewali i po czasie stawali się znani, choć nigdy nie dorównali tym, którzy przecierali szlaki. To trochę moje filozoficzne rozważania, ale na początku XXI był dobry moment, aby zostać legendą. Już nawet nie chodzi o to, że Michalczewski, Adamek i Gołota są do dziś sto razy większymi gwiazdami niż Włodarczyk czy Głowacki, ale w innych dyscyplinach czy nawet dziedzinach życia jest podobnie. Małysz jest większy niż Stoch, w głowie przeciętnego Polaka Edyta Górniak jest większą gwiazdą niż Sanah czy jakaś inna wokalistka nowej generacji i to rozpoznawalność jej piosenki czy twarzy jest na zdecydowanie wyższym poziomie. Gdybyście zapytali mnie o najlepszych w Polsce kierowców rajdowych, to Kajetan Kajetanowicz pewnie byłby pierwszym wyborem, ale dla ludzi będacych dalej od sportu pewnie padłoby na Krzysztofa Hołowczyca. Nawet jeśli doczekamy się mistrza Formuły 1, to w Grudziądzu, Opolu czy Zamościu pierwszym słowem widząc słynny wyścig będzie „Kubica”, mimo że ten od kilkunastu lat w Formule już się nie ściga.
Jestem daleko od świata freakowego, ale mam bardzo precyzyjne informacje dotyczące wyników PPV sprzedawanych na te gale. Rekordy historyczne to około 570 tysięcy, obecne wyniki krajowego lidera są niemal 4 razy mniejsze – około 150 tysięcy. Prime Show MMA sprzedaje 70-100 tysięcy. To imponujące wyniki, ale również dochodzę do wniosku, że 5 lat temu 13-letni chłopacy oglądali te formaty częściej, bo to był moment ich życia, aby na to przeznaczać swój czas oraz pieniądze, a dziś wolą pójść na obiad z dziewczyną lub weekendami pracują, by mieć na swoje wydatki. Nowe pokolenia oczywiście dochodzą do grupy odbiorców, ale odpływ jest zdecydowanie bardziej zauważalny. Wciąż ci sami adresaci są konsumentami, ale nowych zainteresowanych brakuje, a co za tym idzie – rynek się kurczy.
Wracając do KSW – największe ich gwiazdy oficjalnie rozpoczęły kolejny rozdział swojej sportowej kariery, w organizacjach freakowych i to mimo wyznaczenia wyraźnego podziału pomiędzy oboma światami. We freakach jest z kolei coraz więcej sportu i sportowców i to naprawdę solidnych. Jeszcze jakiś czas temu mówiliśmy o epizodach wielkich byłych mistrzów, teraz tworzy się dla nich turnieje, pasy, pewnie za chwilę pojawią się rankingi i kategorie wagowe. Oba światy się mieszają – jedni mają charakter sportowy, ale chcą rozszerzać się, aby dotrzeć do widzów freakowych, drudzy są oszołomami, a chcą pozyskać sportowego widza. 4 lata temu organizacja FEN zrobiła mieszaną galę i kibice byli oburzeni – zdaniem fanów nie był to moment i odpowiedni czas, aby mieszać sportowców z przebierańcami. Dziś to… jedyny możliwy model, aby te organizacje przeżyły? Tak, to odpowiednie pytanie zadane w odpowiednim momencie: czy jedni bez drugich mogą żyć? Czy możliwe jest duże zainteresowanie wydarzeniem i dobra jego sprzedaż, jeśli każdy będzie robił tylko to, co ma w swoim DNA? Wątpliwe.
W 2025 roku po raz pierwszy zaczęliśmy mówić, jak jest. Pojawiły się tematy zarobków zawodników, a nawet… obniżek pensji. Dużo było o medialności i wyrazistości. Sporo było o tym, że dany zawodnik „nie spina się biznesowo” lub „nie daje dużo organizacji poza poziomem sportowym”. W końcu, i z tego się cieszę, zaczynamy rozmawiać o tym, jak branża wygląda naprawdę. Musiało paść słynne „dziesięć tysięcy złotych” Krystiana Blezienia za debiut w KSW, musieliśmy przyglądać się dramie z Piotrem Kuberskim i chamskim wymuszaniu podwyżki na ważnym kontrakcie – musieliśmy rozmawiać często o rzeczach niezwiązanych z boksem, zapasami i jiu-jitsu, aby zrozumieć, w jakim miejscu rozwoju sportu obecnie jesteśmy. Jeszcze z 2, maksymalnie 3 lata temu jeden z czołowych dziennikarzy MMA w Polsce sprzeczał się ze mną na forum w komentarzach, że gale KSW ogląda w Viaplay kilkaset tysięcy ludzi, a ja optowałem przy tym, że jest to kilkadziesiąt tysięcy osób. Realia są takie, że gale organizacji FEN, przygotowywane przez kilka miesięcy, jedno z 4 wydarzeń w roku, ogląda mniej ludzi niż przeciętny mecz ligowy siatkówki mężczyzn czy żużel. Gala KSW, napakowana gwiazdami sportowymi, to liczby mniejsze niż spotkanie Lecha Poznań z Górnikiem Zabrze czy byle jaki sport, który o godzinie 19:00 we wtorek leci na żywo na antenie TVP Sport.
Mamy za sobą przełom. Swego czasu pudrowaliśmy rzeczywistość i przedstawialiśmy świat w różowych barwach, a widz był na tyle naiwny, że musiał w to wierzyć. Dziś już wszyscy wiedzą, jak działa ten biznes od środka i że miewa on wyzwania, nie brakuje w nim problemów i sukcesy są rzadziej spotykane niż jeszcze jakiś czas temu się wydawało. Budżet karty walk nie jest z gumy, istnieje inna rzeczywistość niż krajowy blask fleszy, a tworzenie nowych gwiazd nie jest tak proste, a ich budowanie najczęściej i tak dociera do bańki, która – jak się okazuje – nie liczy kilkuset, a kilkanaście tysięcy ludzi. W skrócie: przełom otworzył nam oczy i trochę wszystkich uświadomił.
Jedno jest pewne: będzie ciekawie. Będą wyzwania, trudny i problemy. Branża, choć podzielona i często skonfiktowana, otrzymała w 2025 komplet otwartych kart z wiedzą o tym wszystkim, co trapi, martwi i rozczarowuje. Jeszcze jakiś czas temu mając taką talię trudno było sobie wyobrazić, by przegrać jakąkolwiek partię.

