Sebastian Przybysz to mistrz KSW w kategorii koguciej, który w marcu udanie zrewanżował się Antunowi Racicowi i wszedł na szczyt w swojej dywizji. Wcześniej przegrał z Chorwatem i musiał wygrać trzy pojedynki zanim dostał swoją szansę. W wywiadzie Sebic opowiada, jak smakuje mistrzostwo, jak sobie taką sytuację wyobrażał kilka lat temu, skąd wziął się pomysł na prowadzenie Instagrama i czy wygłupienie się w mediach społecznościowych powoduje, że jest bardziej rozpoznawalny. Porozmawialiśmy też o UFC, Jonasie Magardzie i unifikacji pasów mistrzowskich, na którą… byłby bardzo chętny.
Wywiad pierwotnie ukazał się na portalu Infosport.pl i można go przeczytać również TUTAJ.
Jak wyobrażałeś sobie bycie mistrzem kilka lat temu? Czy tak, jak faktycznie mistrzostwo smakuje, czy spodziewałeś się więcej?
Sebastian Przybysz: Nigdy sobie tego nie wyobrażałem, więc trudno jest mi się do twojego pytania odnieść. Zresztą, gdy ja zaczynałem walczyć w KSW, to nie było jeszcze mistrza. Było kilku zawodników, ale nie było tego, który przewodził tej grupie. Z czasem dochodziło coraz więcej dobrych zawodników, aż dziś można powiedzieć, że są tu wszyscy najlepsi: Stasiak, Wikłacz, Polityło, Surdyn… Patrząc na to, jak kiedyś na to wszystko patrzyłem, a jak patrzę dzisiaj, to jest spora różnica.
To znaczy?
SP: To znaczy, że wtedy byłem dzieciakiem, który nie myślał o pasie. Skupiałem się tylko na najbliższej walce i nie wybiegałem ze swoimi planami zbyt daleko w przyszłość. Cieszyłem się w końcu z tego, że mogę zawalczyć podczas gali, którą ktoś obejrzy i uda się zarobić jakieś pieniądze. Wcześniej byłem na dorobku, budowałem swój rekord, ale w szerszym znaczeniu nie miało to większego znaczenia. KSW pomogło mi wyjść na świat i pokazać się kibicom. A co do pasa… jest, bo jest. Dla mnie szczególnie jakieś bardzo dużej wartości nie ma. Leży w domu i się kurzy. Moi znajomi i moja rodzina – im bardzo zależało, żebym został mistrzem i mocno mnie w tym wspierali. Oczywiście cieszę się bardzo, że udało mi się zdobyć trofeum, ale to nie jest czas, żeby podsumowywać moją karierę. Pas jest, ale trzeba patrzeć w przyszłość.
To nie chodzi o pas, jako kawałek blachy. Chodzi o prestiż tego, że wszedłeś na szczyt.
SP: Ja rozumiem, oczywiście. Mam jeszcze większe ambicje, więc zdobywając tytuł nie spełniłem wszystkich swoich marzeń. Mam swój mały plan w głowie na kolejne lata i mam nadzieję, że uda się go wypełnić.
Jak myślisz, czy wielu zawodników nie wchodzi na najwyższy poziom przez to, że nie ma planu na swoją karierę? Są takimi Sebastianami, jakim ty byłeś kilka lat temu, gdy żyłeś z dnia na dzień?
SP: Trudno powiedzieć. Na pewno irytuje mnie to, jak wszyscy zawodnicy mówią o tym, że chcą bić się w UFC. Ktoś wygra kilka walk i on razu ma w sobie potrzebę, aby zadeklarować publicznie, że teraz on celuje w UFC. Przecież to jest oczywiste, że będąc na pewnym poziomie myśli się o amerykańskiej organizacji, bo to najlepsza liga na świecie w MMA. Ja też oczywiście chciałbym bardzo kiedyś tam wystąpić – na razie jest to niemożliwe ze względu na obowiązujący kontrakt, ale kiedyś chciałbym tam zawalczyć. Pompowanie jednak samego siebie i składanie deklaracji nie ma żadnego sensu, bo niby co może to gadanie zmienić? UFC się tobą zainteresuje, bo powiedziałeś w wywiadzie, że chcesz do nich pójść? Bez sensu.
Jest w ogóle na to szansa, żebyś poszedł do UFC? Strzelam, że wygrywając wszystkie kolejne pojedynki trudniej ci będzie wyrwać się do UFC, niż gdybyś przegrał z raz czy dwa. Z tym że jak przegrasz, to UFC może się po ciebie nie zgłosić.
SP: Mam teraz taki fajny kontrakt, że w pewnym momencie będę mógł wyrwać się do UFC. Nie chcę za bardzo o tym mówić, bo to są plany na przyszłość i to nie na taką bardzo bliską, ale mam w planach wygrywać kolejne walki i cały czas się rozwijać. MMA to taki sport, że noga może mi się powinąć i trzeba umieć z tym żyć. W UFC tylko Khabib nie przegrał, a cała reszta już tak, więc to normalna kolej rzeczy. Z drugiej strony mnie moje dwie porażki nauczyły zdecydowanie więcej niż zwycięstwa. To one pomogły zrobić znaczny skok jakościowy w mojej karierze.
Najlepszym na to przykładem jest Kacper Formela, który przegrał 1 walkę przed rokiem, a po niej wygrał 4 kolejne i jest dziś znacznie lepszym zawodnikiem. Sam mówił wielokrotnie, że tamta przegrana nauczyła go najwięcej.
SP: Dokładnie tak – przegrał po dobrej walce z zawodnikiem z wyższej kategorii wagowej, a dziś jest jeszcze większym kotem niż był do tamtego momentu. Przegrana to straszne uczucie i bardzo boli, ale to czasami jest potrzebne. Ja zdaje sobie z tego sprawę. Bez porażki czasami trudno zmienić podejście, myślenie i zmobilizować się. Ja o tym doskonale wiem, więc nie boję się tego, że ktoś okaże się ode mnie lepszy w klatce. Mam świadomość tego, że tak może się zdarzyć.
Czy twoja wartość marketingowa byłaby dzisiaj wyższa, gdybyś mieszkał w Warszawie? Marian Ziółkowski został mistrzem KSW w podobnym momencie co ty i regularnie możemy posłuchać wywiadów z nim. Dziennikarze przychodzą do WCA i chcą z nim porozmawiać. Do Gdańska do ciebie nikt nie przyjedzie, a ty w stolicy codzienie nie jesteś.
SP: Pewnie masz w tym sporo racji, ale większość rzeczy w dzisiejszych czasach w internecie i wpływ na to media społecznościowe, w których trzeba umieć się odnaleźć. Mi to nie wychodzi najgorzej, bo wrzucam dużo głupich rzeczy, które przeważnie się ludziom podobają i chcą to oglądać. Fajnie czasami byłoby mieszkać w Warszawie i nie musieć specjalnie jechać do stolicy, żeby udzielić wywiadu lub wziąć udział w programie, ale z drugiej strony nie ma co na to narzekać.
Miałeś od początku plan na swoją obecność w mediach społecznościowych? Czy to tak po prostu samo się wszystko poukładało?
SP: Samo się poukładało. Dużo śmiesznych rzeczy dzieje się u nas na sali, czasami po prostu ktoś wyciągnie kamerę i spróbuje to nagrać. Mam do siebie spory dystans, nie chcę być sztywnym zawodnikiem MMA, który za punkt honoru stawia sobie pokazanie wszystkim obserwującym, że jest poważnym i stonowanym człowiekiem, który daje przykład. Lubię się pośmiać, lubię odstawiać bekę, więc jak jest taka możliwość, to po prostu bawimy się i dodajemy trochę kolorytu do naszej ciężkiej pracy, którą wykonujemy każdego dnia na sali.
Czy ty w tej całej swojej pozytywności i „fajności” zbierasz czasami hejt? Czy są ludzie, którzy wypisują do ciebie, że jesteś taki i owaki?
SP: Oczywiście, że tak! Kilka dni temu brałem udział w takim pojedynku charytatywnym i biłem się z pewnym Youtuberem, nie zawodowcem, na zasadach bokserskich. Nawet się specjalnie przed tą potyczką nie rozgrzewałem, pobawiliśmy się trochę miedzy linami, bo zbieraliśmy pieniądze na fundację. Sędziowie wypunktowali remis, bo o to w tym wszystkim chodziło. Widziałem komentarze, że mistrz KSW nie potrafi wygrać ze zwykłym gościem, że muszę się nad sobą zastanowić i tak dalej. Kurde, co tacy ludzie mają w głowach? Szczytny cel, a mimo wszystko pojawiają się wpisy, że nie jestem tak dobry, jak myślę, że jestem. A hejt? Jasne, że jest, po ostatniej walce nawet się nasilił. Skoczyła mi popularność, przybyło mi fanów na Instagramie, więc pojawili się również i ci, którzy cały czas mają do mnie jakiś problem. Ja się tym specjalnie nie przejmuję, bo przejmowałbym się tym i nic by to nie dało. Traciłbym tylko czas i sporo nerwów na ludzi, którzy nic do mojego życia nie wnoszą.
Mało jest kibiców, którzy nie mają hejtu. Tak na szybko, to może Jan Błachowicz ich nie ma i kiedyś Adam Małysz…
SP: No co ty, na pewno Błachowicz ma hejterów. Ktoś zarzuca mu, że jest nudny, albo za mało gada lub coś innego, co jest równie absurdalne, ale na pewno to powód do tego, żeby się przyczepić i wypisywać bzdury na forach.
Jak ty się odnajdujesz w świecie MMA, który bardzo się zmienia? Pojawiło się w ostatnim czasie wiele postaci, które mają duże zasięgi, a prezentują niski poziom sportowy, a mimo wszystko walczą i zarabiają potężną kasę.
SP: Kiedyś miałem z tym problem, bo nie mogłem trochę tego pojąć, ale dziś w ogóle mnie to nie interesuje. Rozdzielam prawdziwy sport od tego, co ci zawodnicy sobą prezentują, więc nie jestem ani zazdrosny, ani nie gniewam się czy coś z tych rzeczy. Niech sobie robią co chcą. Nie promuję takiej odmiany sportu, choć słamałbym mówiąc, że czasami nie obejrzę gali, wywiadu czy konferencji prasowej. Mam do tego obojętny stosunek.
Też masz takie wrażenie, że często poziom sportowy nie ma znaczenia? Ważne, kto się bije, a nie jak się bije? Gdy do klatki wchodzi Pudzian z Jurasem, to każdy wie, że to nie jest walka o tytuł mistrza świata, a generuje olbrzymie zainteresowanie.
SP: Takie nazwiska przyciągają przed telewizory, nie ma co gadać. Widziałem komentarze po gali, podczas której zdobyłem pas mistrzowski, że mój pojedynek z Antunem uratował całe wydarzenie, które było mocno średnie. Po gali jednak nie mówiono tylko o tym, tylko o nowym rywalu Pudziana, który wskoczył do karty walk na ostatnią chwilę i o Bombardierze, którzy doznał kontuzji. Ja nie mam tej rozpoznawalności i tej pozycji, a Pudzian jest ikoną sportu w naszym kraju i z kim by się on nie bił, to ludzie będą o jego pojedynkach zawsze mówić. A do tego tam doszła krytyka, więc takie rzeczy sprzedają się zdecydowanie lepiej niż pozytywne aspekty naszego sportu.
Może musisz zrobić jakąś jedną czy drugą zadymę, żeby zrobiło się o tobie jeszcze głośniej. Takie rzeczy fajnie się klikają.
SP: Będzie trudno, bo wszystko robię w sposób naturalny, ale gdy mnie ktoś sprokuję, to na pewno nie odpuszczę i wtedy będą dymy.
Mówiłeś o mocnej kategorii koguciej w KSW, mocno też wygląda to w FEN. Ostatnio twój kumpel, Jonas Magard, przegrał w pierwszej obronie pasa z Fransem Mlambo. Pytanie, czy gdyby kiedyś pojawił się temat unifikacji pasów w obu organizacjach i zależałoby to tylko od ciebie, to chciałbyś walczyć o dwa trofea?
SP: Tak, zdecydowanie – to byłaby super sprawa! Zdaje sobie sprawę z tego, że z biznesowego punktu widzenia nie byłoby to łatwe, aczkolwiek na pewno nie miałbym nic przeciwko. Magarda znam od dawna, jak jeszcze był amatorem, to przyjechał do Trójmiasta ze swoim kumplem Konradem i wspólnie potrenowaliśmy. Widziałem już wtedy, że ma ogromny potencjał i trzeba się z nim liczyć. Od tamtego czasu śledzę jego karierę i jesteśmy w kontakcie. Ma świetne zapasy, tlenu zawsze na pełen dystans i mocno się przygotowuje, a mimo wszystko przegrał walkę z Mlambo, który załatwił to w nieco ponad minutę. Do tego Lapilus, były zawodnik UFC – naprawdę dobrze to wygląda. Z Magardem nie chciałbym walczyć, gdybym nie musiał, ale z którymś z dwójki Mlambo-Lapilus oczywiście. To było fajne wyzwanie i możliwość sprawdzenia się.
Dostajesz telefon od swojego menadżera: UFC chce cię dzisiaj, w kontrakcie masz możliwość, aby od razu zmienić pracodawcę. Co robisz: zostajesz czy odchodzisz?
SP: Idę do UFC od razu. W ogóle bym się nad tym nie zastanawiał. Pieniądze są fajne i bardzo ważne, rozpoznawalność w Polsce jest super, ale MMA to w dalszym ciągu moja pasja, a ja lubię mierzyć się z wyzwaniami. W UFC miałbym najmocniejszych przeciwników na świecie i chciałbym kiedyś móc z nimi walczyć.
Gdy widzisz, jak Polacy idą do UFC i nie dają sobie rady w najlepszej lidze na świecie, to nie masz takich myśli, żeby na ten moment poczekać i nie pchać się tam za wszelką cenę? Przykłady wielu polskich zawodników pokazują, że nie zawsze skok na głęboką wodę się opłaca.
SP: Nie no, gdzie, trzeba iść i próbować. Nie ma co kalkulować i się zastanawiać. Gdybym kiedyś stał przed takim wyborem to oczywiście wierzyłbym, że sobie poradzę, nie ma innej opcji. Teraz mam lecieć do Londynu na sparingi do zawodnika UFC z rekordem 14-1, Amira Albaziego, któremu miałbym pomóc w przygotowaniach. Sam się do mnie odezwał i zapytał, czy nie chciałbym przylecieć, aby z nim potrenować. Takie rzeczy tylko pomagają mi uwierzyć, że naprawdę mogę w tym sporcie sporo osiągnąć i zaczynam coś znaczyć.
Chciałbyś po raz trzeci walczyć z Raciciem?
SP: Będziemy po raz trzeci walczyć ze sobą, jestem tego bardziej niż pewny. Zasłużył na walkę ze mną, tak samo jak ja zasłużyłem na pojedynek rewanżowy z nim. Pewnie Antun będzie musiał stoczyć przed tym jakiś bój, ale ja mu tę walkę dam na sto procent. Szanuję go jako zawodnika i nie powiem, że go przeskoczyłem, bo prezentujemy podobny poziom. Nie chciałbym skończyć kariery z 30 walkami na koncie, z czego mieć po kilka z tymi samymi przeciwnikami, ale ten bój zapowiadałby się bardzo ciekawie i mógłby taki być. Jeżeli kibice chcą, to ja jestem chętny. Otwarty na wszystkie opcje.
fot. Polishfighters