Krzysztof Głowacki zakończył karierę sportową i teraz… chce zarabiać pieniądze. Były mistrz świata w boksie zaczął treningi MMA i czeka na propozycje. Problem jest jednak taki, że zainteresowanych może nie być w tym przypadku zbyt wielu.

Życie sportowca jest krótkie, śledząc poczynania Główki od samego początku mam wrażenie, że trwało to wszystko tylko chwilę. W 2015 roku powstał mój blog, w tym samym roku Głowacki dopiero wchodził na salony pięściarskie – pokonując Nuriego Seferiego w Toruniu dostał szansę w pojedynku o tytuł mistrzowski z legendarnym Marco Huckiem. Co było potem, wiadomo, Polak wszedł na tron zapisując się w historii polskiego boksu. Kilka miesięcy przed pierwszą obroną złapaliśmy się na wywiad w Wałczu – ja byłem raczkującym dziennikarzem, dla którego sama rozmowa z Głowackim była bardzo mocnym punktem w dziennikarskim CV. Główka szykował się do starcia ze Steve’m Cunninghamem i wydawało się, że nie ma osoby na świecie, która nie zazdrości mu jego pozycji w jednym z najbardziej elitarnych sportów globu.

Od tamtego czasu minęło zaledwie siedem lat. Głowacki wygrał dwie ważne walki – z wspomnianym Cunninghamem i Maximem Vlasovem. Było dużo kontuzji, był pech, przez który nie udało się poprowadzić tego wszystkiego zgodnie z planem. Były przerwy, zmiana trenera, niesnaski z promotorem i oczekiwanie. Oczekiwanie na to, aby po siedmiu latach od naszej rozmowy mówić w wywiadach, że zmiana boksu na MMA jest tylko po to, żeby zarabiać pieniądze.

Przykre.

Zawsze przykre jest to, gdy idol chwilę później jest zmuszony do wyboru, który nie jest mu bliski. MMA to nie jest wybór, który trzy lata temu chodził za Główką, to nie jest coś, czym on chce się bawić i traktuje to jako odskocznię od nudnego życia na emeryturze. Głowacki, którego pamiętamy z walk z Huckiem, Usykiem, Wlasovem i Okolie, zaczyna treningi MMA, by zarabiać. By w wieku 37 lat jeszcze trochę dorzucić do kupki, z której będzie tylko ubywało.

Czy jestem na niego zły? Nie. Czy mnie to wkurza? Absolutnie. Czy dziwie się, że młody człowiek chce zarobić kasę, dzięki której utrzyma rodzinę? Nic z tych rzeczy. Ciekawe jest jednak to, że prawdziwi sportowcy – dobrzy, klasowi i rdzenni – mają przekonanie, że organizacje freakowe płacą kokosy każdemu, kto tylko będzie chciał się w nich pokazać. Że skoro zarobił Artur Szpilka, Marcin Wrzosek i Kamil Łaszczyk, to wystarczy, że też podniesie się rękę i ktoś z grubym portfelem z przyjemnością wykona okazały przelew. Sportowcy dzielą się na tych, którzy są na freakowe pieniądze obrażeni i na tych, którym freakowa kasa nie wadzi. Ci drudzy bardzo często myślą, że każdy jest w orbicie zainteresowań – każdy, kto tylko przejdzie na freakową stronę mocy. Już się na nas nie gniewasz i nie gardzisz patolą? Okej, spoko, mamy dla ciebie walkę, za którą zarobisz na mieszkanie.

Z tym że Głowacki… nikogo już nie interesuje. Nikogo nie jara. Krzysiek jest super gościem – uwielbiałem z nim rozmawiać, zawsze odpisywał, oddzwaniał, kontakt z dziennikarzami zawsze miał dobry i wątpie, że jest w mediach ktoś, komu Główka nie pasował. Sam Głowacki jednak nigdy nie powiedział w żadnym wywiadzie niczego ciekawego. Był charakterny, pewny siebie, był zdecydowany i nastawiony na sukces, ale w nowym dla niego świecie te wartości nic nie znaczą. Jedyny konflikt, jaki miał w całym swoim sportowym życiu, to ten chwilowy z Mateuszem Masternakiem i to w komentarzach na Facebooku. Biorąc pod uwagę obecne trendy i mnogość dymów w sieci, śmiało można nazwać to aferą koperkową, do której nikt nigdy nie będzie chciał wrócić.

Freakowy świat wygląda zupełnie inaczej niż ten, który Główka wyznawał przez ostatnie kilkanaście lat. Pokora, mało słów, wiele czynów, szacunek do rywala, ambicja – to jest super, mi to imponuje i za to Krzysiek zawsze będzie miał u mnie szacunek. Jeśli chodzi jednak o przebieranych sportowców, to tam nie chodzi o to, kto wygrywa, tylko o to kto robi zamieszanie, wymyśla konflikty i potrafi robić wszystko pod publikę, szukającej ciekawych wątków. Głowacki ciekawy nie jest, nigdy nie był i zmiana wajchy kompletnie tego nie poprawi. Kibic boksu może i kupi PPV, żeby zobaczyć swojego idola sprzed lat, ale fan freakowy zaśnie w połowie pierwszej konferencji, bo przecież nie dostaje tego, czego oczekuje od tego typu rozrywki.

Arek Wrzosek, Radek Paczuski, Izu Ugonoh, Tomek Sarara, Mariusz Pudzianowski, Artur Szpilka – oni też nie są typowymi zawodnikami MMA, a biją się w sportowych organizacjach i kosili za to potężne pieniądze. Okej, ale ci bohaterowie są jacyś. Dwóch pierwszych to gwarancja tłumu kibiców na trybunach, trzeci z czwartym to stali goście w studiu telewizyjnym, komentatorzy gal sportów walki, regularnie pojawiające się na YouTube postaci, dwóch ostatnich to znane i charyzmatyczne osoby, które zna każdy. Głowacki to dla laika ten drugi Krzysiek, który też był mistrzem świata. Na ulicy poznawany najczęściej w towarzystwie Diablo, który w głowie niedzielnego kibica jest zdecydowanie bardziej zakorzeniony.

Wybitnym sportowcom życzę tego, aby po zakończeniu kariery nie robili nic lub robili tylko to, na co mają ochotę i zawsze czuli komfort finansowy. Zazdroszczę jednak optymizmu tym, którzy myślą, że zaakceptowanie przez nich świata MMA spowoduje, że zaraz lukratywne kontrakty będą z każdej strony podsyłane na maila. Nie będąc dobrym w tym sporcie należy zasłużyć sobie na to, aby ktokolwiek wzbudził zainteresowanie. Głowacki przez całe swoje bokserskie życie robił wiele, aby dziś nikt nia patrzył na niego przez pryzmat biznesowych korzyści.

KOMENTARZE