W fantastycznym polskim futbolu nic się nie zmieniło. Legia przegrała z Club Brugge i jest o krok bliżej końca trwającego już całe wieki koszmaru. Wielkiej europejskiej piłki, która przy Łazienkowskiej miała być obecna aż do późnej wiosny, właśnie nastał kres. Kibice lekko zawiedzeni, a bezradni piłkarze czują delikatną ulgę. Zabawa, w której od dłuższego czasu nikt nie chciał brać udziału, właśnie dobiega końca. Nasz towar eksportowy walczył dziś, co tylko sił w nogach z europejskim dominatorem z Brugii, jednak nie dał rady. Okazał się naprawdę dobrym kumplem, który pozwolił swoim belgijskim rywalom odnieść pierwsze zwycięstwo w tym sezonie Ligi Europy.

Po nie najgorszym meczu przed dwoma tygodniami u kibiców Legii znowu włączyło się typowo polskie myślenie. Jest jeszcze przecież ogromna szansa na to, że piłkarze ze stolicy nauczą się w końcu grać w piłkę i pozostałe mecze przekonująco wygrają. Dziewięć zdobytych punktów w trzech meczach, to dla wicemistrzów Polski żaden problem i europejskie puchary wiosną brzmią całkiem realnie. Osłabiona brakiem Nikolica Legia, wielkich szans przed rozpoczęciem meczu jednak nie miała. Nieco ponad dwa lata temu na Jan Breydel Stadion przyjechał Śląsk Wrocław. Ta słynna drużyna z Milą, Sobotą i Kaźmierczakiem w składzie stworzyła w Belgii fantastyczne widowisko i zremisowała 3:3. Warszawscy kibice mieli to świeżo w pamięci i liczyli, że Legii też ta sztuka może się udać. Nic bardziej mylnego. Wojskowi pokazali się z tego, co jest w tym sezonie ich znakiem firmowym, czyli z frajerskiego przegrywania z kim tylko popadnie.

A Lech? Po sensacyjnym zwycięstwie we Florencji, dziś wszyscy liczyli na powtórkę sprzed dwóch tygodni. Futbol często przynosi niespodziewane rozstrzygnięcia, jednak są jakieś granice.  Poznaniany utopili i dumnie mogą zapisać kolejną kartkę w klubowej księdze eurowpierdoli. Jakbym miał tak na chłodno ocenić, które z obu polsko – włoskich spotkań przyniosło większą niespodziankę, to na pewno wybrałbym to pierwsze – we Florencji.

W polskim futbolu status quo. Nic się nie zmieniło, choć jakiś pozytyw dostrzegam. Jeszcze dwa spotkania i wielki kamień spadnie piłkarzom z serc. Z pewnością niektórzy będą  jeszcze zapewniać, że walkę o awans z grupy będą toczyć do samego końca. Gdy natomiast awansować się nie uda, to liga stanie się dla nich priorytetem. Jakby jednak nie było, to mam wrażenie, że od pewnego czasu naszą piłkarską jakość weryfikują Ci, którzy z wielkim futbolem mają niewiele wspólnego.

 

KOMENTARZE