Radość, spełnienie, samozachwyt. Klepanie po plecach i cukierkowanie w wywiadach. Odwracanie kota ogonem i oszukiwanie świata. To wszystko to bardzo często cecha polskich piłkarzy. Tych doświadczonych i obytych na salonach, ale i młodych, jeszcze z mlekiem pod nosem.

To oczywiście nawiązanie do tego, co miało miejsce wczoraj po meczu naszej młodzieżówki z reprezentacją Włoch. W piłce najważniejsze są zwycięstwa i trofea. Ani pierwszego, ani drugiego nie będzie, bo biało-czerwoni już odpadli z rozgrywek. Resztę turnieju będą oglądali w telewizji przeświadczeni o tym, że nie było najgorzej. Że zabrakło szczęścia, którego rywale mieli po prostu więcej.

„Możemy być dumni z tego, jak się pokazaliśmy. Mieliśmy Wlochów świetnie rozpracowanych. To tylko pech, że straciliśmy gola. Jestem zadowolony z gry drużyny.”

„W ostatnich minutach mieliśmy naprawdę kilka bardzo dobrych sytuacji na doprowadzenie do wyrównania, ale żadnej nie udało się wykorzystać. Czegoś na pewno zabrakło. Może szczęścia?”

To wypowiedzi naszych piłkarzy, Bednarczyka i Walukiewicza, tuż po meczu. Wyłapując pojedyncze słowa, które padły w strefie mieszanej po spotkaniu w Gdyni, wypada pogratulować i bić brawa. – Nie było tak źle – wieszczą nasi, którzy gole na polskich boiskach strzelali tylko Tahiti.

Nie mogę już tego słuchać. Nie chce mi się czytać takich cytatów po każdym występie naszych piłkarzy. Czy to na poziomie seniorskim, czy młodzieżowym. Czy w rozgrywkach klubowych, czy z orzełkiem na piersi. Za każdym razem można się wytłumaczyć, zawsze można ominąć poważne przyczyny porażki i ubrać to tak pięknie w słowa, że odpowiedzialność za wynik weźmie albo brak szczęścia, albo problemy z koncentracją. Nie ma spojrzenia prawdzie prosto w oczy i krytyki wobec siebie, która często jest jedyną dobrą opcją w takich sytuacjach. Jest pudrowanie trupa, który leży już zimny i nie jest w stanie nawet ruszyć palcem.

Nie ma tragedii, tylko przegraliśmy z Włochami i odpadliśmy z turnieju

Mniej sytuacji podbramkowych, rzadziej z piłką przy nodze, mniej przewinień i żółtych kartek. We wszystkim wypadliśmy gorzej od Włochów. Czy to nie przypadkiem to przesądziło o zwycięstwie naszych rywali, czy jednak brak szczęścia? Anthony Joshua, który cztery razy leżał na deskach z Andy’m Ruizem, wziął wszystko na klatę i powiedział otwarcie: byłem słabszy, to nie był mój dzień. Gratulacje Andy, zasługujesz na mistrzostwo!

To jednak boks, chyba po prostu sport dla ludzi z charakterem. Takich, którzy bardzo często nie kolorują świata i nie robią wszystkiego, aby być na siłę poprawnym. Ja tęsknię w naszej piłce za wyrazistymi gośćmi. Ludźmi z jajami. Takimi, którzy biorą wszystko na siebie i nie boją się konsekwencji wypowiedzianych słów. Którzy powiedzą, że zjebali, którzy kurwną kiedy trzeba i którzy nie będą bali się spojrzeć kolegom z drużyny w oczy po tym, jak przed kamerą powiedzą, że cały zespół dał dupy. Tęsknię za osobami szczerymi, prawdziwymi, ambitnymi i nie potrafiącymi pogodzić się z porażką.

Nie wyobrażam sobie, żeby piłkarz po przegranym meczu nie był zły. By nie wylewała się z niego frustracja, przygnębienie, agresja (?). By spokojnie mówił do kibiców, że jest zadowolony z siebie, mimo że zadowolony nie miał być prawa. Dlaczego tak się dzieje? Czemu to służy? Jak w młodym chłopaku zmienić podejście do sportu i czemu nikt nie potrafi powiedzieć prawdy? Czy nie lepiej wizerunkowo byłoby, gdyby młody chłopak poleciał w wywiadzie na fantazji i krytycznie spojrzał na siebie? Czy to nie byłoby lepiej odebrane? Szukam już różnych argumentów, dlaczego tak się dzieje, bo odnoszę wrażenie, że naszym piłkarzom zależy na tym, aby być dobrze odbieranym i aby nikt nie powiedział na nich złego słowa. Że to jest często ważniejsze niż myśli, które krążą w głowie po meczu.

Pokonaliśmy tylko Tahiti, ale z uśmiechem na ustach możemy patrzeć w lustro, gdyż zabrakło niewiele. W ten sposób patrząc na sport, wychodzenie kolejny raz na boisko nie ma sensu. Bez ambicji i tłumacząc samego siebie po każdej wpadce można grać o puchar Syrenki, a nie w poważną piłkę.

KOMENTARZE