„Uwielbiam kolarstwo górskie, ale również bardzo lubię sportową rywalizację. Oczywiście nie będzie spełniało mnie miejsce w drugiej czy trzeciej dziesiątce podczas kolejnych startów, bo najzwyczajniej w świecie milej jest wygrywać. Niczego już jednak nie muszę. Oczywiście – mam podpisane kontrakty i moim partnerom zależy na moich sukcesach. Między innymi dzięki temu mam okazję trenować i bić się o największe laury. Nie zamierzam odpuszczać i bez ambicji zadowalać się byle czym. Wiem jednak, że obciążenie jest w tym momencie na mnie dużo mniejsze, bo już nie wywieram na sobie presji. Cieszę się sportem, każdym treningiem i kilometrem przejechanym na rowerze” Rozmowa z Mają Włoszczowską – wicemitrzynią olimpijską z Pekinu i Rio. Zapraszam!

Co słychać u mistrzyni? Na Facebooku wpis za wpisem, premiera filmu, spotkania z młodzieżą i całe mnóstwo innych spraw.

Maja Włoszczowska: Taki okres w roku – mniej sportu i treningów, a więcej różnego rodzaju innych zajęć. Nie tak dawno temu miała miejsce premiera filmu „Road to Rio”. Odbyło się kilka spotkań z tej okazji w różnych zakątkach Polski. Scenariusz, które napisało życie spowodował, że film cieszy się sporym zainteresowaniem i wiele jest pozytywnych opinii na jego temat.

Przy takich okazjach środowisko jest często bardzo podzielone, a w tym wypadku wszyscy są bardzo zgodni – to dobry film.

MW: Duże podziękowania należą się Kubie Klawikowskiemu i grupie kilku pasjonatów, którzy zrobili ten film, bo jego fabuła jest naprawdę bardzo ciekawa. Mistrzostwa świata w Czechach i tam spory zawód – to był ważny moment. Wszystko do pewnego momentu szło zgodnie z planem, aż tu nagle przebita opona i ostatecznie miejsce poza podium. Z perspektywy czasu uważam, że to wszystko było bardzo potrzebne, że tak to wszystko miało się ułożyć. Wtedy – frustracja. Film doskonale przedstawia każdą reakcję, każde zachowanie i gest.

majkarower

Mówisz bardzo ciekawie o filmie i o wszystkim, co dzieje się teraz w Twoim życiu, a proszę powiedz, jak treningi? Po igrzyskach należał Ci się odpoczynek. Jak sytuacja wygląda teraz?

MW: Planu jako takiego nie ma na tę chwilę. Napięty kalendarz zajęć ogranicza możliwości treningowe. Zaczęłam się ruszać i wykonywać pewne treningi, by wkraczając już w konkretne przygotowania nie zaczynać od zera. Do końca grudnia nie ma jednak żadnego planu. Trochę muszę odpocząć od jeżdżenia na rowerze, bo za mną kilkanaście lat morderczego wysiłku. Dobrze, że spadł śnieg, bo dzięki temu mogę znowu pobiegać na nartach i aktywnie spędzać czas na świeżym powietrzu.

Po igrzyskach olimpijskich w Rio porównałem Twoją karierę do kariery Szymona Kołeckiego. Wiesz czemu?

MW: Nie wiem, ale z chęcią posłucham.

Szymon zdobywając srebrny medal w Sydney był bardzo szczęśliwy, ale dopiero dzięki srebrnemu medalowi (dziś już złotemu) w Pekinie został sportowcem spełnionym. Czy tak samo nie jest z Tobą? Pekin cieszył, a dopiero Rio dało uczucie spełnienia?

MW: Na pewno medal z Rio daje mi uczucie spełnienia. Ostatnie kilka lat było bowiem bardzo trudne. Kontuzja, śmierć Marka(trenera), problemy zdrowotne. Łatwo można było się poddać. Dlatego satysfakcja jest duża. Pracuję z całym sztabem ludzi, ale program przygotowań koordynuję już tylko wraz z moim trenerem, więc jestem dumna, że te wszystkie klocki udało się poukładać zgodnie z planem. Przygotowania do igrzysk w Rio nie były łatwe. Mieliśmy na swojej drodze sporo problemów, z którymi świetnie sobie poradziliśmy. Zawsze umieliśmy poszukać możliwie najbardziej optymalnego rozwiązania i to zadecydowało o tym, że w Rio udało się zająć drugie miejsce. Udało nam się stworzyć w zespole bardzo fajną atmosferę, dzięki czemu do igrzysk podeszłam na pełnym luzie. Tak, wiem – dziwnie to brzmi. Sezon przygotowawczy to okres nie tylko ciężkiej harówki, ale również bardzo miło spędzonego czasu. To były wyjątkowe przygotowania.

rowerrower

Jesteś Zosią-samosią?

MW: Kilka lat temu doszłam do bardzo mądrego wniosku, że ja w swojej karierze już niczego nie muszę. Nie mam od pewnego czasu w sobie potrzeby, by komukolwiek cokolwiek udowadniać. Przestałam tym samym przejmować się aspiracjami innych ludzi, a zaczęłam się koncentrować na tym, co ja myślę i co mi może pomóc. Miałam wokół siebie dużo przychylnie nastawionych do mnie osób i bardzo ceniłam ich pomoc i wsparcie. Jechałam na igrzyska z pozytywną energią, którą dali mi między innymi Ci ludzie. Jechałam do Rio, by dobrze wypaść i wygrać igrzyska.

Powiedziałaś na początku o Czechach i chciałem zgłębić ten wątek. Czułaś zawód po nieudanych mistrzostwach świata? Jak teraz Ty to wspominasz? Wszystko szło w dobrą stronę, aż tu nagle taki niefart.

MW: Z perspektywy czasu nie przejmuję się tym, bo najważniejsze w tym roku były igrzyska olimpijskie. Przed mistrzostwami wiedziałam, że to tylko kolejny etap, który ma mnie przygotować do igrzysk. Paradoksalnie to, że podeszłam do tych zawodów na luzie i bez spięcia spowodowało, że ja tak dobrze na nich wypadłam. Tak sobie to tłumaczę. Na starcie oczywiście byłam bardzo zmobilizowana i chciałam osiągnąć sukces, ale świadomość tego, że moja forma nie jest najwyższa i dopiero za ponad miesiąc mam pokazać pełnie swoich możliwości pozwalały mi do tego startu podchodzić racjonalnie. Gdy jednak dobrze zaczęłam i wszystko układało się znakomicie, a złapałam gumę i ostatecznie skończyłam wyścig bez medalu, to byłam wściekła. Byłam zła przez to, że mimo dobrego wyścigu nie udało się zająć miejsca na podium. Złośliwość rzeczy martwych – to boli najbardziej. Muszę przyznać, że byłam bardzo wkurzona jeszcze z trzy dni później, ale zarazem zbudowana, że forma, która miała nie być najwyższa podczas tych zawodów już wtedy pozwalała z optymizmem patrzeć w kierunku igrzysk.

Nie było momentu zwątpienia?

MW: Ręce mi opadły, bo to były trzecie moje mistrzostwa świata z rzędu, podczas których jechałam na miejscu medalowym i na których defekt odebrał mi podium. Byłam zła, ale nie obawiałam się o Rio. Zamiast martwić się o to, że na igrzyskach może znowu mi się to przytrafić, byłam jeszcze bardziej ostrożna na trasie. Patrzyłam bacznie pod koło i analizowałam każdy kamień. Tłumaczyłam to sobie w ten sposób, że te czwarte miejsce w Czechach to dla mnie przestroga i bardzo cenna lekcja. Wracając do pytania – zwątpienia nie było.

majamaja

Potrafiłaś sobie to wszystko w głowie poukładać przed igrzyskami?

MW: Kluczowymi momentami podczas przygotowań do igrzysk były dwa obozy w Kolumbii. Za pierwszym razem byłam tam w lutym i chciałam sprawdzić, jak mój organizm zachowa się trenując i żyjąc na wysokości 2500 m.n.p.m. Czułam się rewelacyjnie, bardzo dobrze mi się trenowało i popełniłam błąd, który często zdarza się młodym zawodniczkom – zbyt mocno docisnęłam śrubę. Zamiast odpocząć, wszystko chciałam robić na maksa. Kolumbia wyszła na dobre, ale ambicje niepotrzebnie wzięły górę w pewnym momencie i trochę przesadziłam. Jestem doświadczoną zawodniczką, znam swój organizm znakomicie, a mimo tego nie jestem w stanie wystrzec się błędów. Dlatego podpowiedź osób z boku – w moim przypadku mówię tu o trenerze i fizjoterapeutce, ma niebagatelną rolę. Czasami jedną opinią i spojrzeniem potrafili dać cenną wskazówkę, której sama nie byłam w stanie dostrzec. To bardzo dużo mi dało.

O co najczęściej pytają Cię ludzie podczas spotkań? Sportowiec, który osiąga same sukcesy nie budzi aż takiego zainteresowania jak osoba, która musiała w swojej karierze przejść ostry zakręt.

MW: Często pytają mnie o Rio i o sam pobyt na igrzyskach. Zdarza się, że ludzi interesuje, jak to jest być wicemistrzynią olimpijską. Gdy spotykam się z adeptami kolarstwa, to młodzi ludzie chcą wiedzieć dużo o treningu, specjalnych ćwiczeniach, poradach. Chcą wiedzieć, jak mają zachować się w danej sytuacji. Co robić, by osiągnąć sukces. Są ciekawi moich doświadczeń i spostrzeżeń na konkretne tematy.

Czyli jesteś mentorem. Czujesz z tego powodu jakąś presję, czy tylko satysfakcję?

MW: Na pewno nie czuję presji. Dużo osób podczas spotkań ze mną jest znakomicie przygotowanych. Biorą ze sobą moją książkę i śledzą wnikliwie moją karierę. Zdaję sobie sprawę, że każdy mój krok przez wiele osób jest bacznie obserwowany. Każdy wpis na Facebooku czy wypowiedź w telewizji. Nigdy zatem nie zobaczysz mnie jadącej na rowerze bez kasku, bo obawiam się, że młody człowiek mógłby to rozumieć w ten sposób, że skoro Maja Włoszczowska jeździ bez kasku, to i on może.

Czy sukcesy kolarzy szosowych w ostatnim czasie mają wpływ również Twoją karierę? Czy są to dwie różne dyscypliny sportu, a tylko dziennikarze szukają tu wspólnego mianownika? Spotkałem się z opinią, że nasz system szkolenia po prostu jest już tak dobry, że przynosi sukcesy.

MW: Kibicuję całemu środowisku kolarskiemu w naszym kraju. Cieszą mnie sukcesy Rafała, Michała i Kasi, bo dzięki temu kolarstwo jest coraz bardziej popularne. Czy to jest zasługa polskiej myśli szkoleniowej? Nie, ja tak nie uważam. Zarówno Michał jak i Rafał są w od wielu lat w zawodowych drużynach za granicą i to tam dojrzewają kolarsko. Kasia natomiast to olbrzymi talent. W Polsce korzystała z pomocy Pauliny Brzeźnej i dzięki temu, że szybko wyjechała za granicę i tam się szkoli, jej poziom jest teraz taki jaki jest. Ja mam wsparcie ze strony Polskiego Związku Kolarskiego i otrzymałam pełną dowolność co do tego, jakimi ludźmi się otaczam. Sama wybrałam sobie trenera i podjęłam decyzję odnośnie składu personalnego sztabu. Zaufano mi. W Polsce brakuje natomiast klubów, które będą szkoliły moich następców. Takich jak te z których wypłynęli Rafał, Kasia, Michał czy ja. Jeśli zatem zapytasz mnie o widoki na przyszłość, to moim zdaniem nie są one zbyt optymistyczne. Nawet w Jeleniej Górze nie ma w tej chwili klubu, w którym stworzyłoby się młodym kolarzom warunki do komfortowego treningu.

majka-i-blanik

Maju, co dalej? Trzy występy na igrzyskach olimpijskich za Tobą. Dwa medale masz już schowane i nikt Ci ich nie zabierze. Jakie są widoki na przyszłość?

MW: Moje szczęście polega na tym, że ja uwielbiam swoją dyscyplinę sportu. Zawodniczki, które osiągają sukcesy i z powodzeniem rywalizują o medale są zarówno po kilka lat ode mnie młodsze, jak i kilkanaście lat starsze. To powoduje, że nie muszę jeszcze myśleć o zakończeniu kariery. Ona może jeszcze spokojnie potrwać. Jestem dumna, że tak naprawdę od 2003 roku rywalizuję na naprawdę wysokim poziomie ze światową czołówką. Dzięki licznym medalom, które udało się zdobyć na przestrzeni tych lat i dzięki medalowi w Rio myślę, że jestem w takim fajnym momencie swojej kariery, że nic już nie muszę. Na luzie mogę podejść do kolejnych wyzwań i sama ustawiać sobie poprzeczkę przed kolejnymi startami. Bez stresu i presji. Mogę się sportem bawić. A uwierz mi, że to jest niesamowity komfort i znakomite uczucie.

Zabawa zabawą, ale ambicja nie pozwoli robić niczego na pół gwizdka i średnio przykładać się do kolejnych zawodów.

MW: Uwielbiam kolarstwo górskie, ale również bardzo lubię sportową rywalizację. Oczywiście nie będzie spełniało mnie miejsce w drugiej czy trzeciej dziesiątce podczas kolejnych startów, bo najzwyczajniej w świecie milej jest wygrywać. Niczego już jednak nie muszę. Oczywiście – mam podpisane kontrakty i moim partnerom zależy na moich sukcesach. Między innymi dzięki temu mam okazję trenować i bić się o największe laury. Nie zamierzam odpuszczać i bez ambicji zadowalać się byle czym. Wiem jednak, że obciążenie jest w tym momencie na mnie dużo mniejsze, bo mam nie wywieram na sobie presji. Cieszę się sportem i każdym treningiem i każdym kilometrem przejechanym na rowerze.

 

KOMENTARZE