Czemu tak naprawdę było go mniej w ostatnim czasie w telewizji i jakie to uczucie nie móc odczytać sms-a? Jaka jest różnica pomiędzy moderatorem, a ekspertem telewizyjnym? Czemu cały czas ma w sercu Schalke i jak wyglądają jego relacje z Robertem Lewandowskim? Czemu nie lubi ligi włoskiej i czym różni się polska ekstraklasa od Bundesligi? Zapraszam do przeczytania wywiadu z Tomaszem Hajto!
Tomku, zniknąłeś. Mniej cię w ostatnim czasie w mediach.
Tomasz Hajto: Zerwałem Achillesa i miałem operację. Później przechodziłem rehabilitację. Mój syn zaraził mnie wirusowym zapaleniem rogówki spojówek. Normalnie trwa to 3-4 dni, ale przez to, że miałem osłabiony organizm, u mnie trwało to trzy tygodnie. Było tak źle, że przez 48 godzin kompletnie nie widziałem. Musiałem wziąć mocne sterydy i antybiotyk, żeby mi puściło.
Jakie to uczucie nie mieć wzroku? Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.
TH: Gdy nie widziałem, to była tragedia. Nie mogłem odczytać sms-a, nie mogłem pójść sam do toalety, do tego poruszałem się o kulach. Zacząłem myśleć o priorytetach i o tym, że pęd, który towarzyszy nam każdego dnia, nie jest najważniejszy. Zdrowie to coś, bez czego cała reszta nie ma żadnego sensu.
Zatrzymałeś się na chwilę w momencie, w którym w Polsacie Sport dzieje się dużo. Liga Mistrzów, Liga Europy, mecze reprezentacji, Puchar Polski, Cafe Futbol – jest co robić.
TH: Ramówkę mamy dobrze obsadzoną, ale trochę ludzi przy tym pracuje, więc nie jest też tak, że każdy musi obstawiać wszystko, co wymieniłeś. Do każdego meczu czy programu trzeba się jednak przygotować, żeby wiedzieć, o czym się mówi. To nie Bundesliga, którą znam od kilkunastu lat i do której komentowania w pewnym momencie nie musiałem się przygotowywać. Siadałem przed mikrofonem i większość rzeczy miałem w głowie, nie musiałem sobie tego przypominać.
Długo Tomasz Hajto przygotowuje się do komentowania meczu? Nie wiem, Chelsea vs BATE?
TH: Chelsea to łatwiej, bo to topowa drużyna, której mecze się ogląda. O BATE jednak trzeba poczytać, popatrzeć, nie można iść na cwaniaka. Ja jestem byłym piłkarzem i trenerem. Jestem ekspertem piłkarskim. Muszę patrzeć na piłkarzy głównie pod względem taktyki. Aczkolwiek w Polsce jest już dziś wielu dziennikarzy, którzy się wyrobili. Przebywają często z byłymi piłkarzami, słuchają ich rad i interesują się tym, więc mają już o tym spore pojęcie.
Jako dwójka czujesz się dobrze?
TH: Tak, idealnie, nie mam ambicji, żeby być pierwszym komentatorem. W Polsce mamy bardzo dobrych – ja to tak nazywam – moderatorów. Na pewno topowych, jak Mateusz Borek i Tomasz Smokowski, ale też kilku takich, którzy potrafią komentować mecze. Pracują na swój fach przez 20 lat – nad dykcją, merytoryką i wieloma innymi aspektami. Ja przez 20 lat będąc w piłce nauczyłem się wiele o taktyce i mam na futbol zupełnie inne spojrzenie niż komentator, który mówi, co dzieje się na boisku. Kiedyś pewien trener powiedział mi w Niemczech, że człowiek, który nie pozna smrodu szatni i brutalnej porażki, to nigdy nie będzie patrzył na piłkę jak osoba, która tego doświadczyła. Mamy w Polsce na pewno topowych moderatorów. Ćwiąkała, Nahorny, Twarowski, Lipiński – to dziennikarze sportowi, z którymi ja nawet na ich polu nie mam zamiaru konkurować.
Ekspertem może być dziennikarz?
TH: Trudno, żeby ekspertem od spraw bankowych był ktoś, kto nigdy nie pracował w banku. Tak samo jak trenerem tenisa był ktoś, kto nigdy w tenisa nie grał. Może być prowadzącym relację z meczu tenisowego. Jak ma jednak wytłumaczyć dane zagranie? Jak ma fachowo podjąć temat, który zna jednak tylko w teorii?
Najlepiej ekspertami stoi Anglia. W jednej telewizji Mourinho, Wenger, Ferdinand – jest w czym wybierać.
TH: Ale w Anglii jest zupełnie inny rynek. Tam jest jeden dziennikarz, maksymalnie do tego drugi, a reszta to byli piłkarze. U nas te proporcje często wyglądają zupełnie inaczej. Sporo jest moderatorów, dziennikarzy, prowadzących, jest mnóstwo programów, które zajmują się futbolem. To dobrze, bo poziom się podnosi i robimy niewątpliwie krok do przodu z każdym rokiem, ale jak podałeś przykład Anglii, to należy zauważyć, że to zupełnie dwa różne od siebie rynki.
Coraz więcej polskich piłkarzy w ostatnim czasie wyjeżdża za granicę i mówi o tym, jakie są różnice pomiędzy treningami w Polsce i za granicą. Jakie ty masz doświadczenia w tym temacie?
TH: Kiedyś nie było tylu malkontentów. W Niemczech ciężko trenowaliśmy praktycznie cały czas. Do tego stopnia zapoznałem się z ciężką pracą, że lubiłem ten stan. Moment, w którym byłem zmęczony po zajęciach. Kiedy wiedziałem, że to wszystko po to, aby w sobotę zagrać mecz ligowy. Przyzwyczaiłem się do takiego życia i było mi z tym dobrze. Tymczasem teraz jest marudzenie. A to, że bieganie, a to że trzeba mocno pracować. Technologia bardzo poszło do przodu, więc przywiązuje się sporo uwagi do specjalnych koszulek, które mają za zadanie mierzyć wysiłek. Do pomiarów tętna. Na boisku jednak rywal nie będzie czekał, aż tobie spadnie tętno do 120, tylko musisz biegać. Zasuwać. W Niemczech, gdy ktoś marudził, to w końcu zwracaliśmy mu uwagę, żeby już przestał i wziął się do roboty. Dziś chyba jest nieco inaczej. Dziś marudzenie częściej występuje i piłkarze notorycznie je uskuteczniają.
Paweł Kryszałowicz powiedział mi kiedyś, że po powrocie z Niemiec do Wisły Kraków nie czuł w ogóle obciążeń treningowych, na które wszyscy narzekali.
TH: Na pewno w Niemczech jest większa intensywność. Mieliśmy kiedyś gierkę – dajmy na to pięciu na pięciu na przykład przez cztery minuty – paliło się. Naprawdę intensywność była na top poziomie i gdy ktoś nie miał siły, to musiał dać z siebie maksa – na twardych nogach, bez tlenu, bo nie było innego wyjścia. U nas często tego brakuje. Do tego nie ma radości z grania w piłkę. Ja zawsze byłem uśmiechnięty, bo robiłem to, co uwielbiałem. Co sprawiało mi radość. Do tego się nie bałem – w żadnym sporcie nie można mieć strachu, bo z nim sukces nie jest możliwy. Trzeba umieć się go wyzbyć. Ja mam takie wrażenie, że wielu piłkarzy wchodząc na pewien poziom zadowala się tym, że już coś osiągnęli. Nie wymagają od siebie więcej.
To znaczy?
TH: Gdy ja wyjeżdżałem z Górnika, to w Polsce zarabiało się tyle w rok, co w Niemczech miesięcznie. Dziś sytuacja wygląda inaczej i w Polsce, w topowym klubie, można zarobić już naprawdę dobrze. Za granicą musisz jednak walczyć o miejsce w składzie. Masz większą presję. Ciężej trenujesz. Musisz zaakceptować nowe zasady i nauczyć się języka obcego. Wielu zawodników zostaje w Polsce świadomie, ich ambicje kończą się w tym momencie i też nie można mieć do tego pretensji. Kolejny krok jednak z takimi założeniami nie jest jednak możliwy.
Polski klub byłby w stanie pracować na takiej intensywności, na jakiej pracuje się w Niemczech?
TH: Często słyszę, że polskim piłkarzom brakuje świeżości. Ja nigdy nie wychodziłem na mecz na świeżości. Zawsze byłem w jakimś stopniu zmęczony. Dawid Kownacki wyjechał z Polski jako wyróżniający się piłkarz i trafił do Włoch, a po miesiącu zastanawiał się, co w Serie A w ogóle robi. Po czterech miesiącach jednak jego organizm się przyzwyczaił i wiedział, że stać go na ciężką pracę. Tak samo jest w Niemczech. Wymaga się od niego wiele, ale to zaprocentuje w przyszłości, bo nie ma zmiłuj.
Ciebie wkurza takie gadanie, prawda? O braku świeżości i o braku koncentracji, nie?
TH: Sporą część kariery spędziłem w Niemczech, gdzie nie można sobie na to pozwolić. Raz wyjdziesz na mecz nieprzygotowany, trener zdejmie cię z boiska. Sytuacja się powtórzy, dostaniesz znowu zmianę i w trzecim meczu na boisko od pierwszej minuty już nie wyjdziesz. Siadasz na ławce albo w ogóle na trybunach. Gdy dobra drużyna wygrywa bez ciebie, to może się okazać, że w ogóle skład jest na tyle wyrównany, że jesteś niepotrzebny i zaczynają się problemy z wywalczeniem placu. To nie jest takie proste. Trzeba do swojej pracy podchodzić skoncentrowanym, bo na każde miejsce jest kilku chętnych. Jest rywalizacja, która eliminuje tych najsłabszych i niegotowych do gry.
Tęsknisz za piłką? Za graniem? Widzę czasami na Instagramie fotki z dawnych czasów, najczęściej z Schalke.
TH: Ostatnio wrzuciłem jakieś zdjęcie z czasów Schalke, bo otrzymałem po raz kolejny prezent urodzinowy. Jest tak niezmiennie od momentu, od kiedy od nich odszedłem, co roku wysyłają mi paczkę, zapraszają mnie również do na dwa mecze. To miłe, nie ma co ukrywać.
Stara ekipa Schalke trzyma się razem?
TH: Część tak, na pewno, i to nie jest tylko kontakt w mediach społecznościowych, tylko raz na jakiś czas widujemy się, nawet przy okazji meczów. Na pewno czas spędzony w Schalke był fajny, ale też specyficzny. Pierwsza faza grupowa Ligi Mistrzów, zdobyty Puchar Niemiec, po drodze Puchar Intertoto – na pewno jest sporo wspomnień z tamtego okresu. Wrzuciłem kiedyś na Instagrama zdjęcie z Tomkiem Wałdochem i jeden z kibiców napisał, że na tę dwójkę się miło patrzyło. Drugi fan dopisał, że to najlepszy duet obrońców w historii Schalke. Ktoś tam porównywał nas do innej pary, ale sama taka dyskusja, bez względu na to, którzy obrońcy byli rzeczywiście najlepsi, tylko pokazuje, że ceniono nas w Schalke i mamy prawo mieć z tamtego okresu dużo fajnych wspomnień.
Kibice w dalszym ciągu cię pamiętają?
TH: Tak, na pewno. Trochę czasu już minęło, człowiek się trochę zmienił, a w dalszym ciągu podczas meczów kibice potrafią podejść i prosić o wspólne zdjęcie. Mówię – to bardzo miłe. Fajnie jest wracać do miejsca, w którym ktoś dobrze i ciepło cię wspomina.
Dziś trochę czasy się zmieniły. Powiedziałeś o zarobkach i o tym, że dziś za granicą niewiele więcej się zarabia niż w Polsce – mówimy oczywiście o pewnym poziomie. Ci najlepsi zarabiają już jednak dużo więcej.
TH: W moich czasach król strzelców Bundesligi, Ebbe Sand, zarabiał 2,7 milionów euro rocznie. Dziś najniższy kontrakt w Schalke to 3,7 milionów. To jest w ogóle kosmiczna różnica. Śmieję się czasami, że mogłem dopiero zacząć grać w piłkę w 2004 roku, to załapałbym się na początek tłustych lat.
Propozycji jednak, również tych atrakcyjnych finansowo, miałeś sporo w czasie pobytu w Schalke.
TH: W 2001 roku dostałem propozycję z Szachtara Donieck oraz trzech klubów angielskich. Przyszedł do mnie Rudi Assauer, pokazał mi je i powiedział, że nie jest mi w stanie tyle zapłacić, ale chce mi podnieść płacę dwukrotnie. To na pewno było bardzo miłe, ale w Niemczech liczono się z Polakami. Łącznie grało nas w tamtym czasie w Bundeslidze 17. Liczniejszą nacją byli poza Niemcami oczywiście tylko Brazylijczycy.
I prezentowaliście się tam dobrze.
TH: Dokładnie. Dziś do Włoch idzie Patryk Dziczek, który moim zdaniem nie wyróżniał się nawet podczas meczów ekstraklasy. Oglądałem wiele spotkań z jego udziałem. Nie pamiętam, żeby on mnie czymkolwiek zachwycił. Miał kilka fajnych momentów w młodzieżowej reprezentacji, ale to za mało, żeby zapracować na transfer i grę w topowej lidze. Musisz mieć w sobie coś, żeby ktoś cię zauważył, musisz się wyróżniać. Dziś Włosi nie mają tyle kasy na transfery. Mają stare stadiony. Masz trzy, może nawet dwa kluby w czołówce. Włochów stać na to, aby kupić kilku piłkarzy za 2-3 miliony euro i czekać, aż któryś z nich wypali. Nie kupuje się jednak wielkich gwiazd. Polacy mają za granicą dobrą renomę. Zadbali o to Lewandowski, Milik, Zieliński czy Piszczek. Istnieje takie przeświadczenie, że Polak potrafi.
Nie lubisz ligi włoskiej, prawda?
TH: Nie to, że nie lubię, ale to nie jest moja liga. Jest nudna. Apatyczna. Mecze są przewidywalne. Jest mało widowiskowa i pada mało goli. Trafi się jeden ciekawy mecz na kolejkę, ale to tyle. Pomiędzy najlepszymi ekipami są ciekawe spotkania. Ale gdy gra ostatnia z przedostatnią drużynę to tak, jakbyś oglądał brazylijski serial, odcinek 1972. Zero emocji i strata czasu.
Włoska piłka, poza Juventusem, nie istnieje w Europie.
TH: Ribery nie nadawał się już do ligi niemieckiej. Poszedł do średniej drużyny we Włoszech i błyszczy. Ma 37 lat. Nie chodzi o to nawet, żebym chciał ci powiedzieć, że to liga niemiecka jest najlepsza. W Anglii każdy mecz potrafi być ciekawy, tam jest najwięcej kasy i tam są najlepsze rozgrywki.
Kamil Grosicki powiedział kiedyś, że masz swoje pięć minut, kiedy było o tobie naprawdę głośno. Teraz wiemy, czemu było cię mniej, ale nie wliczając problemów zdrowotnych, o których wspomniałeś na początku, nie żałujesz trochę, że jest cię w mediach trochę mniej niż jeszcze rok czy dwa lata temu?
TH: Wiadomo, że Kamil powiedział to żartobliwie i ja mam nadzieję, że jego pięć minut w reprezentacji Polski będzie trwało jak najdłużej. Bo że ma swój czas i poza Lewym w największy sposób wpływa na kadrę, to nie podlega żadnej dyskusji. Liczę w końcu na to, że jego kariera klubowa nabierze jeszcze większego rozpędu i trafi do zespołu, w których będzie mógł grać o najwyższe cele. Co do moich pięciu minut – na pewno współczesne media pomagają w czymś takim. Pamiętam, że jak komentowaliśmy z Mateuszem eliminacje do mistrzostw Europy we Francji, podszedł do nas jeden, bardzo znany dziennikarz i powiedział, że miał wrażenie, iż w komentowaniu meczów widział i słyszał już wszystko, a jednak wprowadziliśmy coś, co nie miało nigdy wcześniej miejsca. Co było nowe, przełomowe.
Dziś możliwości jest więcej.
TH: Kiedyś Ligę Mistrzów miał Polsat i nikt więcej. Dziś jedna telewizja robi studio trzygodzinne, druga czterogodzinne. Ci mają takich ekspertów, tamci takich. Ci robią to w ten sposób, inni w taki. Pozmieniało się i to dużo, możliwości jest coraz więcej, a rynek poszedł mocno do przodu i można się wykazywać na różne sposoby w różnych kierunkach.
Dziś mamy gwiazdę światowego formatu, jaką jest Robert Lewandowski, ale powiedziałeś kiedyś, że nie spodziewałeś się, że Lewy zrobi aż taką karierę.
TH: Nie spodziewałem się, bo grałem przeciwko niemu w polskiej lidze i niewiele wskazywało, że Robert zrobi aż taką karierę. Wiem natomiast, że poparł to ogromną praca. Gigantyczną, tytaniczną harówką, żeby być dzisiaj w tym miejscu, w którym obecnie się znajduje. Ja mu niczego nie zazdroszczę, bo ludzie czasami mnie o to pytają. Ja cieszę się, że przyjeżdżam do Niemiec i mogę powiedzieć, że jestem z Polski, a tam rządzi Lewy. Cieszę się jego sukcesem i tym, że on jest cały czas normalnym człowiekiem. On się nie zmienił. Czego bym od niego nie potrzebował, to on zawsze jest w stanie pomóc. Odpisać na wiadomość i zrobić wszystko, co się akurat da, żeby pomóc, gdy jest taka potrzeba. Wszystkim piłkarzom, tego właśnie życzę, bo to w życiu, nie tylko w sporcie, jest bardzo ważne.